Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 48 из 58

Niedostępna już Wiwien Majchrzycka nie należała do Henia, wyparł się jej kategorycznie, ale przecież jakaś jego dziewczyna za panem Mirkiem latała. Nie zainteresowałam się nią w pierwszej chwili, niesłusznie. Latająca dziewczyna o upragnionym amancie na ogół wie wszystko, skoro lata, oka stara się od niego nie odrywać, wnikliwie sprawdza rywalki, na bazie ich poziomu ocenia swoje szanse. Niemożliwe, żeby dziewczyna Henia nie miała pojęcia o konkurentkach, szczególnie tak natrętnych, jak ta cała Wiwien, niemożliwe, żeby jakiekolwiek poczynania podrywanego faceta umykały jej uwadze! Zatem wiadomo, co należy zrobić…

Skutek mojego myślenia był taki, że zostawiłam odłogiem kocie doły i zadzwoniłam do pana Ryszarda.

– Panie Ryszardzie, chcę Henia. To znaczy, nie zależy mi akurat na Heniu, tylko na tej jego prawdziwej dziewczynie, tej, co latała za ogrodnikiem. Gdzie ja ją mogę znaleźć?

– Nie mam pojęcia. Ale mogę się dowiedzieć. Kumple Henia chyba wiedzą, o, tu mam pod ręką Marcinka…

– Niech pan go zapyta!

Pan Ryszard chwilę konferował z Marcinkiem na stronie. Czekałam niecierpliwie.

– Wanda jej na imię. Nazwiska Marcinek nie zna. Podobno bardzo ładna, tak mówią. Mieszka gdzieś na Dawidach, w jakimś ogrodnictwie, pracuje tam, on mniej więcej wie gdzie, ale adresu podać nie potrafi.

– A Henia spytać nie da rady?

– Nie ma go akurat, po ramy okie

– Ale komórkę posiada, nie?

– No, posiada.

– To może przez tę komórkę go zapytać?

Pan Ryszard zakłopotał się wyraźnie.

– Ja się boję. Po tym wmawianiu w niego… Jeszcze mi gdzie ładunek wygruzi. A, właśnie! Dał pani adres facetki i co? Skorzystała pani z niego?

– O, do licha… Nie zdążyłam panu powiedzieć. Skorzystałam, chociaż korzyść wątpliwa. Słusznie pan nie chciał jechać, ona nie żyje, zabiła się o kaloryfer i nie da rady tam się zakraść. Trzeba przeczekać, ale ja nie chcę czekać!

– Czy ta pani zapalniczka tak wszystkich po kolei wykończy? – spytał pan Ryszard ostrożnie po chwili milczenia. – Ja nie wiem, ale tej swojej dziewczyny już by nam chyba Henio nie darował.

– Och, nie! – zaprotestowałam ze stłumionym jękiem. – Ja jej nie posądzam, to przecież Wandzia za panem Mirkiem latała, a nie on za nią! Nie dał jej w prezencie tego cholerstwa! Ona tylko może coś wiedzieć!

– A tę nieboszczkę pani podejrzewała?

– No pewnie! I nadal podejrzewam, ale nie mogę się tam włamywać, ludzie wrócili i chyba już mieszkają! O, pójdę do nich, może pan być pewien, ale przedtem chcę się więcej dowiedzieć. Niech Henio da dziewczynę!

Chyba tylko poczucie winy pana Ryszarda, pozbawione sensu, ale za to silne, spowodowało, że wywarł nacisk na Henia i adres niejakiej Wandzi Seltereckiej dostałam. Jako adres brzmiało to dziwnie, za zielonym domem w lewo, koło klinkieru w prawo, przed reklamą urządzeń kuche

Tym razem towarzyszyła mi Małgosia. Sobiesława kategorycznie postanowiłam nie brać ze sobą, za bardzo przypominał pana Mirka i Henio słusznie mógłby mieć pretensje, jednego się pozbył, już drugi nadlatuje, o, żadne takie. Julity wolałam nie eksploatować przesadnie, Małgosia sama chciała.

No i trafiłam, że trudno piękniej. Na placyku za bramą stał samochód, a komisarz Wólnicki ze swoim sierżantem już byli w środku.

Nie uznałyśmy za wskazane przyłączać się do towarzystwa. Na dość dużym i gęsto obstawionym rozmaitymi krzewami terenie z łatwością można się odizolować, a pretekst na wszelki wypadek miałam gotowy. Byliny mnie interesowały, rozmaite trawy, krzewinki i tym podobne, szukałam nowych gatunków i odmian wszędzie, mogłam szukać i tu. Ciągle jeszcze pora roku sprzyjała sadzeniu, szczególnie z donic, ja zaś, maniaczka oszukana przez nieboszczyka, miałam pełne prawo uzupełniać rośli

– Cholera, same iglaczki – mruknęłam do Małgosi. – Wcale nie chcę iglaczków, ale nikt mi tego nie udowodni.

– I możesz zmieniać zdanie – podsunęła zachęcająco Małgosia. – W nieparzyste dni chcesz, a w parzyste nie chcesz.

– A który dzisiaj? Bo powi

– Nie wiem. Czekaj… Czwarty…?

– No to w parzyste chcę. Hej, popatrz, to chyba jest ta Wandzia Henia…?

Zza jałowców miałyśmy doskonały widok na grupę osób przed wejściem do pawiloniku handlowego. Zrozumiałam nagle śmiertelne oburzenie Henia, posądzonego o upodobanie do Wiwien, jego Wandzia stanowiła najdoskonalszą odwrotność ofiary spod kaloryfera. Jak tamta zionęła ogólną brzydotą, tak ta tutaj iskrzyła wdziękiem. Też bez wyróżniających się szczegółów, może po prostu wszystko miała przeciętnie ładne, ale buchał z niej seks, wionął jakiś naturalny urok. Nie mizdrzyła się, nie kręciła tyłkiem ani w ogóle niczym, przeciwnie, była wściekła i ponura, nie ulegało wątpliwości jednakże, że każdy facet się za nią obejrzy.





– Ciekawe, dlaczego pan Mirek jej nie chciał – mruknęła pod nosem Małgosia.

Wysunęłam supozycję, że może głupia, drapieżna i zaborcza, pan Mirek z początku pochciał, pochciał, a potem się wystraszył. Ponadto w obliczu swojej osobliwej działalności musiał szerzej uroki roztaczać, a ona zapewne protestowała.

– Możliwe. To, co robimy? Przeczekujemy ich?

– Warto byłoby podsłuchać, w jakiej są fazie. Podkradnij się może, co? Chociażby do tego srebrnego świerka…

Małgosia spojrzała na mnie i popukała się palcem w czoło. Pożałowałam, że nie jestem o czterdzieści lat młodsza. Nieliczne grono przed pawilonikiem zaczęło się jakby rozstawać i na to przez bramę wjechała znana mi żółta furgonetka pana Ryszarda. Za kierownicą siedział Henio.

– Jak się tak człowiek patrzy i patrzy, to zawsze coś zobaczy – powiadomiłam filozoficznie Małgosię.

– Myśmy tu przyjechały na przedstawienie?

– Wygląda na to, że tak…

Spektakl był niezły. Uczucia Henia najwidoczniej przeniosły się na pojazd, który zahamował w miejscu, potem skoczył odrobinę do przodu, następnie do tyłu, rozpoczął ostry skręt, jakby chciał zawrócić, znów trochę się cofnął i wreszcie znieruchomiał. Henio wysiadł.

– Ja po tę magnolię! – ogłosił gromko.

Jeszcze nie skończył krótkiej wypowiedzi, kiedy już Wandzia rzuciła się ku niemu.

– Ty bawole pogięty! – krzyknęła i trysnęła łzami.

Osoba wyraźnie starsza, chuda i żylasta, rzuciła się za nią. Za osobą jakiś niezdecydowany skok uczynił komisarz, za nim sierżant, Henio gibnął się do tyłu, potem do przodu, chwycił Wandzię w ramiona, co było niezbędne, bo inaczej z rozpędu wpadłaby na furgonetkę ze skutkiem nieprzewidywalnym. Natychmiast jęła walić go pięściami w klatkę piersiową i gdyby waliła tak w karoserię, pan Ryszard zapewne musiałby klepać swój środek transportu.

– Pan Henryk Węzeł – bardziej stwierdził niż zapytał komisarz w pośpiechu, zdecydowanie szkodliwym dla urzędowości.

– Ty oślico niewydarzona! – syczała przenikliwie osoba żylasta, zagłuszając komisarza. – Żeby nie twoja matka…! Ja ci sama ten głupi łeb ukręcę…!

Wandzia szlochała już bez słów. Poniechała walenia i kurczowo objęła Henia za szyję, omal go nie dusząc. Żylasta osoba bezskutecznie próbowała ich rozpłatać, komisarzowi coś się chyba zacięło, bo uporczywie powtarzał swoje jedyne twierdzące pytanie, sierżant obok czynił jakieś dziwne gesty, oscylujące pomiędzy którymś sierpowym a głaskaniem po głowie. Henio, tuląc do siebie Wandzię, najwidoczniej uparł się wyjaśnić sytuację.

– Ja po magnolię! Tę śledziową! Gwiazdowski był umówiony, ona jest wybrana. I zapłacona! Mam odebrać. Magnolię, mówię!

– Co to jest śledziowa magnolia? – spytała mnie Małgosia z szalonym zainteresowaniem.

– Nie mam pojęcia, pierwsze słyszę. Sama ją chętnie obejrzę.

Atrakcyjny występ, niestety, uległ zakończeniu szybciej niż miałyśmy nadzieję. Połączonymi siłami oderwano Wandzię od Henia i odwrotnie, Henio nie zaprzeczył, że nazywa się Henryk Węzeł. Zważywszy, iż w trakcie zamieszania udało nam się osiągnąć pozycję za srebrnym świerkiem, wszystko było słyszalne.

– Magnolię, proszę bardzo – mówił komisarz przez zaciśnięte zęby – ale potem pojedzie pan z nami. Jakoś dziwnie ruchliwy pan był w niedzielę i, przykro mi bardzo, w pańskich zeznaniach nic się nie zgadza. Musimy to uporządkować i niech mi pan przestanie wmawiać, że pani Selterecka jest dla pana luźną znajomością. Pani też – zwrócił się nagle do zapłakanej Wandzi. – Pan Węzeł pani nie obchodzi, właśnie widzę to na własne oczy…

– Pan zostawi tę idiotkę – wmieszała się gniewnie osoba żylasta. – Ja panu wszystko wytłumaczę, a z taką kretynką pan się nie dogada. Nic złego nie zrobiła, tyle, że głupia, ale na głupotę nie ma paragrafu. Magnolia, niech bierze, tylko mi miejsce zajmuje, bo do transportu stoi…

Mogli na głowie stawać i koziołki fikać, od magnolii nie dałabym się oderwać. Nie bacząc na ostrzeżenia Małgosi i w ogóle na nic, podkradłam się do krzaka.

Łososiowa! Cholera ciężka, magnolia o kwiatach w intensywnym kolorze łososiowym. Żeby ten Henio pękł, pomyliły mu się ryby, daltonista! Pozazdrościłam panu Ryszardowi, postanowiłam też sobie taką posadzić.

Gliny odjechały, eskortując Henia z magnolią, zostałyśmy same na placu boju.

Żylasta osoba nazywała się A

Delikatnie spytałam ją o wielbicielki pana Mirka, starając się nie eksponować przesadnie Wiwien Majchrzyckiej, ale Wiwien Majchrzycka sama z siebie wystrzeliła gejzerem. Nie było wątpliwości, że Wandzia za nią nie przepadała.

– A najgorsza to ta kurwa była – bulgotała we wściekłym wzburzeniu. – Czepiała się jak pijawka, jak wesz, purchawica taka, wstrętne to, porąbane, krowa niedorobiona, ona go zabiła, nikt i