Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 25 из 42

Zrezygnowałam z roli hochsztaplera, wyraźnie czując, że od konstruktywnego myślenia dostaję zwyczajnej kołowacizny. Dałam spokój aferze i postanowiłam wrócić do niej jutro. Albo pojutrze. Albo kiedykolwiek, jak już przestanę być kompletnie ogłuszona i przywyknę do aktualnego stanu posiadania. Dotychczas użerałam się z jedną głową, własną, teraz mam dwie…

Na dobrą sprawę te dwie głowy stanowiły główną przyczynę mojego otumanienia…

– Może nareszcie coś nam zacznie sprzyjać – powiedział Grzegorz nazajutrz przed południem. – Znalazłem doskok do tego waszego cudotwórcy. Mam jechać do niego i nakłonić go do przyjazdu. Tyle jeszcze przyzwoitości we mnie zostało, że będę się starał, dostałem na to trzy dni wolne i lecę pojutrze.

– I słusznie – pochwaliłam, bo w tych wszystkich rozmowach telefonicznych zdążyłam zamienić z ludźmi parę słów na tematy niewi

– Dobra, zostawmy go na razie, musimy się umówić. Byłoby chyba lepiej, żebym nie przychodził do ciebie, spotkajmy się tam, gdzie będę mieszkał. Willa mojego kumpla w Konstancinie, stoi pusta, bo kumpel z żoną jest akurat tu. Zjawimy się tam równocześnie, przylatuję o wpół do dwunastej, w tym Konstancinie mogę być…

– O wpół do pierwszej – podpowiedziałam.

– Niech będzie. Co ty na to?

Nie miałam zastrzeżeń.

– Tu się dużo wykryło – zauważyłam. – To rzeczywiście Renuś straszy mnie głowami, a poza tym podobno kombinuje z Nowakowskim…

– Z Nowakowskim? Czekaj, to była taka jawna szuja z UB, za plecami miał Sprzęgieła…

Zamilkł i przez chwilę myślał.

– Za dużo gadania na telefon – zadecydował wreszcie. – Wytrzymamy chyba do pojutrza? Zaraz, podam ci adres…

Odłożyłam słuchawkę i zastanowiłam się, co powi

Prawie trudno mi było uwierzyć w przyjazd Grzegorza. Usiadłam na chwilę spokojnie, usiłując przystosować się jakoś do sytuacji, za dużo rozrywek gromadziło mi się na kupie, jeszcze nie przyszłam do siebie po informacji, że ten cały Libasz, któremu spaskudziłam interes, to właśnie Renuś. Interesu nadal nie rozumiałam kompletnie, ale potężne kanty w nim aż biły w oczy, widział je każdy, tyle że nikt nie reagował, górna warstwa ochro

Przebijał moje wszystkie próby myślenia. Nim byłam zajęta, a nie tą całą obłąkaną imprezą. Jakoś przecież powi

Żadnych pończoch z pewnością nie włożę, prowadzić samochód w klapkach można tylko boso, na pończochach klapki się ślizgają, a jedyne obuwie dla parszywej nogi to właśnie te paryskie klapki. Wszystkie pozostałe pantofle urażały mnie akurat w złamane miejsce, czysty niefart, gdybym chociaż obcasy miała, Grzegorz lubił wysokie obcasy…

Oderwałam się od marzeń o wytwornym obuwiu, bo zadzwonił ksiądz proboszcz.

– Ksiądz wikary czuje się lepiej – powiedział. – Jutro będzie można z nim porozmawiać. Bardzo nieprzyjemna i skomplikowana sprawa, wahamy się obaj, ale może mogłaby pani przyjechać?

– Niech szlag trafi moją nogę – odparłam bez wahania. – Poza wszystkim, uważam, że mi się poprawia. Oczywiście, że przyjadę. O której?

– Tak na czwartą. Żeby pani nie musiała dużo chodzić, umówmy się przed szpitalem. Wie pani, gdzie to jest?

– Wiem. Trafię.

– O czwartej godzinie będę na panią czekał przy wejściu. Tam jest miejsce do parkowania i chodnik dosyć równy…

Pomyślałam, że ten proboszcz to wyjątkowo przyzwoity człowiek. O niczym nie zapomniał, potrzeby mojej kretyńskiej nogi także wziął pod uwagę. Za skarby świata nie zrobię mu żadnego świństwa!

Odłożyłam słuchawkę, wzrokiem zahaczyłam o dekorację w holu i nagle podjęłam męską decyzję. Postanowiłam tę upiorną głowę wyrzucić do piwnicy. Nie zaraz, rzecz jasna, i nie osobiście, nie udźwignę jej i w żaden sposób nie zejdę z nią po schodach, ale zaproszę kogoś silnego albo może namówię sąsiada. Nie będzie mnie tu straszył ten koszmar!

Własną głowę zaplanowałam na jutrzejszy wieczór. Gdybym umyła ją wcześniej, przed wyjazdem do Grójca, mur beton zacząłby padać deszcz. Mój pech do włosów zawierał w sobie także przeciwności atmosferyczne i prawie mogłabym sama regulować pogodę za pomocą zabiegów fryzjerskich. Miałam już pod tym względem ogromne doświadczenie i nie żywiłam złudzeń.

Za pięć czwarta znalazłam się przed wejściem do grójeckiego szpitala. Ksiądz proboszcz już czekał.

– Ksiądz wikary przytomność odzyskał całkowicie już przedwczoraj – powiadomił mnie w drodze na oddział – ale jednak, przeżywszy wstrząs, może zdradzić pewne nieopanowanie. Ze względu na osoby zagrożone… Obliguję panią, a mam wrażenie, że mogę pani zaufać, do umiaru. Pani przecież jest wierząca?

Zdaje się, że wzruszyłam ramionami, co niekoniecznie stanowiło grzeczność.

– No pewnie. Ateizm uważam za kretyństwo. Jedno, o czym jestem głęboko przekonana, to fakt inteligencji Pana Boga, który wszystko potrafi zrozumieć.

– Interesujący pogląd… – mruknął proboszcz.

Zatrzymałam się nagle.

– Wykładnikiem inteligencji jest, między i





Proboszcz pociągnął mnie dalej i zaczął się śmiać.

– Możliwe, że pani sama mogłaby rozweselić Pana Boga. No nic, w tej atmosferze zapewne ksiądz wikary łatwiej zbierze myśli.

Ksiądz wikary w zbieraniu myśli nie miał już żadnych trudności, brakowało mu tylko sił fizycznych. Denerwował się jednak tak bardzo, że, zdaniem lekarzy, mogło mu to zaszkodzić bardziej niż odrobina wysiłku. Upierał się przy rozmowie.

– Rozważyłem – powiedział zdecydowanie, aczkolwiek głosem nieco słabym.

– Moja świętej pamięci penitentka była świadkiem dziwnych wydarzeń, ale dopiero ostatnio zdała sobie sprawę, że chodziło o zabójstwo. Bała się o siebie, bo nie umiała ukryć swojej wiedzy. Czyniła nieudolne wysiłki. Sprawy jej ducha i sumienia pozostawmy Bogu, ja sam… wyciągnąłem własny wniosek. Człowiek, który zabił drugiego człowieka, żyje teraz pod jego nazwiskiem i nie zawaha się przed zabiciem każdego, kto mógłby to ujawnić. Możliwe, że pani posiada dowody…

Nieco mnie ksiądz oszołomił, ale usiłowałam myśleć.

– Nic o tym nie wiem – wyrwało mi się. – Jakie dowody, na litość boską?!

– Zapewne dokumenty. Przestępca ostrzega panią. Chce panią uciszyć, nie zabijając, żeby nie wywołać zbytniego zamieszania. Tak ja to rozumiem. Pani za dużo wie. Drugą osobą zagrożoną jest przyjaciółka penitentki…

Przerwałam, żeby się ksiądz wikary niepotrzebnie nie męczył.

– Nie chcę księdzu przyczyniać zgryzoty, więc od razu powiem, że ta przyjaciółka imieniem Judyta uciekła i już jej chyba nic nie grozi. W ostatniej chwili ostrzegła mnie przez telefon.

– Dzięki Bogu!

– Ja zaś już teraz mnóstwo wiem… No, nie tyle wiem, ile zaczynam się domyślać.

Nie mam, co prawda, bladego pojęcia, kto kogo zabił i dlaczego, ale afera istnieje, jedna z licznych. Fakt, sama ją rozgłosiłam, a od przedwczoraj znam nawet nazwisko aferzysty…

– Może je pani wymienić?

– Ireneusz Libasz.

Ksiądz wikary nagle zamknął oczy i twarz mu znieruchomiała. Przestraszyłam się, ale zaraz uniósł powieki i obaj z proboszczem popatrzyli na siebie wzrokiem bez wyrazu. Milczeli. Tknęło mnie i zaczęłam coś węszyć.

– Mówić dalej?

– Tak. Bardzo proszę.

– Możliwe, że im trochę zaszkodziłam, ale chyba nie bardzo. Kretyństwem zupełnym było ostrzegać mnie głowami, kto, na Boga, nie zareaguje w obliczu tru…

Omal nie rąbnęłam „trupiego łba”, bo się trochę zdenerwowałam, sformułowanie może nie najszczęśliwsze pod każdym względem. Ugryzłam się w język.

– Ludzkich szczątków – skorygowałam. – Z drugiej strony jednakże nie byli pewni, co ta Helena do mnie powiedziała i napisała, mieli nadzieję, że się przestraszę. Więc w zasadzie wszystko rozumiem, mnóstwo wiem i nic mi z tego.

Proboszcz z wikarym znów się porozumieli wzrokiem. Jakieś sedno rzeczy w tej zbrodniczej imprezie musiało stanowe tajemnicę spowiedzi i nie mogli mi go wyjawić.

Powi

Zaczęłam głośno myśleć.

– Renuś przez posły rąbnął stryja dla spadku – powiedziałam na chybił-trafił. – Albo pierwszego męża swojej żony. Nie pasuje to do niego. Kombinuje z byłym ubowcem, też dziwne, to jego chcą wykończyć, żeby ciągnąć zyski, bo on za głupi.

Kochająca małżonka w pełni aprobuje… nie, niemożliwe, na Nowakowskiego polecieć nie mogła, są granice… Ktoś trzeci tam się plącze, a Nowakowski może robić za szantażystę…

Obaj księża słuchali z uwagą, nie zmieniając wyrazu twarzy. Nie zauważyłam nawet, że wymieniam imiona i nazwiska, które wcale nie musiały padać przy spowiedzi. Jakiś błysk w samej głębi oka księdza wikarego powiedział mi, że jestem na dobrej drodze.

Z pewnością ksiądz wikary z tego błysku nie zdawał sobie sprawy, bo opuściłby powieki. Zastanowiłam się.

– Wezmę to wszystko pod uwagę – obiecałam. – Pogadam z normalnymi ludźmi.

Uciec, nigdzie nie ucieknę, bo nie mogę jeszcze chodzić po nierównym gruncie, ale zachowam ostrożność i wtrącanie się jawne nieco pohamuję. Zadzwonię do policji, może mnie zaczną pilnować, z nadzieją, że stanowię przynętę…

I równocześnie już zaczęłam planować na bieżąco. Zadzwonię, akurat, już się rozpędziłam, jutro przyjeżdża Grzegorz, tylko mi tego brakuje, żeby się za mną pętali. Za trzy dni owszem, po jego wyjeździe. No dobrze, mogę zakładać łańcuch u drzwi…