Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 47 из 58

Radość, że tych pieniędzy jej nie dali. Na gębę była cała transakcja, dowodu nie ma, chyba nie muszą zwracać długu? Ona nie ma żadnych spadkobierców, nikt się nie upomni, a nawet gdyby Krzewiec, to i cóż takiego, on nie ma żadnych praw. Co się właściwie dzieje z długiem, jeśli wierzyciel padł trupem…?

Niepewność, bo ile wie ten cały Mirek? Zadzwonić do niego, czy nie…? Może lepiej nie, w każdym razie nie zaraz, on jest zdolny do szantażu, a ta idiotka mogła mu się zwierzać z miłości, poza tym to flądra, nie wiadomo, co tam się u niej poniewiera, na pewno nie zadbała, żeby niszczyć niepotrzebne papierki. A czy Majda jej w ogóle zapłacił do końca…? Mirek ostro wplątany, to on dostarczył towar i wiedział, po co dostarcza, powinien trzymać gębę na kłódkę!

Część tych wrażeń ujawnili, kiedy jeszcze siedzieli sami, część po przybyciu hotelowej przyjaciółki. Wyglądało na to, że o zejściu z ziemskiego padołu pana Mirka nikt z nich nie wie, przyjaciółka zresztą raczej go nie znała, z nazwiska tylko i nic więcej.

– Wnioskując z atmosfery – powiedziałam delikatnie – ona tam już parę dni leżała. Nie zdziwiłabym się, gdyby padli trupem równocześnie, tego samego dnia. W niedzielę.

– W każdym razie nie pozabijali się nawzajem – zauważyła rozsądnie Julita. – Za duża odległość. Gdyby jedno z nich zabiło drugie, musiałoby popełnić samobójstwo.

– Może rąbnęła ich ta sama osoba? Najpierw jedno, potem drugie…

– Ta zapalniczka – przypomniał z troską Sobiesław. – Teraz się zastanawiam, czy nie powinienem był wejść, bo w końcu szukać przyjaciół brata mam prawo. Pogadać z Majchrzycką chciałem albo, co.

– Nie wpuściliby pana. A jeśli nawet, to ledwo za próg, dla identyfikacji zwłok, i nigdzie więcej.

– To, co dalej?

– Zaprzyjaźniłem się z policyjnym fotografem – ciągnął Sobiesław. – Może uda mi się czegoś dowiedzieć od niego. I zaraz, Majda… To chyba nazwisko. Czy mnie gdzieś w oko nie wpadło? Chyba trzeba pogadać z moją siostrą…

– Pogadaj, pogadaj – zachęciła go Julita gorliwie. – Bo może ona jednak coś wie o tej zapalniczce?

– Poza wszystkim – zauważyłam smętnie – policja ozłociłaby nas za plotki państwa… jak im tam? A, Pasieczniaków. Jakimś kantem od nich powiewa, przemyt węszę, że też do licha nie prowadzi sprawy Górski! Już bym z nim ubiła interes…

– Miała ślady na ramionach – powiadomił Wólnickiego patolog. – Powstały tuż przed śmiercią, gdyby żyła dłużej, byłyby to wyraźne zasinienia…

– Mów po ludzku – poprosił Wólnicki.

– Dobra, jak do ćwoka. Primo tu, na ramionach, sprawca ją trzymał i odpychał…

– Skąd wiesz, że odpychał, a nie ciągnął albo tylko trzymał?

– Ślad kciuka najsilniejszy ciągnięcie układałoby się inaczej, o, popatrz…

Wólnicki bez oporu poddał się demonstracji, chociaż doktor omal go nie wepchnął do umywalki. W każdym razie ułożenie śladów zrozumiał dokładnie.

– Secundo, nie tylko na ramionach, odpychanie, odepchnięcia właściwie, o, takie…

– Już mi nie musisz pokazywać namacalnie, ja się na ciebie nie rzucam.

– A widzisz, od razu masz skojarzenie. W protokóle ci tego nie napiszę, ale prywatnie też coś myślę. Ślady odepchnięć na klatce piersiowej. I tertio, najwyraźniejsze, uderzenie, silne uderzenie powyżej mostka, prawie w szyję, pięścią. Tchawica uszkodzona. To ją musiało pchnąć do tyłu tak, że poleciała z impetem. Gdyby nie trafiła w obudowę kaloryfera, stłukłaby sobie potylicę, ale że trafiła, poszły kręgi szyjne. Żyła jeszcze kilkanaście minut i dlatego ślady zdążyły się pojawić, rzecz jasna, bardzo nikłe, ale niewątpliwe.

– Znaczy, sprawca był atakowany i odpychał napastnika, aż stracił cierpliwość i rąbnął ostro?

– Dokładnie tak. Rozumiem, że napastniczkę…? Nie znam sytuacji, ale nie bili się, jawi mi się obraz baby, która się pcha na opornego faceta. Dżentelmen, nie strzeli jej w szczękę, tylko z rosnącą złością odpycha. Sam się taki obraz narzuca.





– I tak napiszesz?

– Trochę i

Wólnickiemu do urody ofiary scena pasowała idealnie. Przypomniały mu się słowa pani Lusieńki, rzeczywiście, niczego określonego ta Majchrzycka w sobie nie miała, żadnego wyraźnego zwyrodnienia, żadnej konkretnie wstrętnej cechy, a jednak odpychała brzydotą. Ciekawa rzecz…

Rzucił się na laboratorium.

W normalnej sytuacji nie dostałby wyników wcześniej niż za dwa dni, ale przepełniające go emocje musiały być zaraźliwe, bo wszystkie technicznie dostępne informacje uzyskał w najwcześniejszym możliwym terminie. Jak brzydota z ofiary tak z niego promieniował namiętny pośpiech, każdy bez zastanowienia wpychał go pomiędzy i

Największa ilość odcisków palców pochodziła od ofiary. Wcześniejsze przeplatały się ze śladami jakiejś i

Niezbyt wiele ich zostawił. Głównie w łazience, część w salonie, odrobinę w kuchni. Nigdzie więcej nie wchodził.

Ślady obuwia, wyodrębnione perfekcyjnie, świadczyły o wejściu do mieszkania dwóch osób, jednej w damskich pantoflach na obcasie, drugiej w obuwiu sportowym do tenisa, po czym obie pary butów uległy zmianie i zostały pokryte częściowo normalnymi zelówkami butów męskich i miękkimi zelóweczkami oraz obcasikami pantofelków damskich z gatunku domowych. Najintensywniej podeptały wykładzinę w jednym miejscu, mniej więcej w połowie pomieszczenia, i gdyby nie zwłoki na obudowie grzejnika, można by mniemać, iż dwie osoby tańczyły tu jakiś ognisty taniec na ściśle ograniczonej przestrzeni.

Wólnicki zaryzykował wykluczenie tańca.

No i jeszcze jedno, niesłychanie ważne. Zarażone szałem komisarza laboratorium od razu zbadało włosy nowej ofiary. Otóż były to dokładnie te włosy, z których trzy znaleziono na odzieniu pierwszej ofiary. Zatem nie było siły, żadna brunetka z denatem bliskiego kontaktu nie miała, odpadała najbardziej prawdopodobna sprawczyni w czerwonym żakieciku…

Wólnicki prawie się z tym pogodził. Doskonale potrafił sobie wyobrazić sceny, rozgrywające się w mieszkaniu nieboszczki. Niepojętym sposobem Majchrzycka zwabiła do siebie Krzewca, jak jej się to udało, nie wiadomo…

I dokładnie w momencie, kiedy opuszczał laboratorium i zaczynał pogrążać się w dedukcjach, zabrzęczała mu komórka. Odezwał się kierowca policyjnego wozu technicznego.

Potwornie zakłopotany, zakomunikował, co następuje:

Siedział w wozie na tej Krótkiej, bo wszyscy już kończyli robotę i zaraz mieli wychodzić, pana komisarza już nie było, kiedy podszedł do niego taki nastolatek, chłopak z roziskrzonym wzrokiem i spytał, co tu się stało. Dowiedział się, że nic i nie jego sprawa, po czym nagle kierowca przypomniał sobie, w końcu człowiekowi przy takiej pracy dużo w ucho wpada, że są jakieś kłopoty z wynajdywaniem świadków w tej okolicy, więc czym prędzej zmienił zdanie. Chłopak dowiedział się, zatem, że owszem, coś się stało, ale nie teraz, tylko w niedzielę. No i tak od słowa do słowa zeznał, że w niedzielę akurat wracał do domu na obiad, tam mieszka, w ostatnim budynku, a tu, akurat przed nim, jak przechodził, dwie osoby z samochodu wysiadły, a zwrócił uwagę, dlatego, że facet był w stroju tenisisty, całkiem biały, co się rzadko w środku osiedla zdarza. A facetka kulała. Tenisista ją prowadził i trudno mu szło, bo kulała porządnie, on zaś miał wielką torbę, przewieszoną przez ramię, i tak się męczył dwustro

Wólnicki powiedział, że nie trzeba. Błogość zalała mu duszę, dostał oto znienacka prezent od sił wyższych i nadprzyrodzonych, nie musi tego zamieszczać w żadnym raporcie, wystarczy, że sam zrozumiał i nie będzie się dręczył wątpliwościami, cóż za ulga! Zamieści, oczywiście, ale marginesowo, świadkowi da spokój, w zaistniałej sytuacji nikt się nie będzie przy nim upierał.

Uskrzydlony euforią wrócił do rozmyślań.

Zwabiła Krzewca podstępnie, symulowała kulawiznę, elementarną przyzwoitością wiedziony, doprowadził zołzę do mieszkania. Tam może jeszcze posymulowała trochę, nakłoniła go do ablucji zapewne bez trudu, torba świadczy, że odzież na zmianę miał przy sobie, każdy by się chętnie umył i przebrał, może miał jakieś dalsze plany i skorzystał, żeby nie tracić czasu na jazdę do domu. Ona przez ten czas sprawność w nogach odzyskała, pożywienie wywlokła, wonie z patelni i piekarnika z pewnością były zachęcające, któryż głodny facet się oprze? Prawdopodobnie wtedy zamknęła drzwi, klucz ukryła, Wólnicki wręcz słyszał, jak odstręczająca ropucha chichocze figlarnie…

Na moment przerwał rozmyślania, bo ogarnęła go zgroza i prawie współczucie dla Krzewca. Znał takie kobiety i takie sytuacje, nie żył od wczoraj, ta Majchrzycka co prawda biła rekordy, ale nie ona jedna na świecie, a diaboliczny denat budził potężne uczucia. Miała nadzieję go skusić na dłużej, może aż do poniedziałku, uparła się na własną zgubę.

On też się uparł na własną zgubę. Ładnie im się zbiegło.

Ale w rezultacie komisarz nie miał już szans dowiedzieć się czegokolwiek od Majchrzyckiej. Może jeszcze ci Pasieczniakowie… No dobrze, niech już wrócą do domu, złoży im wizytę. A przedtem… zaraz, jest jeszcze jedna osoba, doskonale zorientowana w egzystencji Krzewca, śmiertelnie zakochana Wandzia Selterecka!

Mój upór w kwestii zapalniczki przerósł wszystko, nie byłam już w stanie krzyżyka na niej położyć. Nic, do diabła, w naturze nie ginie. Ona też nie miała prawa zdematerializować się doszczętnie i gdzieś musiała istnieć, nie mogłam się od niej odczepić. Niemrawo podsypując ziemię na klomb w ogrodzie i wyrównując doły wygrzebane przez koty, myślałam tak intensywnie, że wręcz szkodliwie.