Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 32 из 42

Usiadłam na kanapie, dając wodzie te parę minut.

– I co?

– I nic. Słowa o nim nie zdążył powiedzieć, ale przy spotkaniu rozpoznałby go z pewnością. O babie tylko gadał.

– Zaraz. Kiedy on to wszystko mówił, za życia czy po śmierci?

– Za życia. Niestety, nie do inspektora, tylko do kumpli. No dobrze, podam pani wszystkie szczegóły. Musiał tam być z nią chyba umówiony albo co, bo przyjechał mercedesem Ewy Thompkins, a w parę minut po nim przyjechała ofiara swoim własnym peugeotem…

Przez czas, kiedy zapoznawał mnie z najnowszymi odkryciami, woda zdążyła się zagotować, przyniosłam zatem herbatę. Dedukcje Ryjka-Wagona wciąż jeszcze budziły we mnie wątpliwości.

– Po pierwsze, skoro złoczyńca chłopaka nie widział, to skąd wiedział, że go widział? – powiedziałam surowo. – A po drugie, jak stwierdzili zabójstwo? Bo może ten orzech naprawdę sam się złamał? Mnie takie niebezpieczeństwo nie dotyczy, od paru lat już po drzewach nie łażę.

– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że usłyszał plotki w tej ich stacji obsługi, czy co to tam jest. Tak jak policjant, policjant też na plotkach się oparł. Holendrzy w zasadzie nie są przesadnie gadatliwi, ale rodowity Holender to tam pracował jeden, właśnie ten zabity. Chociaż też pochodzenia belgijskiego. Pozostali jeszcze lepiej, same narodowości z większym temperamentem, przy robocie do siebie pokrzykiwali, dowcipkowali… A resztę wyjawiły mikroślady, na ziemi i na konarze.

– Wiem, równie dobrze jak pan, że odciski palców na korze drzewa to jest mit, legenda i se

– Toteż daktyloskopia w grę nie wchodzi. Ale zgniecenia kory widać, ona na starym i zmurszałym drzewie jest krucha…

Mimo woli rzuciłam okiem w kierunku ogrodu, ale żadnego zmurszałego drzewa nie miałam.

– …jak się dobrze ściśnie, ślad zostaje. I inaczej się chwyta, włażąc, a inaczej, jeśli się łapie i wali kogoś po łbie. To nie był bardzo bystry chłopak, można go było zaskoczyć, ten konar mógł zostać odłamany odrobinę wcześniej i leżeć, gotowy do użytku, chłopak szukał orzechów na ziemi, schylił głowę, facet rąbnął… Możliwe, że czaił się i trzymał drąg w ręku…

– Jeszcze musiałby wiedzieć, że ten chłopak tam będzie.

– Z gadania w warsztatach wynikało, że będzie z pewnością.

Zastanowiłam się i zrezygnowałam z oporu. O ruchliwości zbrodniarza zostałam poinformowana już dawno i nawet dziwiło mnie, że zdążył odbyć te wszystkie podróże, skoro jednak ściągnął Neekje bliżej Zwolle, od razu wszystko zrobiło się łatwiejsze. Na wszelki wypadek postanowiłam nie dać się namówić na żadne spotkanie z nikim i nigdzie, i

Górskiemu przyszły.

– Coś w tym musi być, że ten jego wygląd zewnętrzny stoi mu kością w gardle i wisi nad nim jak miecz Damoklesa. Rijkeveegeen w głowę zachodzi, bo wszystko wskazuje na to, że ma go pod nosem i rozpoznać nie może, już nawet robił próby z własną żoną, za własne pieniądze, nawet nie wiedział, czy mu zwrócą.

– Ale zwrócili?

– Zwrócili. No i fakt, nikt jej nie poznał, da się osiągnąć taki efekt wspólnymi siłami, charakteryzatornia filmowa, teatralna i policyjna, do tego zakład kosmetyczny, cholernie to drogie, ale wychodzi rewelacyjnie. Bez żadnej chirurgii plastycznej, tyle że na krótko starcza, więc może on sobie codzie

– I już mu to nosem wyszło, chciałby przestać i wystąpić w naturalnej postaci, której nikt dotąd na oczy nie widział.

Górski przyjrzał mi się jakoś dziwnie.

– Otóż to. Z wyjątkiem pani. Dociera to wreszcie do pani?

– Dociera – rozzłościłam się. – I co mam zrobić, setny raz pytam! Do Chin nie jadę, niech pan to sobie wybije z głowy od razu! Do Indonezji też nie, tam są pijawki!

– Alarm pani włącza?

Zastopował mnie. Nie dotrzymałam obietnicy, danej Małgosi i Witkowi, bo wciąż ten cholerny alarm straszył bardziej mnie niż złoczyńców, miałam już z nim okropne doświadczenia. Zapominałam o nim ustawicznie, wstałam sobie kiedyś spokojnie o poranku, poszłam do kuchni i zaczęłam robić herbatę. Coś okropnie wyło, spojrzałam za okno, jakiś samochód przejeżdżał, z pewnością to on wył, a kierowca, zamiast zareagować, jak idiota gapił się na mój dom. Wyło i wyło, wyszłam w końcu, żeby zlokalizować źródło dźwięku i okazało się, że strasznie błyska nad moim garażem i wyje, rzecz jasna, ode mnie. Czym prędzej złapałam telefon i powstrzymałam ochronę już w połowie drogi, bardzo przepraszając.

Wróciłam z miasta z pełnym bagażnikiem, otworzyłam garaż pilotem, wjechałam, wysiadłam w ciasnocie z pewnym wysiłkiem, weszłam do mieszkania i zanim zdążyłam odłożyć torebkę, runęło mi na głowę upiorne wycie. Znów telefon, znów przepraszać…

Coś mi się wylało w bagażniku i zalatywało jakby stęchlizną, Witek uparł się, że trzeba wywietrzyć, no dobrze, zostawił garaż w połowie otwarty i przykazał mi pamiętać o zamknięciu go przed nocą. Gdzieś koło wpół do trzeciej wyrwały mnie ze snu jakieś tajemnicze hałasy, ktoś obcy był w domu, z najwyższą niechęcią wstałam i poszłam do przedpokoju. Ujrzałam Witka. Podobno powiedziałam do niego:





– To już nie masz kiedy mi wizyt składać?

– Nic, nic – odparł Witek. – Możesz spać dalej.

Wróciłam zatem do łóżka i zasnęłam na nowo. Nazajutrz okazało się, że o zamknięciu garażu zapomniałam i do środka wlazły koty. Póki zwiedzały dolne rejony i pętały się pod samochodem, nic się nie działo, później jednak ruszyły wyżej i wówczas, rzecz jasna, cholerny alarm też ruszył. Zrobiło się piekło na ziemi, podstawowy ochroniarz zadzwonił do Witka, który miał do mnie dziesięć minut drogi, i

Więcej miałam takich uciech, nic więc dziwnego, że do alarmu czułam lekką niechęć. Przełamałam się jednak i sole

– Ej, zaraz! A co z tymi podejrzanymi, których Martusia w Krakowie wśród dziewczyn wypatrzyła? Bo okazuje się, że jeden z nich, Meier coś tam… zaraz… przez dwa e… o, van Veen, występuje w dwóch osobach…

– Skąd pani to wie?

– A co, myślał pan, że Natalia ze Stuttgartu nagle zaniemieje? Może się i zdenerwowała, ale nie do tego stopnia, żeby odjęło jej mowę. Jak on się tłumaczy? Ryjek-Wagon już go złapał?

Górski ciężko westchnął.

– Nie, van Veen jeździ służbowo po całej Europie, ale Rijkeveegeen trzyma rękę na pulsie i złapie go, jak tylko wróci.

– Mataczy – powiedziałam surowo.

– Proszę…?

– Podejrzanego zamyka się niekiedy, żeby uniknąć matactwa – pouczyłam zawodowego policjanta. – Nie słyszał pan o czymś takim?

– Sama go pani uniewi

Wyjawiłam poglądy, przed kilkoma godzinami zaprezentowane Martusi, powątpiewając w ich odkrywczość, ale co mi szkodziło. Wszystko było lepsze niż czepianie się mojego alarmu.

Górski znów westchnął, zamyślił się jakby i utkwił wzrok w pustej szklance, czym prędzej zatem poleciałam zrobić mu drugą herbatę. Postawiłam ją przed nim, skorzystał od razu, mimo że była gorąca, i podjął:

– Pani sobie, oczywiście, zdaje sprawę, że jest pani wtajemniczana w szczegóły dochodzenia całkowicie bezprawnie i nie bez powodu? Rijkeveegeen może sobie udawać, że nie ma o tym pojęcia, a otóż nic podobnego, wie doskonale. Rzecz w tym, że już parę razy powiedziała pani coś, co okazało się szalenie przydatne. Sensu nie miało żadnego, a jednak. Dzisiaj również…

Zaciekawiłam się niezmiernie, z czym też takim użytecznym wyskoczyłam mu dzisiaj, ale nie chciał powiedzieć. Przejechał trochę obok tematu.

– To jest, wie pani, z dziedziny: zawodowiec i amator. W życiu zawodowiec nie zrobi takiej głupoty, jaką amator bez namysłu może popełnić, z pomysłami jest to samo. W dodatku właściwie jesteśmy pewni, Rijkeveegeen sobie, a ja sobie, że ten poszukiwany sprawca, niewątpliwie wysokiej klasy fachowiec jako hochsztapler komputerowy i finansowy, jako zabójca jest amatorem i działa po amatorsku. Dysponuje fałszywymi dokumentami i zmienia wygląd zewnętrzny, ale w morderstwach doświadczenia nie ma i potrzeba mu odrobiny fartu. Łapie, można powiedzieć, okazję. W tamtą niedzielę, kiedy rąbnął pierwszą ofiarę, fart mu nieco nawalił, z jakiegoś powodu pokazał twarz, którą właśnie za wszelką cenę chce ukryć, i tę twarz widziały dwie osoby. O jednej dowiedział się przypadkiem i czym prędzej temu zaradził, druga mu jeszcze została…

Przerwałam mu, bo coś mi nagle przyszło do głowy.

– Niech pan zaczeka, bo ja przecież myślę oczami, a nie tym urządzeniem w głowie. Teraz, jak pan mówił, wszystko widziałam oczyma duszy i wyszło mi, że on, ten sprawca, wcale nie musiał osobiście słuchać plotek w serwisie. Ktoś całkiem i

W oczach Górskiego błysnęło współczucie.

– No tak. Aż mi żal Rijkeveegeena. Od razu pani powiem, że tą swoją wizją dowaliła mu pani roboty, że hej…! Co nie zmienia faktu, że ma pani włączać alarm, nikomu nic nie mówić i uważać na siebie…

Soames Unger, przeobraziwszy się chwilowo w agencję kupna-sprzedaży nieruchomości, polatał sobie do Polski i z powrotem, i te wyskoki, aczkolwiek krótkie, bardzo mu się opłaciły. Nareszcie odkrył miejsce pobytu swojej upiornej zmory.

Miejsce nie było takie złe. Nieruchomości wybrał sobie zapewne w natchnieniu, bo okazały się nad wyraz przydatne wśród świeżo wykańczanych budynków z apartamentami na sprzedaż, gdzie mógł się pętać nawet po całych dniach, oglądać, wybrzydzać i symulować chęć kupna. Arcydzieł sobą nie prezentowały, żaden łakomy kąsek, wahania były zatem w pełni usprawiedliwione i niczyich podejrzeń nie budził.