Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 25 из 48

Powtórzenie gonitwy na ekranie podzieliło tłum na dwie mniej więcej równe połowy. Kłócili się aż do momentu, kiedy przy wieży sędziowskiej pojawiły się numery, chorągiewka i zielone światło.

– Uspokójcie się, Flinta już wisi! – zawiadomił pułkownik. – Jest trzy jeden.

– Jak oni tego łysego Figata nie przycisną… – zaczęłam złowieszczo.

– Cholera – powiedziała Maria. – Mówiłam, mam wrażenie, że kończę ścianą? Otóż nie, jednego przeoczyłam. A tak chciałam mieć komfort psychiczny!

– Kogo?!

– Mogę ci się przyznać. Siódemkę. Jak dyktowałam, nie spojrzałam i myślałam, że idzie sześć koni.

– I co, ja mam teraz tę siódemkę grać górą, żeby ci zauroczyć? Przecież ona będzie ostatnia!

– Pocieszasz mnie, ale chyba sama ją zagram górą…

– Sombrero! – ogłosił Miecio złośliwie. – Tu wygrywa Sombrero. Dawaj, Bolek!

– Sombrero! – podchwycił radośnie pan Zdzisio. – Ja też tak uważam. Sombrero albo Akacja…

– Jaka Akacja, to Wiśniak! Już panu przyjdzie Wiśniak na Akacji, ucho od śledzia…!

– Mnie dali Dariusza – ogłosił smętnie pan Edzio. – Sam już nie wiem, co tu grać, Kapulas mówił, że wygra…

– A Zameczek? – zaprotestował pułkownik. – Wy się zastanówcie, co mówicie, tor i dystans dla Welina!

– Mieciu, sam mówiłeś, że przyjdą dobre konie! – wysyczałam wściekłym szeptem. – Sombrero to sobie możesz na ten głupi łeb nasadzić, tylko Akacja! Dlaczego, do cholery, Sombrero?!

– Był ciemniony – odparł krótko Miecio. – Może być Sombrero z Akacją. Dawaj, Bolek!

Odwróciłam się do Moniki Gąsowskiej.

– Na paddock! – rozkazałam surowo. – Szlag mnie trafi dzisiaj od tej ich uczciwej jazdy, obłędu można dostać! Niech pani obejrzy to piekielne Sombrero!

Ogłosili wypłatę, napust na Arkusza dobrze jej zrobił, porządek wypadł 40 tysięcy, góra zawiodła nadzieje pana Zdzisia, zaledwie 11 tysięcy zamiast pięćdziesięciu.

– W tripli się liczy inaczej! – oświadczył niezłomnie. – Górę mógł ktoś zagrać w ostatniej chwili, w tripli to jest co najmniej trzy razy więcej!

– A niech mu będzie i trzydzieści! – zgodziła się Maria. – Jak dla mnie, mogą być miliony, pod warunkiem, że teraz nie wygra przypadkiem Wojciechowski.

– Opanuj się, niemożliwe, żeby Opieniek był ciemniony przez trzy lata bez przerwy. Koń z czwartej grupy.

– Ale ma małą wagę.

– Ale jedzie na nim uczeń Lejba! Nie wiem, co musieliby zrobić, żeby w tej gonitwie wygrał Lejba na Opieńku! I właśnie nie będę go grała górą, graj sobie sama! Co masz z Mieciem?

– Sombrero, Akację i Zameczka. Resztę dograłam oddzielnie dla własnego spokoju i oczywiście musiałam tego cholernika przeoczyć…

Monika Gąsowska z paddocku wybrała Akację i Sombrero. Sombrero ogłuszyłby mnie doszczętnie, gdyby nie poufna informacja Miecia. Skoro ciemnione konie mają być wyjechane, na Sombrero do tej pory jeździł albo Rowkowicz, albo Włóczka, albo jacyś uczniowie miernych talentów, teraz zaś jedzie Bolek Kujawski, ma to zwierzę wielkie szansę. Na koniach ta dziewczyna znała się rzeczywiście, oceniała ich jakość i formę jednym rzutem oka. Dobra, dawaj Akacja z Sombrero…

Opieńka sobie darowałam i o mało przez niego nie umarłam na serce. Prowadził aż do połowy prostej i krzyk się zaczął na trybunach. Przegonił go w końcu Sombrero, a podły Wiśniak na Akacji wyszedł dopiero w ostatniej chwili, prezentując szatański finisz. Jak dotąd, zgadzało mi się wszystko, jechali uczciwie na najlepszych koniach. Wiśniak na faworycie wygrywał raz w sezonie, teraz przyszedł, chociaż był pierwszą grą. Wbrew napustom, większość trzymała się jednak tej Akacji. Panu Zdzisiowi przeszły już w kwincie trzy konie, Jurek trafił triplę i miał wielkie nadzieje, bo dwa pierwsze konie były wysoko płatne. Maria wygrała pół tripli z Mieciem i jedną własną, ponadto również szła im kwinta, przez rozszalałego pana Zdzisia oceniana zgoła na miliardy. Monika Gąsowska powiadomiła mnie, że za uzyskane dotychczas pieniądze wybierze się do Londynu. Już po pierwszych trafieniach przerzuciła się na kasę po 50 tysięcy i rychło w czas przyszło mi do głowy, że mogłam zrobić to samo. W tripli przeszły mi dwa konie, obejrzałam czwartą gonitwę, osiem dwulatków…

– Pierwsza grupa, a nagroda byle jaka – powiedziałam do Marii. – Zgodnie z tym, co się dzieje, powinien przyjść Białas, który normalnie schowałby konia, czekając na imie





– U mnie wygrywa trójka.

– A Oliwka? Liczę na Szczudłowskiego. Co ty się tak czepiasz tego Zameczka, ja go wyrzuciłam.

– Ty masz jakieś zahamowania. Przecież Zameczek leci! Obsesja!

Co do zahamowań i obsesji, mogłam się z nią zgodzić, wciąż jeszcze tkwiła we mnie niechęć do gry na Zameczka i stajnię Dwójnickiego. Lubiłam za to Szczudłowskiego i stajnię Wągrowskiej. Nieszczęściem mojego życia była gra nie na to, co powi

– Samego Zameczka masz?

– Nie, dwa konie. Trójkę i ósemkę.

– Wygracie wobec tego, bo mnie się musi złamać. Chyba, że Białas pójdzie. Mięciu, dokąd się wybierasz?

Miecio zatrzymał się obok fotela i obejrzał na mnie z oburzeniem.

– Czy ja muszę publicznie mówić takie rzeczy? Wybieram się w celach prywatnych oraz intymnych i co cię obchodzi, dokąd. A może przy okazji chcę zagrać? Bo co?

– Bo nic. Mam pilnować, żeby cię nie zabili do poniedziałku.

Miecio, który już ruszył przed siebie, zatrzymał się znów.

– A we wtorek co?

– Wtorek mnie nie obchodzi. Wszyscy mają nadzieję, że w poniedziałek okażesz odrobinę rozumu, więc wtorek mało ważny. Czekaj, też idę…

– Za głowę mnie w toalecie trzymać nie będziesz, wypraszam sobie!

– Wzajemnie. Umysł ci się mąci…

Monika Gąsowska zdenerwowała mnie nad wyraz, wybierając z paddocku cztery konie, dwa wetknięte przeze mnie do tripli i dwa wyrzucone. Byłam zmuszona zagrać sześć porządków, ona zagrała trzy, dokładając Nerkę do Galerii i Juniora. Nerkę uważała za najlepszego konia w stawce, ale ostrzegłam ją przed obyczajami Białasa, który wygrywał wyłącznie gonitwy prestiżowe i wysoko nagradzane, usiłując w dodatku czynić to na fuksach. Nie mógł pokazać tej Nerki, jeśli chciał z niej wyciągnąć jakiś zysk.

Przyszli jak powi

Do końca dnia sytuacja nie uległa zmianie. Powygrywały najlepsze konie, dotychczas traktowane rozmaicie do tego stopnia, że Marina, klacz wielkiej klasy, piąta w Derbach, w których szła jako lider, okazała się fuksem-monstre i nie zgadł jej nawet Miecio. Rowkowicz wygrał na niej bez najmniejszego trudu, puścił ją po prostu i nic więcej nie musiał robić, a trafiła porządek wyłącznie Monika Gąsowska. Pan Zdzisio skończył kwintę, wpadł w euforię i z łatwością pogodził się z otrzymaniem ośmiu milionów zamiast miliarda. Rozczarowania finansowe jakoś nie przydeptywały mu psychiki.

– Miałaś rację – powiedziała w zadumie Maria po ostatniej gonitwie. – Oboje z Mięciem mieliście rację. Coś im się stało i jadą uczciwie…

Zawiejczyk znalazł się w miejscu mało oryginalnym, mianowicie we własnym mieszkaniu, zamkniętym na zwyczajny zamek zatrzaskowy. Doniosła o nim sprzątaczka, przychodząca raz na tydzień.

Leżał w przedpokoju na podłodze, zdaniem lekarza, od ubiegłej soboty. Sprzątaczka przychodziła w piątki, w ten piątek akurat spóźniła się i przyszła nie rano, tylko po południu, po czym chyba miała pecha, bo długo jeszcze latała ze swoim donosem. Najpierw usiłowała zawiadomić o znalezisku sąsiadów i dozorcę, nikogo akurat nie zastała w domu, powahała się w progu mieszkania Zawiejczyka, bo ciężko jej było przekroczyć zwłoki, żeby dostać się do telefonu, zrezygnowała i poleciała szukać automatu. Trzy kwadranse zmarnowała bezowocnie, po czym udała się osobiście do najbliższego komisariatu. Kierunek wybrała odwrotny, niż należało, i w rezultacie, zdenerwowana do szaleństwa, zatrzymała przejeżdżający radiowóz drogówki. Około osiemnastej informacja dotarła wreszcie do właściwej komórki, ja zaś dowiedziałam się o wszystkim dopiero w sobotę wieczorem, po powrocie z wyścigów.

Samochód denata z miejsca nabrał szalonego znaczenia i został szczegółowo zbadany już w sobotę rano. Odnaleziono też jednego jedynego świadka, który widział powrót Zawiejczyka do domu. Sąsiad mianowicie, wychodzący z psem, spotkał dwóch ludzi, z których jeden robił wrażenie bardzo pijanego, a drugi go troskliwie prowadził. Było już ciemno, więc żadnego z nich dokładnie nie obejrzał, ale ten pijany robił na nim wrażenie Zawiejczyka, poza tym wysiedli z jego samochodu. Drugiego rozpoznać nie podejmował się w żadnym wypadku i za żadne skarby świata.

Z samochodu zdołano wydedukować, że właściciel był nim wieziony na tylnym siedzeniu. Na przednim, przy kierownicy, siedział koc Moniki, prawdopodobnie wypełniony facetem w rękawiczkach i czystym obuwiu. Koc zostawił wyraźne ślady. Na nim z kolei może i mogły objawić się ślady faceta, ale zniknął.

Wedle opinii lekarza, Zawiejczyk został najpierw oszołomiony jakimś gazem, a potem rzetelnie i umiejętnie rąbnięty w kark, od czego umarł od razu. Humanitarnie dosyć. Rąbnięto go już w domu, w tym przedpokoju i nigdzie nie przenoszono. Przedmiotu, użytego do zbrodniczych celów, nie znaleziono, z czego należało mniemać, iż rozsądny zabójca zabrał go ze sobą.

– Józio uważa, moim zdaniem słusznie, że powi