Страница 25 из 38
Mój plan był dość prosty w założeniach. Zdając sobie sprawę i tego, że mój numer w żadnym razie nie daje mi szansy zajęcia czołowego miejsca, postanowiłem wprowadzić na to stanowisko kogoś, kim łatwo mi będzie manipulować. Człowiek ten musiałby zawdzięczać mi swój sukces i równocześnie potrzebować mnie dla ochrony uzyskanej pozycji.
– Posłuchaj, Nikos – powiedziałem do Szóstki, gdy wracaliśmy śmigłowcem do osiedla. – Zanosi się na brzydką historię. Myślę, że obaj wi
Przytaknął w milczeniu, patrząc na mnie wyczekująco.
– Usłyszałem przypadkiem pewną rozmowę – ciągnąłem, nadając głosowi odcień zatroskania – i będąc odpowiedzialny za porządek i bezpieczeństwo uważam, że powinienem zacząć działać.
– Mów jaśniej! – przynaglił mnie Szóstka.
Klucząc i wystawiając na próbę jego cierpliwość, opowiedziałem mu o rzekomo słyszanej rozmowie Piątki z dwoma Jednocyfrowymi, których jakoby nie rozpoznałem po głosie. Piątka zmawiał się z nimi w sprawie, ni mniej ni więcej tylko… usunięcia Jedynki i Morlena. W zamian za pomoc obiecywał im dwa wakujące po zamachu stanowiska w sztabie.
Trafiłem dość celnie. Szóstka połknął haczyk. Nie musiałem snuć dalszych sugestii.
– A co zamierzają zrobić ze mną? – spytał ze złym błyskiem w oku. – Przecież jestem następny po Piątce, więc…
Dotarło do niego bezbłędnie to, czego nie dopowiedziałem, i poczuł się śmiertelnie zagrożony. Uznałem, że od tej chwili mam w nim sprzymierzeńca.
– Załatwię go! – powtórzył kilkakrotnie podczas dalszego lotu.
– Nie zrób fałszywego kroku – ostrzegałem go uspokajająco. – Gdybyś zaatakował pierwszy, nie zdołasz potem udowodnić, że działałeś w interesie Jedynki. Pamiętaj, że byłem jedynym mimowolnym słuchaczem tej rozmowy, która odbywała się zbyt blisko otworu wentylacyjnego w pokoju Piątki. Musimy działać ostrożnie. Spróbuję porozmawiać z Jedynką, ostrzec go i uzgodnić z nim plan działania. Ty o niczym na razie nie wiesz. Musisz zaczekać, by włączyć się w odpowiedniej chwili do akcji. Myślę, że nie obejdzie się bez pomocy strażników. Musimy przecież uważać na wszystkich pięciu, bo nie wiemy, kim byli tamci dwaj.
– Sądzę, że Siódemka i Ósemka!
– Nie mamy pewności. Trzeba w stosownej chwili mieć ich na oku wszystkich. O ile wiem, w bunkrze nie noszą zwykle broni. Nie możemy ryzykować wydania broni strażnikom, musisz więc postarać się, by w miarę możności nikt w bunkrze nie był uzbrojony, w chwili gdy wkroczymy do akcji.
– Jak to sobie wyobrażasz?
– Jeszcze nie wiem. Uzgodnimy to później.
Oczywiście wiedziałem już wtedy doskonale, co należy zrobić. Nim jednak przystąpiłem do wykonania planu, przeprowadziłem jeszcze dwie podobne rozmowy.
Jedynce powiedziałem, że to Piątka, Szóstka i Siódemka zamierzają usunąć jego i Morlena. Wydawało mi się, że to go poruszyło do głębi, choć próbował nie dać tego poznać po sobie… Kazał mi jednak czujnie obserwować tych trzech.
Piątkę poinformowałem, że Jedynka podejrzewa go o knucie spisku mającego na celu zmianę ekipy przywódców, i że polecił Szóstce zebrać odpowiednie dowody w celu usunięcia Piątki ze składu sztabu. Zaznaczyłem, że ostrzegam go z czystej sympatii, jednakże – dałem to do zrozumienia – liczę na tejże sympatii odwzajemnienie, gdy wykaraska się z opałów.
Potem jeszcze raz rozmawiałem z Szóstką, przedstawiając mu plan działania. Obiecał ukryć wszelką dostępną w bunkrze broń i w odpowiedniej chwili, w nocy wpuścić kilkunastu moich strażników tylnym wejściem przez magazyny do wnętrza w celu aresztowania Piątki i czterech pozostałych.
Reszta planu opierała się na pewnym szczególe, który zaobserwowałem. Mianowicie, Piątka miał zwyczaj nosić przy sobie niewielki, kieszonkowy pistolet starego systemu, nabijany ołowianymi kulami. O ile wiem, była to rodzi
Po aresztowaniu Piątki i pozostałych miałem wkroczyć do akcji. Zamierzałem zabrać ten pistolet i udać się wraz z Szóstką do Jedynki, by zdać mu sprawę z likwidacji spisku. Puściłbym Szóstkę przodem i pozwoliłbym mu nadziać się na porażacz Jedynki, który zaalarmowany odgłosami zajść wziąłby Nikosa za jednego z zamachowców. Wówczas to ja, rzekomo w odruchu obrony towarzysza, zastrzeliłbym Jedynkę, "zapominając", że mam w ręku kulowy pistolet zamiast porażacza… Uważałem takie rozwiązanie za najkorzystniejsze. Z uwięzionymi wówczas przywódcami zawsze, wcześniej czy później, bywają jakieś kłopoty. Winą za śmierć Jedynki obciążyłoby się Piątkę, co pozwoliłoby go legalnie zlikwidować. Szóstka, zajmując formalnie drugą, a de facto – czołową pozycję, po nie liczącym się praktycznie Morlenie, prędko uwierzyłby sam, że to naprawdę Piątka zabił Jedynkę. I
Aby zapewnić sobie ochronę przed nimi, będzie potrzebował mnie!
Mój plan był precyzyjny i dopracowany do końca bez żadnych nieścisłości…
Pojęcia nie mam, dlaczego strażników, wkraczających w otwarte wrota bunkra, powitała salwa z kilku naraz porażaczy… Kto z kim się zmówił, kto puścił farbę, nabrał podejrzeli wobec moich rewelacji?… Nigdy się tego nie dowiem. Precyzyjna sieć intrygi pękła niespodziewanie.
Do dziś pamiętam, jak na widok padających strażników odskoczyłem do tyłu i klucząc w zaroślach pędziłem w kierunku promu…
Pierwszą rzeczą, jaką sprawdziłem po dotarciu do Alfy był stan zasobów paliwa dla silników napadowych. Od tego zależało, jak wielką prędkość uda się nam uzyskać w naszej podróży. Po dokładnym przeliczeniu uzyskałem wynik, który zaniepokoił mnie bardzo. Byłem zbytnim optymistą sądząc, że zdołamy rozwinąć przyzwoitą prędkość w granicach polowy prędkości światła… To było nierealne. Po odliczeniu minimalnego zapasu na manewry korekcyjne, pozostało zaledwie tyle, by osiągnąć jedną trzecią "c", i to pod warunkiem optymalnego wyjścia poza układ planetarny, bez konieczności dokonywania awaryjnych zmian kursu podczas przechodzenia przez sferę asteroidów…
Rozważałem możliwość przetankowania paliwa z którejś z pozostałych jednostek, znajdujących się na orbitach. Każdy z pozostałych statków zawierał taki sam zapas, co Alfa. Jednakże sprawa przedstawiała się beznadziejnie. Manewr podejścia i styku dwóch jednostek tej wielkości sam w sobie był niebezpieczny i trudny, a ilość zużytego przy tym paliwa czyniła całą operację zupełnie nieopłacalną. Zastanawiałem się także nad możliwością wielokrotnych kursów promem, w celu dowozu paliwa na Alfę, lecz proste obliczenia przekonały mnie, że i ta metoda nie da rezultatu: prom wymagał i
Nie znajdując i
Obecność dziesięciu ludzi na Alfie rozwiązałaby problem. Wprawdzie regulamin wymaga pozostawienia co najmniej dwóch osób na każdej wachcie, lecz z praktyki wiadomo, że jeden doświadczony astronauta doskonale sobie radzi podczas lotu pozaukładowego… W ten sposób, na każdego z nas wypadałoby łącznie po sześć lat życia poza biostatorem. To jeszcze nie najgorzej…
W pierwszych dniach na Alfie pracowałem jak szalony, zbyt szybko może, bo już wkrótce zabrakło mi rzeczywistych zajęć i musiałem sobie wymyślać różne czy
Nie dopuszczałem myśli, że mogliby nie przybyć w ogóle. Taka sytuacja byłaby dla mnie ostateczną klęską, więc odpychałem od siebie tę myśl, głusząc ją w sobie czymkolwiek – wielokrotnym powtarzaniem dawno zakończonych czy
Czekanie przedłużało się jednak, byłem zmęczony, bardzo już zmęczony tym ciągłym wypatrywaniem i nasłuchiwaniem, nie wiem od ilu dni, bo przestałem spoglądać na zegar i kalendarz, patrząc wciąż tylko przed siebie, w ekrany radiolokatorów, ze słuchawkami na uszach. Zasypiałem i budziłem się, zrywałem się nagle wyrwany ze snu delikatnym stuknięciem przekaźnika włączającego klimatyzator, zapadałem na powrót w sen i znowu, znowu…
Spóźniali się. Dlaczego wciąż jeszcze nie było ich tutaj, dlaczego milczał namiernik, nikt nie odpowiadał na moje wezwania, nic nie pojawiało się na ekranach?
Rzucałem takie pytania półgłosem, sam sobie i odpowiadałem sam, byle co, byle tylko jakoś wyjaśnić to ich milczenie i długą nieobecność. Bezwiednie, z regularnością zaprogramowanego automatu biegałem w pośpiechu przełknąć cokolwiek, wziąć kąpiel, napić się kawy, byle prędzej, byle nie tracić ani chwili, nie przeoczyć srebrzystego punktu na ekranie, nie przegapić sygnału oznajmiającego, że są blisko.
Wiedziałem, że przecież za chwilę mogą tu być, będą, muszą być, nie mogą nie być, to w ogóle nie wchodzi w rachubę, żeby nie przybyli, więc będą – tylko dlaczego tak długo każą mi czekać?
Jeszcze raz, i jeszcze raz analizowałem w pamięci każdy szczegół planu, który nakreśliłem im tak dokładnie i z uwzględnieniem wszelkich możliwych i prawdopodobnych okoliczności. Żadnej luki. Żadnego niepewnego punktu. Nie znajdowałem najmniejszego powodu, dla którego miałoby się im nie udać…