Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 24 из 48

– Stanie pod koniec prostej – zaopiniowałam stanowczo.

– Chyba tak – zgodziła się Monika. – To nie jest cudowny koń, dostał doping. Naparzony, ale ma pani rację, za wcześnie. Mnie się bardziej podoba… dwa mi się bardziej podobają, Flinta i Cerber, jedynka i czwórka. Będę grała tę Palmę z Flintą i Cerberem, ona tu jest najlepsza.

– Niech pani zamknie trójkąt – poradziłam.

– Proszę? Co to znaczy?

– A, tego pani jeszcze nie wie? Najgłupszy błąd, którego nie wolno popełniać, to niezamykanie trójkąta. Gra pani jeden trzy i trzy cztery, a gdzie jeden cztery? W dziewięćdziesięciu wypadkach na sto przychodzi pani ten trzeci bok trójkąta.

Monika Gąsowska z powątpiewaniem popatrzyła na mnie i na paddock.

– Niemożliwe. Ta Palma musi wygrać. W najgorszym wypadku może być druga, ale nic dalej.

– Jak pani chce. Ja panią ostrzegłam. Kliniczny przypadek nastąpił dawno temu, jeden facet grał po dwa tysiące, stawka była jeszcze dwadzieścia złotych, więc to tak, jakby teraz grał, zaraz, niech policzę te wszystkie zera… po dwieście tysięcy. Jeden cztery i trzy cztery. Moja przyjaciółka stała obok, z litości przypomniała mu, że powinien jeszcze dograć jeden trzy. Chociaż jednym biletem, za dwadzieścia złotych. Nie, uparł się, że nie zagra, no więc ona zagrała ten trzeci bok dla siebie. Przyszło jeden trzy i za dwadzieścia złotych zapłacili osiemset sześćdziesiąt. Nie wolno zaniedbywać trzeciego boku.

– Może pani ma rację. Rozumiem, to są wyścigi… Zagram ten trzeci bok, ale bardzo tanio, bo nie wierzę, zęby Palma nie przyszła.

Zagrałam dokładnie to samo, co i ona, Palmę, Flintę i Cerbera w kółko, po czym przypomniałam sobie, że miałam przeprowadzać wywiad. Naród szaleńczo grał Arkusza, napust nie zelżał, moim zdaniem, nikt tam nie miał oczu w głowie i nikt nie rozumiał co widzi, Arkusz pienił się z chwili na chwilę bardziej. Arabski ogier, forma zacznie mu spadać za pół godziny, akurat kiedy będzie w połowie dystansu! Wszystko tu było nienormalne.

Wracając na górę, spytałam Monikę o zdanie ciotki w kwestii Zawiejczyka. Powtórzyła mniej więcej to samo, co już słyszałam od Janusza, z drobnymi dodatkami.

– Tak naprawdę, to ona się denerwuje, że straci, jak by tu powiedzieć, opiekuna. Zawiejczyk jej wszystko załatwiał, mogła mieć do niego zaufanie, przez tyle lat… Zaprzyjaźnieni byli. Bez Zawiejczyka czuje się zagubiona, mimo, że znajomych ma dużo. Przyzwyczaiła się do niego. Sama się zastanawiam, gdzie on się podział, musiało to być chyba coś ważnego, bez powodu mnie do wiatru nie wystawił w sobotę. Szczęściem znalazłam tu znajomą osobę i z tą osobą odjechałam. Jego samochód kazali mi obejrzeć bardzo porządnie, co ja im mogłam powiedzieć, nie zwracałam przecież uwagi, ten mój koc tylko… Nic więcej nie brakowało i wszystko było w porządku.

Pomyślałam, że może Zawiejczyk postanowił się ukryć w plenerze i zabrał koc Moniki w celu przykrycia się wrześniową nocą. Spadł mu jak z nieba. Nie powiedziałam tego, na wszelki wypadek. W ogóle postanowiłam nic nie mówić, bo znajdowałam się w miejscu, gdzie bez trudu mogłam zapomnieć, co ma być tajemnicą, a co nie. Lepiej było milczeć na wszystkie tematy.

Nadkomisarz Jarkowski stanął za mną przy bufecie i konspiracyjnym szeptem poprosił, żebym się przyczepiła do Miecia. Jest pilnowany, owszem, ale od przybytku głowa nie boli. Lepszy nadmiar w tym wypadku, niż najdrobniejszy brak. Słuchałam go jednym uchem, bo tuż przede mną jacyś faceci prosili o koniak, po dwieście pięćdziesiąt gram na głowę. Bufetowa usprawiedliwiała się z wielkim zakłopotaniem, że nie może spełnić życzenia, bo nie ma takich naczyń, największe są szklanki, a do nich wchodzi tylko dwieście gram. Przez chwilę nie mogłam zrozumieć, o co tu chodzi, pomyliłam 250 z dwudziestoma pięcioma, a 25 gramów mieściło się w kieliszku bez problemu. Klienci pogodzili się z ograniczeniem, w porządku, niech będzie po dwieście gram. Zobaczyłam pełne szklanki i odnalazło mi się to zgubione jedno zero. Przyjrzałam się im z zainteresowaniem, wszystko grube, bykowate, czarne, wyglądali na doskonale odżywionych Cyganów. Diabli wiedzą, może i Cyganie, w sześciu siedzieli przy jednym stoliku i udało mi się podsłuchać, że delikatnie, nie drożej niż po pół miliona, grają Palmę z Arkuszem.

Pułkownik uporczywie ciągnął opowieść o małpie i papudze. Pan Sobiesław sprzeczał się z Waldemarem o właściwości nalewki na czarnych porzeczkach, co drugie zdanie zamieniając nalewkę na Arkusza, którego grali, chociaż ani jeden, ani drugi nie miał do niego przekonania. Pan sprzed pierwszej wojny światowej uzasadniał wszystkim wyższość Cerbera, posługując się przykładami z torów amerykańskich, co wydawało się o tyle dziwne, że użytkował w tych przykładach folbluty, Cerber zaś był arabem. Miecio wrócił z dołu żywy i zdrowy i siedział na swoim fotelu, zapierając się przy Palmie, w czym z wielkim zapałem dopomagał mu pan Zdzisio. We wszystkich grach miał wyłącznie Palmę, dopiero dalej wychodziło mu więcej koni.

– Myślisz, że ta Palma przyjdzie? – spytał Jurek ponuro.

– Myślę, za tak. Z różnych przyczyn.

– Cholera. Pierwsza gra…

– Jaka pierwsza gra, puknij się w umysł! Arkusza grają jak szaleńcy!

– No to druga.

– I co z tego, że druga? Dziesięć procent!

– Podejrzałam łysego – oznajmiła Maria, przełażąc przez Miecia. – Wiesz, co gra? Trzy cztery, Palmę z Cerberem, Arkusza nie dotknął. Za czterysta. A za sto dograł po namyśle trzy jeden, Palmę z Flintą.

– Nie zamknął?

– Nie.

– Niedobrze. Zależy mi na Palmie. Wolałabym z Flintą, większy fuks…

– Arkusz, Flinta! – ogłosił gromko pan Edzio. – Arkusz tu już wisi, a Flinta będzie druga!

– Flinta poprowadzi – zaprotestował pan Sobiesław.

– Poprowadzi, poprowadzi i dociągnie! Rowkowicz jedzie…

– Pierwszy kanciarz!

– Toteż dlatego dociągnie…

– …obowiązek prowadzenia, który spoczywa na pierwszym koniu, na koniu z numerem jeden, jest idiotyzmem – informował wszystkich złoty młodzieniec z początków wieku. – U nas miejsce i numer jest losowane, zdarza się, że najlepszy koń jest przymuszony do prowadzenia, nie każdy zdoła iść na klasę, wagi są bez sensu, nigdzie na świecie koń nie idzie pod taką wagą…

– Niech on przestanie, bo ja stracę panowanie nad sobą – powiedziała głośno Maria.

– Kto ma trzy pięć, już może lecieć do kasy! – oznajmił ktoś za naszymi plecami.





– Żeby mu język kołkiem stanął! – mruknęłam pod nosem. Bomba wyszła, araby wlazły do maszyny.

– Ruszyły – powiedział głośnik. – Prowadzi Cerber, na drugim miejscu Arkusz, na prowadzenie przechodzi Flinta, drugi Ar- kusz, trzeci Cerber, czwarty Lapis, piąta Palma, na ostatnim miejscu Santok…

Santokiem nikt się nie przejmował, stracił ze cztery długości, ale to było bez znaczenia, bo i tak nie miał szans na żadne miejsce. Ktoś musiał przyjść ostatni. Zanim głośnik skończył to wyliczanie, Arkusz wyprzedził Flintę i rwał do przodu jak wściekły.

– Mówiłem, że piątka wisi! – oznajmił pan Edzio, bardzo zadowolony. – Już go nie złapią!

– Ma się z czego cieszyć, pierwsza bita gra! – rozzłościła się Maria.

– Palma przechodzi! – zawołał Jurek.

– Dawaj, Palma! – wrzasnął z uciechą Miecio.

Pomyślałam, że powi

– Na prostą wyprowadza Arkusz – mówił głośnik. – Druga Flinta, polem finiszuje Palma z Cerberem…

Flinta zaczęła podchodzić do Arkusza, Palma wychodziła polem do przodu jak maszyna.

– Dawaj, piątka!!! – wrzasnął strasznie pan Edzio.

– Uciekaj, Kacper!!! Uciekaj, Kacper!!! Uciekaj, Kacper!!! – ryczał mi ktoś nad głową.

– Dawaj, Palma!!! – darł się konsekwentnie Miecio.

– Stój, kretynie! Gdzie się pchasz! – wrzeszczał Waldemar.

– Do grobu mnie wpędzą! – powiedziałam za złością. – Dawaj, Sarnowski, podlecu, puść tego konia…!

– Kacper!!! Wrotki sobie kup!!! – ryknął przerażająco jakiś za nami.

Sarnowski na Palmie wychodził polem z największą łatwością, w ogóle jej nie poganiając. Kacperski, do którego skierowana była propozycja zakupu, lał Arkusza, wyraźnie słabnącego. Za nim szła Flinta, łeb w łeb z Cerberem.

– Prowadzi Palma, drugi Arkusz – mówił głośnik drewnianym głosem. – Palma, Arkusz, Palma, Rinta, Palrna, na drugim miejscu walka. Flinta, Cerber… Foto.

Palma była pierwsza bezapelacyjnie, swobodnie wyprzedziło stawkę o trzy długości, za nią Flinta przyszła razem z Cerberem, Arkusz został o całą długość w tyle. Ochłonęłam z emocji, pośpiesznie sprawdziłam, czy Miecio jest żywy i spróbowałam wyciągnąć wnioski z gonitwy. Sarnowski po raz pierwszy wyjechał Palmę, do tej pory ją chował, widać wyraźnie, że jest to klacz derby-klasy. Nie wziął pieniędzy za ciemnienie i Bazyli nic mu nie kazał…?

– Czy to fuks? – spytała Monika za mną.

– Zależy, które. Z Cerberem średni, z Flintą potężny. Mnie się zdaje, że druga była Flinta, ale głowy nie dam…

– A mówiłem panu, dograć z Palmą, całą drogę mówiłem, to nie! – awanturował się Waldemar. – Możemy sobie tę kwintę pod tramwaj podłożyć i nie powiem, gdzie wetknąć…!

– Fuks, proszę państwa, pięćdziesiąt tysięcy góra! – zapewniał pan Zdzisio. – Obojętne mi, co drugie, samą Palmę miałem…!

– Czy pan ma źle w głowie? – dopytywał się z irytacją Jurek. – Jakie pięćdziesiąt tysięcy, Palma druga gra!

– Nie szkodzi. Sto procent było na Arkusza!

– Skąd oni wzięli tego Arkusza, żadnego sensu nie miał…

– Kalarepa mu zrobił reklamę.

– l patrz pan, co oni wiedzą, sam Kalarepa dał na niego pieniądze. A koń przed celownikiem stanął!

– Przestał jechać…

– A co miał zrobić? Sam lecieć…?

– Mnie się wydawało, że Cerber był odrobinę przed Flintą -powiedziała Monika Gąsowska. – To gorzej?

– Primo gorzej, a secundo nie wiadomo, czy był. My tu mamy skrót, widzimy celownik pod kątem, ten bliższy koń zawsze wydaje się pierwszy. Mam nadzieję, że Flinta, popatrzymy w telewizorze.