Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 24 из 42

Libasz wrócił na swoje miejsce. Znów usiadłam przy telefonie. Deszcz przestał padać, telefony miały szansę odzyskać nieco równowagi. A była mowa, że ta francuska instalacja jest delikatna do obrzydliwości, styki codzie

Pozgrzytałam zębami, przyniosłam sobie herbatę i ugrzęzłam przy tym parszywym ustrojstwie na mur. Dodzwaniałam się do ludzi z częstotliwością dwie sztuki na godzinę. Z miejsca przy telefonie miałam doskonały widok na tekstylną piramidę w holu, denerwowała mnie, odwróciłam się tyłem, przyjmując pozycję bardzo niewygodną.

Libasza, jak dotąd, nikt nie znał. Po drodze dostałam kołowacizny, zapomniałam, co mówię i zamieniłam go na Libusza, Libusz był mi znany jakoś podwójnie, uświadomiłam sobie wreszcie, że operuję imieniem woja z jedenastego albo nawet dziesiątego wieku, ogarnęła go Ruś, Mieszko albo Chrobry nie zdołał mu przyjść z pomocą i Libusza diabli wzięli, a z nim razem przepadły Grody Czerwieńskie. Zgniewało mnie, że nie pamiętam dokładnie, zajrzałam do encyklopedii, bez skutku, wyciągnęłam Bunsza i sprawdziłam. Okazało się, że był to Lubor, za Mieszka, i nie stracił Grodów Czerwieńskich, tylko przeciwnie, zdobył je, zatem pomyliłam wszystko, ciągle jednak plątał się po mnie jakiś dramat tego Lubora i strata terytorialna. Nie miałam teraz czasu czytać wszystkich tomów, odczepiłam się wreszcie od historii, ale i tak to potrwało.

W ten sposób do właściwej osoby udało mi się dodzwonić dopiero o dziesiątej wieczorem.

– No jak to, kto to jest, ode mnie o nim słyszałaś, to jest ten od REBASU. Pozornie spółka akcyjna, a naprawdę własność prywatna, właśnie tego Libasza – powiedział trochę gniewnie Jurek, poniekąd mój wspólnik we wtrącaniu się tam, gdzie nie trzeba.

– Zdaje się, że już pertraktuje o powiększenie terenu, ty wiesz, że byli u mnie z propozycjami? To ja mam wydać opinię, mają w kieszeni Ministerstwo Rolnictwa i Ministerstwo Finansów, nie będą im stawiali przeszkód, ale ja i tak się dziwię. Przecież w końcu nawet ostatni żłób połapie się w tych kantach, wygruzi im się wszystko. Nie rozumiem, co im za korzyść z tego?

– Bo nie jesteś hochsztaplerem – wyjaśniłam. – Od premiera przyszło wyciszenie afery. Zmyją się we właściwej chwili, a co mają, to mają, potem się okaże, że legalnie i nic im nie można zrobić. Ja też się na tym nie znam i nie wiem, jak to wykombinują, podejrzewam tylko, że na byle kogo padnie, a ten byle kto już się będzie opalał na plaży w Kalifornii. A oni swój zysk zabezpieczą.

– Może i tak. Ja im tej opinii nie dam. A naciskają, jakby się śpieszyli. Zdaje się, że napaskudziłaś im koło nogi całkiem nieźle…

– I z przyjemnością napaskudzę więcej…

Odwróciłam się, mściwie spojrzałam na obrus w holu i odczepiłam się wreszcie od telefonu. Osiągnęłam cel, znalazłam Libasza. Tyle mi to dało, że ostatecznie uwierzyłam we własny związek z aferą, owszem, to ja właśnie nie miałam nic lepszego do roboty, jak tylko rozdmuchać podejrzany biznes. Przedtem działał, sobie cichutko i kameralnie, dzie

A chała.

Pięć po jedenastej zadzwonił telefon. Pogratulowałam sobie, że nie zdążyłam wejść do wa

– Cześć – powiedział ktoś. – Andrzej Boberski. Może mnie przypadkiem pamiętasz?

Poczułam się dokładnie wstrząśnięta. Jak butelka z lekarstwem, wstrząsnąć przed użyciem. Wydałam z siebie dziki krzyk.

– Andrzej…! Jezus Mario! Jak to, przecież sam nie chciałeś…? Skąd dzwonisz?!

– Z Bostonu. Poniechaj okrzyków, ja zrobiłem się skąpy, a telefon kosztuje. Grzegorz mnie prosił, żebym powiedział ci wszystko o Renusiu bezpośrednio, niekiedy spełniam prośby przyjaciół. Słuchasz?

– Jak zwierzę w puszczy. Z wytężeniem.

– Ireneusz Libasz. Ugrzązł tu już dawno, bo miał krewnego, stryja ściśle biorąc.

I





Kontakty z ludźmi zostały zerwane, dla objęcia spadku przyjechał Miziutek z plenipotencją. Baby twierdzą, że ona ukrywa Renusia, żeby jej go nikt nie poderwał, bo nie wierzą w nagły zanik skło

Ciężko mi przyszło skorzystać z zezwolenia, ponieważ ogłuszyło mnie i odebrało mi mowę. Przemogłam się.

– Dziękuję, Andrzejku – powiedziałam ciepło. – Serdeczne ucałowania.

– Chyba pomyślę nad tym stryczkiem – odparł Andrzej jakby z lekkim zdziwieniem i wyłączył się.

Długą chwilę siedziałam nieruchomo, starając się odzyskać nieco równowagi. Boże jedyny, Andrzej znikł z horyzontu ćwierć wieku temu, lubiłam go bardzo i doskonale rozumiałam, chciał pracować jak człowiek, a nie jak przydeptane bydlę. Jeszcze na studiach i we wspólnym biurze unikał mnie jak ognia, czemu trudno się dziwić, bo byłam wówczas agresywna i nietaktowna, Andrzeja zaś te cechy dziabały ostrym szydłem. Nie, nie leciałam na niego nigdy, lubiłam go jak człowieka, a nie jak mężczyznę, aczkolwiek wyglądem zewnętrznym w pełni zaspokajał moje poczucie estetyki. Miał jakieś trudne przypadłości w życiu prywatnym i odsunął się od znajomej ludzkości, ukrywając swój adres i numer telefonu między i

Z czułością popatrzyłam na głowę pod obrusem, uświadomiłam sobie, na co patrzę, i szarpnęło mną tak, że równowaga wróciła mi sama prawie w całości. Tylko po to, żeby za chwilę znów się zachwiać. Libasz…! Renuś…! Renuś Libasz…!!!. Jaki znowu Renuś, Ireneusz. Wszystko we mnie, z umysłem na czele, doznało wstrząsu potężnego.

Interesy. Wielki biznes. Szlag ciężki żeby go trafił, jakieś coś, obce mojej duszy. Wielki kant.

Gdyby chociaż chodziło o zwyczajną giełdę! Początki giełdziarstwa były mi doskonale znane, dalszy ciąg już mniej, ale też miałam o nim pojęcie. Rozumiałam nawet machinacje oszukańcze, sztuczne hossy i bessy, gdybym była bogata, być może, sama umiałabym je powodować. To jednakże, co nastąpiło w moim ojczystym kraju, przekraczało możliwości jednostki mniej więcej normalnej, przynajmniej z punktu widzenia prawa i elementarnej ludzkiej uczciwości.

Kilka osób usiłowało mi wytłumaczyć, na czym polega działalność wykorzystująca luki prawne naszego kodeksu. Dawano mi także do zrozumienia, kto bierze łapówki i jaką korzyść dawca łapówek osiąga. Gdzieś w połowę wyjaśnień przestawałam słuchać, a jeśli nawet dźwięk wpadał mi w ucho, treść umykała uwadze. Pożałowałam tego teraz z całego serca.

Gdybym zdołała słuchać i rozumieć, tego całego cholernego Libasza miałabym obecnie w małym palcu. Nic z tego, słyszeć słyszałam, głuchota mnie nie dotknęła, ale opór szarych komórek, o ile została we mnie jeszcze bodaj z jedna, nie dał się zwalczyć.

Pozostał instynkt, zgoła zwierzęcy, który wyraźnie mówił, że facet idzie podstępnym przebojem… Zaraz, czy to nie sprzeczność, albo przebojem, albo podstępnie, a jednak nie, zgadza się, taki cichy taran. Nie warczy. Chce osiągnąć coś dużego…

Gdyby nie dotyczyło to koni bezpośrednio, zapewne nie zwróciłabym uwagi.

Dotyczyło jednak, klepnęło, można powiedzieć, w lśniący zad, spętało te cudowne, sprężyste nogi, objawiło się na torze. Zdenerwowało mnie. Tylko dlatego uczepiłam się jawnych kantów, które przekraczały już ludzkie pojęcie…

Za skarby świata nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie i od kogo to słyszałam, może czytałam, może widziałam… Był jakiś konkurs rysunków dziecięcych, jedno dziecko narysowało most, widać było, że to most, dziecko miało zdolności rysunkowe. Po moście toczyło się coś, jakby kłąb kłaków. Na pytanie, co obrazek przedstawia, dziecko odpowiedziało: „Przechodzi ludzkie pojęcie”…

Kłąb kłaków tkwił mi przed oczami, zasłaniając wszechświat.

Do głowy mi nie przyszło, że, czepiając się zwyczajnych kantów wyścigowych, wtrącam się w wielki biznes. Delikatnie i stopniowo z mgły wyłonił się Libasz. Podobno mu zaszkodziłam, podobno zahaczyły o niego moje lekkomyślne awantury, podobno ktoś tam się przestraszył. Wielkie mecyje, przestraszeni powi

Ponownie, mając już nieco więcej danych, spróbowałam przestawić się na tę drugą stronę. Załóżmy, że to ja jestem utalentowanym aferzystą…

Wyciągnęłam z lodówki puszkę zimnego piwa, usiadłam w fotelu, zapaliłam papierosa i zagapiłam się w okno. Podstawę całej kołomyi stanowiła Helena Wystrasz. Robię wielkie kanty. Moja sprzątaczka, czy może gosposia, połapała się… Bzdura, gdzie ona się mogła połapać w tych skomplikowanych geszeftach! Musiałam zrobić coś grubszego i prostszego, zabiłam kogoś, ona to wykryła, jakimś sposobem dała mi do zrozumienia, że wie o mojej zbrodni, stała się dla mnie niebezpieczna. Zdecydowałam się wobec tego też ją zamordować, ona zaś uciekła. Złapałam ją. Wyjawiła mi, że już zdążyła wplątać w ten cały pasztet następną osobę, osoba naraziła mi się wcześniej, nie mam pojęcia, ile wie, ale wolałabym jej zamknąć gębę. Też ją utłukę? Nie przesadzajmy, ile tych morderstw będę w końcu musiała popełnić?! Nie utłukę zatem, tylko przestraszę. Pozbędę się jej, narobię kłopotów, niech się zajmie sobą, a nie mną. Zaraz, co ta Helena napisała…? Wszystko wiem i coś mam, ale sama nie wie, co wiem. Wobec tego byłoby dobrze zabrać mi to coś, co mam, pytanie, gdzie to mam, bo jeśli w domu, noga musi stanowić przypadek, trzyma mnie w tym domu, zamiast z niego usunąć, zmiłuj się Panie, jedno kłóci się z drugim…