Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 33 из 42

Trafił tam zresztą po tysiącznych udrękach i zmarnowaniu mnóstwa czasu. Ludzi nie chciał pytać, wciąż jeszcze miał nadzieję zorganizować nieszczęśliwy wypadek, którego nikt nie powiąże z odległą zbrodnią, śledził zatem tę cholerną Małgorzatę Konopacką, prowadzącą obrzydliwie ruchliwy tryb życia. Wreszcie, jednak! Doczekał się. Na własne oczy ujrzał, jak poszukiwana zołza otworzyła drzwi domku i wyjrzała na zewnątrz, ciemno już było wprawdzie, ale trzy lampy nad wejściem świeciły, a zołza nie znikła natychmiast, stała w progu i machała ręką. Od tej chwili właśnie jął intensywnie reflektować na apartamenty po drugiej stronie ulicy.

A zarazem obmyślać nieszczęśliwy wypadek.

Najlepszy byłby wybuch gazu. Niestety, prukwa ohydna nie miała gazu, posługiwała się prądem elektrycznym. Zlecieć ze schodów, też niezłe, zdaje się nawet, że jakieś schody znajdowały się w jej domu, przecież chyba czasem po nich chodziła… Kraksa samochodowa, jeździła wszak samochodem, uszkodzić hamulce, układ kierowniczy… Musiałoby jej to wysiąść co najmniej na szynach tramwajowych, inaczej bowiem przy największych staraniach nie zdołałaby się zabić. Pożar…? Był tam kominek, ale przed kominkiem na podłodze blacha, a firanki w zbyt dużej odległości, to na nic. Zasnęła może z papierosem, podpaliła pościel, przedtem zażyła proszki nase

Soames Unger wyraźnie poczuł, że zaczyna go trzaskać ciężka cholera. W dodatku penetracja domu zmory napotykała trudności, nawet obejście budynku dookoła było wręcz niemożliwe, ilość okien powodowała, że obchodzącą osobę ktoś z wnętrza natychmiast by zauważył. Chyba że w czasie jej nieobecności…

I nie od frontu. Od tyłu. W jednym miejscu można było przeleźć przez siatkę. Soames Unger przełazi, szczęśliwie trafiwszy na chwilę, kiedy wstrętna baba wyjechała gdzieś samochodem, zdołał zajrzeć przez dwa okna i musiał szybko uciekać, bo przyszli jacyś ludzie z kluczem, otworzyli sobie furtkę i wnieśli skrzynki z czymś, w dodatku nie do środka, tylko właśnie na tyły, omal nie odcinając mu drogi ucieczki. A potem już baba wróciła.

Zastrzelić ją natomiast byłoby bardzo łatwo. Chociażby w chwili, kiedy wychodziła na taras i karmiła koty. No tak, ale to wykluczało przypadek.

Kiedy Soames Unger przyjechał kolejny raz, okazało się, że zmora znikła. Nie było po niej najmniejszego śladu, a w jej domu rezydowała Małgorzata Konopacka.

Zrezygnował z przypadkowości.

Inspektor Rijkeveegeen dopadł wreszcie Meiera van Veen, który wrócił ze swoich służbowych podróży. Zaprosił go do siebie.

Bardzo grzecznie spytał, czy zna Natalię Sterner ze Stuttgartu, na co Meier van Veen pomilczał chwilę i westchnął.

– Każdy ma coś do ukrycia i jesteście chyba do tego przyzwyczajeni – rzekł smętnie. – Miałem nadzieję, że uda mi się ukryć znajomość, która w końcu w tej całej sprawie jest bez znaczenia, a mnie może nawet trochę kompromituje. Ale już widzę, że nic z tego. Owszem, znam.

Rijkeveegeen zrezygnował z pytania, dlaczego nie wpisał jej na listę znajomych, bo po pierwsze, odpowiedź usłyszał poniekąd z góry, a po drugie Meier nazwisko wpisał. Tyle że nie Natalii, a jej męża. Przeszedł do drugiego punktu programu.

– Wyjaśni pan od razu, kto to jest Gerhard Thorn, czy też mam zarządzić konfrontację? – spytał jeszcze grzeczniej.

Meier van Veen westchnął ciężej.

– Nie mam pojęcia – wyznał szczerze. – Przypuszczam, że ktoś taki istnieje, nawet jestem pewien, bo widziałem przelotnie wizytówkę faceta. Czy naprawdę muszę mówić o sprawach aż tak bardzo prywatnych? Nie zgadzam się na nagrywanie.

– Może zadzwoni pan do swojego adwokata?

– Nie, nie chcę go wtajemniczać. I nie widzę potrzeby. Mógłbym odmówić odpowiedzi, ale już przewiduję skutki. Muszę się zastanowić…

Rijkeveegeen pozwolił mu się zastanawiać dość krótko, po czym przypomniał, że chodzi o zbrodnię i wyjaśnić należy wszystko, a poza tym spraw prywatnych, nie związanych z przestępstwem, policja nie rozgłasza. Szczególnie w odniesieniu do osób niewi

Poprzekomarzali się tak jeszcze przez parę minut, wreszcie Meier van Veen uległ ze szczytową niechęcią, zdążywszy przedtem obudzić w inspektorze całkowicie pozasłużbową ciekawość.

No i Rijkeveegeen dowiedział się, iż jego rozmówca posiada osobliwą cechę, stara

Nie popuścił jednakże i podrążył jeszcze trochę kwestię Gerharda Thorna. Kiedy też i gdzie ta wizytówka wpadła Meierowi w ręce, a nazwisko w oko? W jakich okolicznościach i przy jakiej okazji?

Meier Van Veen naprawdę bardzo się starał przypomnieć sobie wszystkie szczegóły, ale doszedł tylko do przekonania, że było to na jakimś zbiegowisku, wśród tłumu ludzi, konferencja może czy zjazd, i musiało nastąpić przed zawarciem znajomości z Natalią Sterner, zatem mniej więcej pięć lat temu. I tyle. Więcej, niestety, nie pamięta i samego Gerharda Thorna też by nie pamiętał, gdyby nie to, że użył go krótko potem i używał do tej pory. I wcale nie zamierzał ujawniać nikomu swoich odchyleń od normy damsko-męskiej, będzie więc inspektorowi niezmiernie wdzięczny za okazanie odrobiny taktu. O ile, rzecz jasna, nie zostanie uznany za zbrodniarza.





Inspektor Rijkeveegeen zachował kamie

– Gdzie jesteś? – spytała silnie zdenerwowana Martusia.

– W Piaskach – odparłam zgodnie z prawdą, w przeciwieństwie do niej bardzo zadowolona z życia. – Bo co?

– Bo jeszcze dalej ode mnie! Już całkiem nie można się z tobą zobaczyć inaczej, jak tylko przez telefon, a ja tu nie wiem, co zrobić!

– A co się stało? – zaciekawiłam się, nie wnikając, jakim też sposobem mój wizerunek przez ten telefon ogląda.

– Doszło do mnie metodą łańcuszkową, wiesz, że te wszystkie dziewczyny są chyba całkiem głupie, ta Natalia ze Stuttgartu… Okazuje się, że było odwrotnie i dlaczego taka idiotka nie powie porządnie od razu?

– Czekaj. Spokojnie. Niech ja usiądę…

– A gdzie jesteś? Tylko mi nie mów, że w Piaskach, bo to już wiem. Tak ściśle?

– Ściśle biorąc, na plaży. I mam tu pieniek akurat. No dobrze, już siadam… O rany, on krzywy trochę. Mów po kolei i dokładnie.

Z dużą ulgą usiadłam na kawale drewna, wyrzuconego przez morze, i wpatrzyłam się w chlupoczące fale. Wiatr z północnego wschodu ucichał, fale malały, bardzo mnie to zjawisko interesowało, gdyby tak ucichł całkowicie albo zmienił kierunek na południowy, kto wie czy nie zaczęłoby śmiecić? Gdzieś tam się może jakiś bursztyn pęta?

Sytuacja atmosferyczna nie przeszkadzała mi słuchać relacji Martusi.

– Bo wyobraź sobie, dopiero teraz ta kretynka się namyśliła i dzisiaj do mnie doszło. To wcale nie ona powiedziała temu przez dwa „o” o samochodzie Ewy Kuźmińskiej, tylko przeciwnie, jej to doradził ten Szwed, który okazał się wcale nie Szwedem, a w ogóle ona wiedziała już wcześniej, że on używa dwóch nazwisk, ona go znała pod i

– To uważam, że Ryjek-Wagon powinien o tym natychmiast usłyszeć – odparłam stanowczo i bez namysłu. – Ale nie dzwoń do niego osobiście, bo jeśli powiesz mu to tak jak mnie, nie zrozumie ani słowa.

– No wiesz…! – oburzyła się Martusia. – Dlaczego nie zrozumie? Nie mówiłaś, że to debil?

– Bo nie debil. Czekaj, niech ja to ułożę po kolei. Zwracam ci uwagę, że siedzę na plaży i z pomocy naukowych posiadam przy sobie wyłącznie komórkę, więc muszę się posłużyć pamięcią. Mówisz, oczywiście, o samochodzie Ewy Thompkins…

– A czy ja nie mogę w nerwach na chwilę zapomnieć, za kogo ona wyszła za mąż…?

– Możesz. Za Thompkinsa. I jak Małga Kuźmińska u niej była, gadały o gachu, o wyjeździe, i Małga podpowiedziała jej…

– Nie. To jeszcze nie tak. Naprawdę tak niewyraźnie ci powiedziałam?

– Może nie całkiem wyraźnie – złagodziłam, bo w głosie Martusi dźwięczał potężny niepokój, a po co miałam dobijać ją stresami. Morski klimat zawsze dodawał mi cech anielskich. – Może po prostu troszeczkę nadmiernie streściłaś. Zatrzymaj się przy początku i rozwiń temat.

– Czy ja jestem w szkole i piszę wypracowanie? – rozgoryczyła się Martusia. – Ale dobrze, niech ci będzie. Początek, czekaj… Ten jej podwójny… Nic nie mów, wiem, o co mnie zapytasz, ja też, wyobraź sobie, czasami coś myślę. Oni się spotkali, Natalia i podwójny, zaraz po jej powrocie z jubileuszu, i podwójny…