Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 23 из 48

– Dlaczego cztery? Było sześć…

– Jedną Maria przez pomyłkę, jedną Zawiejczyk, który zniknął. Pozostałe cztery kto?

– Jedną taki jeden, co wszystkich podgląda, zagrał za Zawiejczykiem i nawet nie wiedział, co gra. Obie zagrał, pierwszą i drugą. Sprawdzony dokładnie, pilnuje się go jeszcze na wszelki wypadek. Jedną pijany facet, pomylił się, moczymorda autentyczna. Jedną gość, który grał dwie ściany i to coś, co przyszło w środku. Lepiej ode mnie wiesz, co to było, ja nie pamiętam…

– Kujawski. Naród go zawsze gra.

– I ostatnią interesujący facet. Przyznał się, że podsłuchał, jak ktoś komuś mówił, że tych koni trzeba pilnować, z tym że nie usłyszał dokładnie i tak pilnował nie samego Derczyka, tylko trzech koni w każdej gonitwie. Dopuszcza się, że mógł źle usłyszeć i wcale nie jest pewien, czy to właśnie o tym była mowa, grał na wszelki wypadek. Teraz usiłuje się z niego wydoić kogo podsłuchał, ale ci wszyscy ludzie na wyścigach są obłąkani, on się naprawdę szczerze stara i przebiera wśród jedenastu, bo nie pamięta, co którzy mówili, a podsłuchiwał wszystkich. Zwariować można. Chcesz ich nazwiska i adresy?

– Kicham na ich nazwiska i adresy, już bym wolała rozpoznawać gęby. Ale jeśli pochodzą z i

– Też się ich obserwuje. Wydają się jakby nieco zdezorientowani i zdenerwowani. Robi to takie wrażenie, jakby stracili wpływ na dżokejów.

Zdziwiłam się.

– Oni stracili? Na nas zrobiło to takie wrażenie, jakby dżokeje przestali od nich dostawać pieniądze. Pojechali w środę zdumiewająco uczciwie, nikt nie chował konia. Czekam soboty, żeby sprawdzić, co będzie. A, to już jutro…

– Czekaj, to ważne, co mówisz. Zgadzałoby się. Mafia nikogo nie opłaciła, jeźdźcy nie dostali pieniędzy, pytanie z czyjej inicjatywy. Łomżyńskie ćwoki pchają się z forsą i są bardzo niezadowoleni, wynikałoby z tego, że dżokeje coś kombinują. Przyjrzyj się jutro bardzo porządnie.

Zgryźliwie spytałam, czy podwładni nadkomisarza Jarkowskiego stracili wzrok, zapewniłam go, że przyjrzę się z całej siły i zainteresowałam się, co zrobili z samochodem Zawiejczyka. Nie zostawili go chyba przed dworcem Centralnym na pastwę złodziei?

– Nie. Został zabrany do komendy i pilnie bada się wnętrze. Zostało już stwierdzone, ze stał tam od soboty wieczorem, więc ostatnią osobą, jaka w nim jeździła… nie tak, przedostatnią, ostatnią był zapewne Zawiejczyk, powiedzmy ostatnią znaną osobą, która jechała w charakterze pasażera, jest ta Monika Gąsowska. Została wezwana dla obejrzenia, nie znam na razie rezultatów.

– Jeszcze Miecio. Na ubój?

– Proszę…?

– Pytam grzecznie, czy zostawiliście go na stracenie. Jeśli nie powie, co wie, złoczyńcy w końcu go załatwią, a wy zwlekacie. Nie lubicie go do tego stopnia, że chcecie mieć z nim spokój na zawsze?

– Przeciwnie, Miecio jest pilnowany jak klejnot bezce

– Ostrzegam cię, że jutro pewnie wyjdzie.

– Daj mu Boże zdrowie. Asystę będzie miał liczną. A na pogawędkę już jest umówiony, w poniedziałek. Specjalnie tak, po sobocie i niedzieli coś się może ujawnić…

– Jedno, co wiem na pewno, to to, że zginął mój koc – powiedziała melancholijnie Monika Gąsowska jeszcze przed pierwszą gonitwą. – Niczego i

– Powiedziała im pani o tym?

– Oczywiście. Ściągnęli mnie z Łącka, ale i tak bym przyjechała, bo moja ciotka dostaje histerii. Co ten Zawiejczyk mógł zrobić, jak pani myśli?

– Uciec, jak sądzę. Jedyne logiczne przypuszczenie…

– Słuchaj, co się dzieje? – spytał ze zdumieniem Jurek, przechodząc do swojego fotela. – Jakiś straszny napust na piątkę w drugiej. Ja go nie ruszyłem, a tu widzę, że samą piątkę grają, po dziesięć, po dwadzieścia razy. Co to ma znaczyć?

Porzuciłam Monikę, koc i Zawiejczyka, bo pojawił się temat ważniejszy. Też tej piątki do ręki nie wzięłam i od razu postanowiłam, że nie wezmę, zanim jeszcze spojrzałam w program.

– Zbiorowy obłęd – zawyrokowałam stanowczo. – Kacperski na Arkuszu, bzdura, jak stąd do Ameryki albo i dalej. Co prawda, na arabach Kacperski pojechać umie…

– Nic nie rozumiem, najbliżej ten Arkusz był czwarty, skąd oni go wzięli?

– Napust, sam mówisz. Bez napustu byłaby sama jedna Palma.

– Coś ty, nikt jej nie gra. A ja ją mam. Z pochodzenia najlepsza…

– Ale Sarnowski jedzie, ludzie przywykli, że Sarnowski na faworycie nie przychodzi…

– Przecież nie jest faworytem!

– No to co? Ale powi

Z. Palmą na ustach wbiegł pan Zdzisio i rozdzielił pomiędzy płeć żeńską prześliczne różyczki z czystej dżentelmenerii. Poleciałam do pani Jadzi po szklankę z wodą, ustawiłam kwiecie w okrągłym okienku obok Moniki, bo na parapecie przed nami zasłaniało wiraż. Waldemar usadowił pana Sobiesława, domagając się od niego podjęcia męskiej decyzji.

– To co w końcu, chce pan z tą Palmą? Kalarepę gra cały tor, mam dołożyć, czy nie? Ostatnia chwila, zaraz zamkną kasy!

– To mi wychodzi za drogo, panie Waldku, może ją górą zagramy…





– …koń z ulgą wagi. Sunlight w Ascot w ten sposób wygrał w trzydziestym ósmym roku, siedemnaście do jednego płacili…

– O Boże! – powiedziała Maria, rzucając torbę na fotel. – Już zaczął…?

– Kontynuuje – odparłam. Wcześnie przyszedł i zaczął od razu.

– …w Łuku Triumfalnym tor był dla Paysa

– Panie, o czym pan mówi, mało ważne, co leciało za Mieszka Pierwszego! – zirytował się Waldemar. – Ja bym chciał wiedzieć, co tu w pierwszej będzie! To co w końcu, mam dostawić z Palmą, czy nie…?

– …małpa i papuga. Przeszwarcowały się na statek do Europy i płyną, płyną… – usłyszałam pułkownika. – Wylazły z tego ukrycia, zaczęły się bawić…

– …przez samego jednego! – głosił pan Edzio. – Kalarepa sam go gra podobno za dwieście…

Trener Kalarepa wcale nie nazywał się Kalarepa, tylko Kalryp, ale nie było osoby, która prawidłowo wymawiałaby jego nazwisko. Kalarepą został na zawsze.

– Tylko dwójka! – upierał się z ogniem pan Zdzisio. – Samą dwójką zaczynam, tu nie ma i

– W pierwszej?

– Oczywiście! Najwyższy czas na nią, bez wagi koń! Zdenerwował mnie do szaleństwa. Dwójka, Narbona, zaliczała się do moich ulubionych klaczy, zaniedbałam ją, żeby jej nie niszczyć kariery, chociaż w środę postanowiłam grać ją również samą jedną. Przypomniałam sobie, że nie sprawdziłam jazd, spojrzałam na tablicę, o piorun ciężki, na dwójce uczeń Osika! Poderwało mnie.

– Był dzwonek…?! – wrzasnęłam nerwowo.

– Już dawno – powiedziała Maria. – Uspokój się, przepadło, dzwoniło jak wchodziłam po schodach. Daj lepiej otwieracz.

– Lubię Wągrowską – oznajmiłam ponuro, sięgając do torby. – Cholera. Do ręki tej Narbony nie wzięłam,… No nie, w porządkach ją gram, ale wyrzuciłam z kwinty i z tripli, bo jej dobrze życzę.

– Nie chcę być nieuprzejma, ale chyba zgłupiałaś – zgorszyła się Maria. – Przecież ona tu wygrywa dowolnie!

– Pan Zdzisio ją ma…

– No to co? Pan Zdzisio czasem trafia.

Miecio pojawił się, żywy, zdrowy i bez żadnych widocznych uszkodzeń.

– Cześć, panienki. Co przychodzi? Dawaj, Palma!

– Mieciu, na litość boską…

– Czekaj, dajmy mu piwa, może się zamknie. Mieciu, Palma leci w drugiej, a teraz jest pierwsza. Przynieś szklankę…

Monika Gąsowska z tyłu delikatnie dotknęła mojego ramienia.

– Ja też gram Narbonę. Bardzo panią przepraszam. Świetnie wygląda. Z Tajlandią, dwa sześć. Tak mi wyszły z paddocku.

Narbonę z Tajlandią na szczęście grałam również, co mnie nieco pocieszyło. Tajlandią zaczynałam triple i kwintę, z nadzieją pomyślałam, że może jednak uczeń Osika, mimo zaciętości, nie da rady być pierwszy, popełni jakiś błąd…

Głośnik zawył, bomba wyszła, piekielne zwierzęta ruszyły. Uczeń Osika nie popełnił żadnego błędu i wygrał w pięknym stylu z miasta do miasta. Pan Zdzisio wpadł w szał szczęścia, trafiłam porządek, bo oczywiście Tajlandia była druga. Pierwszą triple i kwintę diabli mi wzięli, Maria nie kryła potępienia, upierając się, że musiałam zwariować. Nie przeczyłam jej poglądom.

Za to mam Palmę – powiedziałam z irytacją, – Miecio już zaczął, niech dalej wrzeszczy,,dawaj, Palma”. Gracie to razem czy oddzielnie?

– I jedno, i drugie. Jeśli przyjdzie Palmę, kończę ścianą. Przemówiłaś do mnie, ryzyk-fizyk.

Miecio, zadowolony z życia, popijał piwo i zżerał słone paluszki Waldemara. Były znakomite, skąd Waldemar je brał, nikt nie wiedział, bo źródło utrzymywał w tajemnicy, przynosił je w coraz większych ilościach. W żadnym wypadku nie piekła tego jego żona, jako praktykujący lekarz miała dość roboty i bez paluszków.

– Mięciu, mów prawdę! – zażądałam wściekłym półgłosem. – Coś słyszałeś o dniu dzisiejszym?

– Tylko ogólnie – wyznał Miecio. – Przyjdą dobre konie i nie będą ciemnione. Palma najlepsza. Dawaj, Palma!

– Chcę zobaczyć tę Palmę – powiedziała w przestrzeń Monika Gąsowska i podniosła się z fotela.

Zeszłam za nią popatrzeć na paddock. Palma wyglądała normalnie. Arkusz szedł spokojnie, ale jakby odrobinę zaczynał się pienić.