Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 20 из 48

Monika Gąsowska poinformowała mnie, że gra Kosmitkę z Andiną, 4-5, bo tak jej wyszło z paddocku. Odzyskałam odrobinę utraconych już nadziei, Andiną, skoro ta dziewczyna ją wybrała…

Jurek siedział przede mną jak skamieniały, nie odzywał się ani słowem. Pan Zdzisio trochę się uspokoił, na kwintę nie miał szans, więc emocje w nim przycichły. Waldemar kłócił się z panem Sobiesławem o Kujawskiego, grał go oczywiście, za co pan Sobiesław czynił mu wyrzuty. Sam preferował Terencjusza, co osobiście uważałam za idiotyzm, skło

– Jak powiedział, że wygrywa, to go nie ma nigdzie – zaopiniował pułkownik. – Żebym wiedział, że powiedział, do ręki bym go nie wziął.

– Bloki się rwą na dwa cztery – oznajmił ktoś, kto przyszedł z dołu w ostatniej chwili.

– Ciekawe, który nie przyjdzie – mruknęłam. – Pewnie Sarnowski.

Start się nieco przeciągnął, Simona za skarby świata nie chciała wejść do maszyny, Kujawski zsiadł z Irkucka i weszli do boksu każdy oddzielnie. Diodę wepchnęli tyłem. Ruszyły w końcu i Szakłak od razu stracił cztery długości.

– Sarnowski trzyma się w kupie? – spytała Maria niespokojnie.

– Trzeci idzie – odparłam. – Nic nie rozumiem, jak on chce to zrobić, żeby przegrać? Bandy się trzyma, nawet wyłamać nie da rady…

– Na prostą wyprowadza Irkuck – powiedział głośnik. – Druga Andiną…

Więcej nie usłyszałam, chociaż głośnik wisiał tuż nad moją głową. Waldemar zerwał się z miejsca.

– Dawaj, Bolek!!! – ryknął straszliwie.

– Gówno Bolek!!! – zagłuszył go ktoś za mną. – Dawaj, Jasiu!!!

– Sarnowski! – krzyknęła Maria. – Popatrz! Idzie!!!

Andina wyprzedziła Irkucka, szły prawie razem, od bandy zaczęła wychodzić Kosmitka, Sarnowski jechał genialnie. Wysunął się do przodu, w dwóch trzecich prostej już miał dwie długości przewagi, pruł jak maszyna, w dodatku nie tylko nie poganiał, ale trzymał ją kurczowo, Kosmitka szła sama z siebie jak jej matka i babka. Zachwyciłam się, chociaż łamała mi wszystko. Andina zostawiła Irkucka z tyłu, podeszła do tej Kosmitki, ale widać było, że sprawa jest beznadziejna, Kosmitka, hamowana z całej siły, o trzy długości pierwsza, Andina za nią…

– Zdaje się, że wygrałam – powiedziała w zadumie Monika Gąsowska za moimi plecami.

Przyświadczyłam.

– Owszem. W przeciwieństwie do mnie. Tyś kończyła Sarnowskim! – zwróciłam się do Marii.

– Do spółki z Mieciem. A nie chciałam go grać! Sarnowski przyszedł jako faworyt, nic nie rozumiem! Samym jednym, czekaj, czy ja tego nie zgubiłam…

– Mam! – ogłosił Jurek. – Cholera! Andinę też miałem…

– Andinę to i ja miałam…

– I ma pan swojego Bolka – wytykał Waldemarowi pan Sobiesław. – Który był, trzeci…?

– A pan ma swojego Terencjusza! – zdenerwował się Waldemar. – Bolek chociaż trzeci, a ta pańska siódemka ostatnia!

– Ostatni Szakłak – sprostowałam. – Siódemka szósta.

– Przeszedłem! – wołał pan Zdzisio. – Teraz kończę czterema!

– Jak myślisz, dadzą ze dwa miliony? – spytał Jurek, żywo zainteresowany.

– Dwa pierwsze dzikie fuksy, mogą dać i trzy. A tu, sam słyszałeś, dwa konie były grane. Podobno Białas dawał siebie.

– I Bolka grali, nie wiem dlaczego, ja go wyrzuciłem. Może i dadzą, trzy to nie, ale jakieś dwa i pół…

Zapisałam wyniki i przypomniałam sobie o Monice Gąsowskiej. Triplę i kwintę szlag mi trafił, porządku z Sarnowskim nie grałam, szansę mogły się pojawić przede mną dopiero w czwartej gonitwie. Trupem nie padłam, bo na klęskę byłam z góry nastawiona, od lat przysięgałam sobie trzecią gonitwę grać ścianą i od lat przysięgi nie dotrzymywałam. Przyzwyczajenie złagodziło uczucia.

Za triplę dali dwa miliony osiemset z groszami, Jurek się ucieszył. Porządek wypadł średni, dziesięć tysięcy dwieście: Monika Gąsowska znalazła się na niezłym plusie, Maria z Mieciem również.

– Miecio od tej tripli wyzdrowieje do reszty – orzekłam z przekonaniem. – Idziecie dalej?

– Aż się dziwię, ale owszem. Jednym przechodzę, dwoma kończę, te dwa Mieciowe, a ten jeden mój. Wolę skończyć, bo od Sarnowskiego tripla strasznie spadnie.

– Szczególnie, jeśli wygra Kujawski. A coś mi się widzi, że on wygra dwa razy. Będzie dubla Wróblewskiego i nie powiem, co zapłacą, bo mi się nie chce wyrażać.

– Nie wiem, czy będzie, bo go teraz nie było. Miał szansę na triplę.

– Jaką szansę?! Nie widziałaś, jak ta Kosmitka przyszła?! Gdzie on miał tę szansę?!





– A gdyby Sarnowski nie pojechał…?

– Gdyby Sarnowski nie pojechał, to ja bym wygrała. Do grobu mnie ten padalec wpędzi, żebym ja wiedziała, co on myśli, wygrywałabym raz za razem!

Nagle uświadomiłam sobie osobliwe zjawisko. Kopenhaskich koni nie znałam już od lat, w Kanadzie byłam na wyścigach trzy razy w życiu. I tam, w siedemnastu koniach płatnych w jedną stronę umiałam trafić, nie dość że porządek, ale tiersa! Pojedynczymi końmi rok wcześniej trafiłam 6-5-8 za jedne pięć koron, wywlokłam Alicję na wycieczkę do Paryża, gdzie w sierpniu można było życie stracić z gorąca, w Kanadzie trafiłam porządek za 400 dolarów, a tu, patrząc na te konie trzy razy w tygodniu, mając ich karierę czarno na białym w sześciu koniach płatnych w dwie strony, nie jestem w stanie odgadnąć, co wygra! Co się dzieje, do pioruna ciężkiego…?!

Długo się zastanawiać nie musiałam. Bez wielkiego wysiłku przypomniałam sobie, że nie kariera konia na tych piekielnych wyścigach jest ważna, tylko układy ludzkie. Trafiam, owszem, jeśli uda mi się przewidzieć, co oni będą myśleć. Co sobie wykombinuje Glebowski, Białas, Wiśniak, Rowkowicz, Kapulas, Wojciechowski, specjalista od gry na siebie, Skórek, uparcie pozostający w opozycji do własnego trenera, Szczudłowski, Wągrowska i ta cała reszta! Jeśli zgadnę, co oni myślą, wygrywam, jeśli nie, przepadło! A zdaje się, że jest to znacznie trudniejsze, niż ocena wszystkich koni świata razem wziętych…

No tak. Mafia łomżyńska i ten jakiś Bazyli…

Załatwiłam u pani Zosi wezwanie Zawiejczyka dla Moniki Gąsowskiej. Monika robiła wrażenie jakby Zawiejczyk trochę przestał ją interesować, dwie wygrane gonitwy wyraźnie ją zachęciły. Wróciła z paddocku i powiadomiła mnie, że dwa konie wyróżniają się po prostu bezgranicznie, Eternit i Purchawka. Będzie je grała, nic nie ma prawa ich przegonić.

– Teoretycznie – przygasiłam ją nieco. – Owszem, oba są po derbistach, powi

– Przyjdą – zapewniła mnie stanowczo Monika. – Jeżeli ja mam bodaj cień pojęcia o koniach, nie mogą nie wygrać. Nie wiem który, bo mniej więcej są jednakowe.

Eternit był pierwszą grą. Purchawkę podgrywali słabo, zapewne przez ucznia Miazgę, który obniżał jej wartość. Zagrałam je ze sobą na wszelki wypadek, w tripli nie miałam żadnego, zaczynałam od Kujawskiego w przekonaniu, że Wróblewski jednak będzie sobie robił tę dublę. Głośnik zagrzmiał panem Zawiejczykiem, który proszony jest o zgłoszenie się do sekretariatu mitingu. Nadkomisarz Jarkowski złapał mnie pod schodami.

– Co jest? – spytał, czyniąc gest głową ku hałaśliwej maszynerii.

– Gąsowska, ta dziewczyna, mówiłam, chce go znaleźć – wyjaśniłam. – Sama jej poradziłam, żeby szukała przez radio, bo on może być wszędzie.

– Co ona o nim wie?

– Prawie nic, to jej ciotka. Rozumiem, że były amant, a obecnie przyjaciel życiowy. Mam zawrzeć znajomość z ciotką?

– Nie, nie musi pani. Jakoś to załatwimy we własnym zakresie…

Chciałam go zapytać, czy z tym Zawiejczykiem już w ogóle rozmawiali, ale zaczepił go ktoś, z drugiej zaś strony ujrzałam, jak łysy z kędziorkami zmierza do kasy po dwieście tysięcy. Nagle zaciekawiło mnie, co zagra, zostawiłam Jarkowskiego i podążyłam za Figatem. Zagrał to samo, co ja i Monika Gąsowska, trzy cztery, Eternita z Purchawką.

– Kiedy pani wraca do Łącka? – spytałam Moniki na górze.

– Cały czas tam jestem. Dopiero od października przenoszę się do Warszawy. Wczoraj przyjechałam, bo ciotka dzwoniła, zdenerwowana jest tym Zawiejczykiem i zażądała ode mnie pomocy, ale jutro wracam. Chyba, żeby ona się uparła… Miałam zamiar wrócić, tak należałoby powiedzieć, zaczynam wątpić, czy mi się uda.

– Może ten Zawiejczyk się znajdzie…

– Te dwa kończące konie Miecia to jest trójka i czwórka – powiadomiła mnie Maria. – Daj to żelazo do butelek. Eternit pierwsza gra, wolałabym Purchawkę, Bolka mogę sobie darować.

– Bolkiem przechodzisz?

– Bolkiem. Druga gra.

– Harcownik, proszę państwa! – głosił pan Zdzisio. – Tu wygrywa Harcownik! Dwa sześć będzie!

– I ucho od śledzia! – rozzłościłam się. – Sojecki, rzeczywiście…!

– A Eternit co? – zainteresował się sarkastycznie Waldemar – Nogę złamie?

– Szóstka to już wisi! – stwierdził stanowczo pan Edzio. Monika Gąsowska pochyliła się ku mnie.

– Dlaczego oni mówią, że wisi? Ciągle to słyszę. Przepraszam, może mi to pani powiedzieć?

– Na tablicy. To znaczy tam, na tym czymś, koło wieży sędziowskiej, wywieszają wyniki, numery koni. Wcale nie wywieszają, tylko wtykają w takie ramki, ale nazywa się, że wisi to, co wygrało. Zostało im samo wisi.

– A, rozumiem…

– Dla araba waga nie ma znaczenia! – upierał się pan Zdzisio. – A jeśli nawet…

– Na krótkim dystansie! – nie wytrzymał Jurek. – Tu jest tysiąc osiemset!

– Toteż właśnie, Harcownik! Pięćdziesiąt pięć kilo!

– Łysy z loczkami zagrał to samo, co Miecio – zawiadomiłam Marię. – Przypadkiem podejrzałam, za dwieście trzy cztery, Eternit z Purchawką. Coś mi zaczyna majaczyć w umyśle.

– Mnie majaczy wszystko wszędzie – odparła Maria, przeglądająca swoje triple. – Możesz popatrzeć, co ja tu zrobiłam? Czekaj, przechodzę Bolkiem… Ale zaczynam od Purchawki dwie i od Eternita jedną, Bolkiem nie zaczynam wcale.