Страница 21 из 48
Zajrzałam do jej programu.
– Znów nie grasz tego, co masz zapisane?!
– Bo nie zdążyłam do zbiorówki! Dyktowałam w pojedynczych i pomyliło mi się! A kwinta wydała mi się za kosztowna i zmniejszyłam ją, o, proszę…
Z jej wypisanej na programie kwinty trzy konie już przeszły, teraz miała Purchawkę, Eternita i Kujawskiego na Fikusie. Szansa olbrzymia, a kwinta fuksowa.
– Czego nie masz?
– Jak to, czego? Sarnowskiego wyrzuciłam! Za drogo mi wypadało!
– No tak. Chytry dwa razy traci…
– Co pan zrobisz z takim butem, panie, teraz już nie ma szewców…
– …ruskie pod Pałacem Kultury. Na trawienie, a drugie na grypę, za grosze można kupić…
– Tanio panu wypadnie to samobójstwo…
– Czego oni tak zwłóczą, dziesięć minut spóźnienia!
– Rachuba nie nadąża…
Bomba poszła, araby wlazły do maszyny grzecznie, ruszyły prawie razem. Pan Zdzisio szalał nad Harcownikiem do połowy prostej, zaczynałam już zgrzytać zębami, bo piekielny Harcownik prowadził swobodnie, w odstępie paru długości. W połowie prostej sytuacja uległa zmianie.
– Wychodzi Eternit, polem finiszuje Purchawka z Albańczykiem – mówił głośnik. – Eternit, Albańczyk, Purchawka, Eternit Purchawka, Eternit Purchawka…
– Dawaj, Purchawka! – wrzasnęli równocześnie Jurek i Maria.
– Won z tym Albańczykiem, gdzie się pchasz, kretynie! – warczałam pod nosem.
– Jest!!! – darł się facet za Waldemarem. – Jest!!! Dwa pięć!!! Dawaj, dwa pięć!!!
– Panie, jakie dwa pięć, trzy cztery idzie! – rozwścieczył się Waldemar, odwracając gwałtownie ku niemu. – Czego mi pan wrzeszczysz te brednie nad uchem!
– Tego, no właśnie, trzy pięć…!
– Ślepe to wszystko, czy jakie? – powiedział pełną piersią pan Edzio z wielkim rozgoryczeniem.
– Mam! – krzyknął Jurek. – Trójki nie grali!
– Albańczyk trzeci! – wytknął niezłomnie pan Zdzisio. – Proszę, jak blisko!
– A blisko, blisko – przyświadczył pułkownik. – Z osiem długości będzie…
– Skończyliśmy z Mieciem! – odetchnęła Maria.
Monika Gąsowska znów wygrała. Kolejną triple szlag mi trafił, ale porządek miałam. Majaczenia w moim umyśle zaczęły nabierać wyraźniejszych kształtów. Odwróciłam kartkę w programie i popatrzyłam na piątą gonitwę.
Na bezwzględnie najlepszym koniu jechał Wiśniak. Schował go już dwa razy, przychodząc na trzecim i czwartym miejscu, co było wielką sztuką. Teraz miał nawet konkurencję w postaci Kujawskiego na Gorgonie, ale mogłam dać głowę, że Sygnał jest od Gorgony lepszy. Przyjdzie na nim ten Wiśniak, czy nie? Faworytem musi być niewątpliwie, mimo poprzednich, gorszych biegów, do towarzystwa będą mu grali jeszcze dwa, tę Gorgone z Bolkiem i Tombolę Kapulasa. Wystarczy odrobina wysiłku i Wiśniak znów ukryje Sygnała za nimi, pytanie, czy zrobi tę odrobinę wysiłku…
– Jeśli teraz wygra Wiśniak, to ja zacznę myśleć – powiedziałam do Marii. – Co tam macie z Mieciem?
– Właśnie Wiśniaka i wstyd powiedzieć, przez usta mi nie przejdzie. Grzechotkę.
– Co?!
– Grzechotkę. To Miecio. Uparł się.
– Zwariował?
– Nie wiem. Chyba. Może mu naruszyło umysł. Sygnał i Grzechotka, zgodziłam się dla świętego spokoju, miałam do tego nie wejść, ale zapomniałam i weszłam. Trudno, przepadło.
Zamilkłam. Głośnik podał wyniki gonitwy. Milczałam nadal, a umysłowe majaczenia krystalizowały się coraz porządniej. Grzechotka… Idiotyzm, bliżej niż piąta dotychczas nie była, a pochodzenie ma takie, że powi
– Pójdzie pani popatrzeć na paddock i oceni pani konie! – rozkazałam Monice Gąsowskiej. – Bardzo mnie interesuje pani opinia, bo zaczyna się dziać coś dziwnego.
– Chętnie. Cały czas wygrywam. To naprawdę jest takie łatwe? Myślałam, że raczej powi
– Różnie bywa. Nic pani nie będę sugerować, ale zależnie od tego, co tu wygra, ja coś zgadnę albo nie. Powiem pani po gonitwie.
Za triplę z Purchawką, mimo bitego faworyta w środku, dali przeszło osiemset tysięcy. Porządek dwadzieścia osiem. Inwestycje już odbiłam, na triplach do końca mogłam krzyżyk położyć, ale porządki dawały mi szansę. Sygnał z Grzechotką, to jest myśl…
Zawiejczyk się nie pojawiał, mimo trzykrotnego wzywania przez głośnik. Monika Gąsowska prawie zapomniała o jego istnieniu, obejrzała konie na paddocku. Sygnała wybrała bez wahania, po czym dołożyła mu trzy klacze. Gorgonę, Tombolę i Grzechotkę. Spojrzała w program i zdziwiła się.
– Nie rozumiem. Dlaczego ta Grzechotka tak źle biegała? Piąta, szósta, piąta… To jest przecież świetna klacz! Niech pani popatrzy na układ zadu, na pęciny…
– Nic, nic, zobaczymy, co będzie – powiedziałam pośpiesznie. – Po gonitwie…
Zagrałam rewolucyjnie Sygnała z Grzechotką i popędziłam szukać Jarkowskiego. Znalazłam go w przejściu do biur, podsłuchiwał jakichś dwóch facetów. Nie miałam cierpliwości czekać, aż skończy pracę.
– Mam propozycję – rzekłam szybko. – Ten łysy z kędziorkami, Figat się nazywa, grał trzy cztery za dwieście tysięcy. Niech pan może popatrzy, kto będzie grał w tej gonitwie cztery sześć, Sygnała z Grzechotką. Szczególnie Grzechotkę. Coś mi się widzi, że nastąpiła jakaś zmiana i wiedzą o niej tylko najgłębiej wtajemniczeni. Powinien pan przypilnować tych najgłębiej wtajemniczonych.
Nadkomisarz Jarkowski nie był specjalnie gadatliwy. Nie odpowiedział ani słowem, popatrzył na mnie i kiwnął głową. Obowiązki uznałam za spełnione.
Sygnał wygrał jak chcąc, Wiśniak wcale go nie wysyłał, przeciwnie, trzymał kurczowo. Druga była Grzechotka, o łeb przed Tombolą. Tripla spadła do stu czterdziestu tysięcy, za porządek dali jedenaście. Zdążyłam napluć sobie w brodę, idiotka, trzeba było grać drożej, za sto tysięcy chociaż, w sytuacji, jaka się wytworzyła, mam szansę odbić cały sezon i marnuję tę szansę, aż iskry idą. Nie poświęciłam tej samokrytyce więcej niż chwilę, bo majaczenia przeistoczyły się wreszcie w twórczą myśl.
– Mogę pani powiedzieć, dlaczego pani wygrywa – poinformowałam Monikę Gąsowska. – Zdaje się, że po raz pierwszy zaistniał taki niezwykły dzień. Nikt nie chowa koni, wszystkie są wyjeżdżane i przychodzą te lepsze, bez względu na to, czy są grane, czy nie. Normalnie nie byłoby ani Sarnowskiego, ani Wiśniaka, ani Eternita. Ani Purchawki i Grzechotki, bo obie były ciemnione, jak widać na załączonym obrazku, nie wiem na jaką okazję. Nie mam pojęcia, co im się stało, ale czegoś takiego jeszcze nie było. Niech pani korzysta, bo druga okazja nieprędko się przytrafi.
Fuksy skończyły się na Grzechotce, do końca dnia przychodziły same faworyty, grane straszliwymi blokami. Kujawski wygrał na Palecie o nos przed Rowkowiczem i jedyną moją pociechą był fakt, że przez zapomnienie nie dotknęłam Zameczka.
– No i popatrz, uszkodzony ten Miecio na umyśle czy nie uszkodzony, a prawdy nam nie powiedział – rzekłam ponuro do Marii. – Widzisz chyba, co zrobili? Wyjechali ciemnione konie, wszystkie od początku do końca, jak leci. Miecio wymyślił Purchawkę i Grzechotkę, nie? O Kosmitce i Eternicie nie mówię, strzelały z programu. Sygnał też wychodził, ale trzeba było wiedzieć, że na nich pojadą. Miecio to zgadł i nie wierzę, że miał proroczy sen. On coś przed nami ukrył.
Maria kiwała głową, w zadumie wpatrzona w tor. Westchnęła.
– Też uważam, że on coś ukrywa. Boję się o niego. Nam jak nam, ale niechby chociaż policji powiedział…
– Jeśli nie pojadę do Łącka, przyjdę tu w sobotę – oznajmiła w przestrzeń Monika Gąsowska za moimi plecami…
– Nikt nie zamierzał z nimi rozmawiać – tłumaczył mi Janusz z nadludzką cierpliwością. – Zdobyto ich nazwiska i należało się im poprzyglądać. W pierwszej kolejności ludzie poszli za tymi hurtownikami. Zawiejczyk został zaniedbany, grał tylko jedną triplę, inwigilację zorganizowano po paru godzinach, a po paru godzinach okazał się już nieuchwytny.
– W ciągu paru godzin można dolecieć do Egiptu, Montrealu i Samarkandy! – zirytowałam się. – Trzeba było uczepić się ich od razu!
– Trzeba było, ale brakowało ludzi. Skąd ktoś mógł przewidzieć…
– Może chociaż hurtownicy doprowadzili do jakiegoś efektu?
– Hurtownicy odebrali pieniądze i oddali je dwóm facetom, starając się uczynić to nieznacznie. Do tych dwóch facetów dołączył trzeci i nawet mam cię zapytać o taką sprawę, może odgadniesz. Mianowicie ci trzej różni faceci prezentowali jednakowy wyraz twarzy, zbaraniały kompletnie, i nie było po nich widać najmniejszego zadowolenia z sukcesu. Rozumiesz to zjawisko?
Zastanowiłam się i zrozumiałam od razu. Grali dla kogoś i
– Dla kogo? – spytał Janusz.
– Nie mam pojęcia. Ci trzej faceci to kto?
– Takie palanty z Łomży…
– A, mafia łomżyńska! Czekaj, to dziwne. Słyszałam plotki, że oni rządzą. Ktoś im kazał? Nie rozumiem, na ogół to oni każą, pracują sami dla siebie i mają wyłącznie podwładnych. Co to ma znaczyć?
– Może, oprócz podwładnych, mają jednak także i zwierzchnika…?
– Jeśli mają zwierzchnika, to musi to być ten jakiś tajemniczy Bazyli. Pytaliście Miecia…? A, nie, prawda, nie było kiedy, miał rozbity łeb. Ale już mu przeszło, niech z nim pogada ktoś przytomny, Miecio wie więcej, niż nam powiedział, możliwe, że się w ogóle boi. Tych mafiozów też się powi
– Robi. Raczej podstępnie.
– Poza tym należy się zorientować, też podstępnie, co się stało i co się w ogóle dzieje. Wnioskując ze środowych gonitw, ani jeden dżokej nie został przekupiony, poszli jak szatany, uczciwie wyjechali wszystkie konie. Nie rozumiem, co to znaczy, ale zainteresować się tym trzeba koniecznie. Jakieś szczegóły o Derczyku są już ustalone?