Страница 28 из 39
– To bierz się za robotę i pakuj ten przyrodniczy chłam. Czekaj, bez wygłupów, jedenasta dochodzi, musimy się przespać i ruszamy jutro rano…
Wczesnym popołudniem miałyśmy załatwione wszystko. Pieniądze na konta poszły, gotówki miałyśmy przy sobie znacznie więcej niż pozwalały jakiekolwiek przepisy, ale obie o zamierzonym wykroczeniu zapomniałyśmy natychmiast, bo biżuteria przodków znacznie przerosła nasze nadzieje. Wybrałyśmy z niej parę skromnych sztuk, resztę nadal pozostawiając w sejfie.
– I to się nazywało zubożenie – mruknęła Krystyna, przesuwając między palcami rozmigotany naszyjnik. – To przecież prawdziwe…? Diamenty co najmniej po cztery karaty, gdzie ja się w to ubiorę?! Na plaster mi to w ogóle, to ty masz się obwiesić jak choinka wielkanocna, a nie ja! No nic, aż do naszej granicy spokój, ale nie wiem, czy u nas nie popatrzą…
– Powiemy, że sztuczne. Jeśli już, prędzej się uczepią kapelusza. A w ogóle nie zawracaj głowy, kogo obchodzą drobiazgi, gdybyśmy jechały wagonem kolejowym, to jeszcze…
– A owszem, wagon kolejowy na szosie mógłby obudzić sensację…
Tym razem prowadziłyśmy na zmianę i rzeczywiście, dałyśmy radę dojechać do Warszawy jednym ciągiem, ale z przerwami na posiłki. Obie byłyśmy wściekłe i niespokojne, ale udało nam się nie pokłócić, głównie z tej racji, że odpadały pogawędki. Przez całą drogę jedna jechała, a druga spała na tylnym siedzeniu, bo jednak, ogólnie biorąc, byłyśmy raczej niewyspane.
Samochód Krystyny stał na strzeżonym parkingu tuż koło jej domu.
– Nie biorę tego do mieszkania – oświadczyła, ziewając i wywlekając z mojego bagażnika wielki tobół. – I tak zaraz jutro zawiozę Andrzejowi…
– Głupia jesteś – skrytykowałam. – Lepiej, żeby on przyjechał do ciebie, zapanujesz nad sytuacją. A w ogóle, jak znam życie, ten samochód powi
Zawahała się.
– Może masz rację… Zaraz, zdaje się, że on mi nawalał i nic nie zrobiłam, nie wiem nawet, czy ruszy. Wyleciał mi z głowy. No dobrze, pomóż mi, doniesiemy do windy.
Pozbyłam się jej. Mogłam teraz wreszcie zająć się sobą i Pawłem.
Nie doczekałam do jutra, zadzwoniłam od razu, ledwie wszedłszy do mieszkania. Przez telefon nie było widać, jak wyglądam, i mogłam sobie na to pozwolić, osobiście nie pokazałabym się mu w tej chwili za skarby świata. Ostatnie dwie doby trochę się na mnie odbiły, widziałam to po Krystynie, ujawniło się nasze trzydzieści lat, a nawet gdybym miała osiemnaście, też byłabym brudna, rozczochrana i zmięta. Telefon był czystym błogosławieństwem.
– Pawełku…? – powiedziałam, kiedy podniósł słuchawkę.
Jęknął.
– Dziewczyny, rany boskie, dajcie mi chwilę wytchnienia…!
Rozłączyłam się nawet dość spokojnie, nie rozwalając aparatu. Dziabnęło mnie tak, że na chwilę straciłam dech, miałam wrażenie, że się udławię. Siedziałam nieruchomo, niezdolna do najmniejszego gestu i próbowałam opanować szok.
Telefon zadzwonił. Paweł.
– Joa
– Nie.
– Owszem, tak.
– Nie wpuszczę cię!!! – wrzasnęłam, ale już się rozłączył.
Poderwało mnie z fotela. Co nie wpuszczę, jakie nie wpuszczę, miał klucze od mojego mieszkania, tak jak ja miałam wszystkie do jego domu. Nie zamknę się przecież przed nim na łańcuch!
Runęłam do łazienki, po drodze zdzierając z siebie przykurzone łachy. Pod prysznic natychmiast, lepszy kąpielowy ręcznik i turban na mokrej głowie niż ta wygnieciona szarość, pięć minut wody i mydła i już nie będę taka udeptana. Dzień biały, godziny szczytu, nie dojedzie wcześniej niż za kwadrans, dlaczego w ogóle on był w domu o tej porze, co on tam robił…?!
Dziwne może było pytanie, co człowiek mógł robić we własnym domu, ale Pawełek na ogół wychodził rano i wracał wieczorem. W ciągu dnia pracował, siedział w swojej firmie, załatwiał interesy, spotykał się z ludźmi, obiad przeważnie jadał w mieście, prowadził ruchliwy tryb życia. W pełni tego świadoma, zadzwoniłam tylko na wszelki wypadek, tak sobie, i szlag trafił mnie szybciej niż zdążyłam się zdziwić. Idiotka. Jednak trzeba było zacząć od siebie…
Gorąca woda i dzika emocja, razem wzięte, pomogły błyskawicznie. Po czternastu minutach Paweł najpierw zadzwonił, a potem zachrobotał kluczem. Na głowie rzeczywiście miałam turban z ręcznika, na sobie szlafrok, ale twarz już mi prawie wróciła do równowagi i mogłam być oglądana. W momencie jego wejścia wytrząsałam pod oknem całą zawartość torebki, żeby znaleźć na jej dnie jedyny dobry pilnik do paznokci. Woziłam go ze sobą wszędzie, nie mogąc jakoś trafić na drugi, równie doskonały egzemplarz, mimo iż kupowałam pilniki po całej Europie. Ten jeden był ciągle najlepszy i nie umiałam się bez niego obejść, a przed chwilą właśnie, w tym wściekłym pośpiechu, paznokieć mi się nadłamał. Nie zdążyłam wygrzebać narzędzia, a tym bardziej posłużyć się nim, bo Paweł był już w pokoju.
– Po drodze udało mi się zastanowić – powiedział po bardzo długiej chwili, wypuściwszy mnie z objęć. – Korki cholerne…! Przez przypadek zyskałaś dowód, jak się odnoszę do wszystkich i
– W dzień cię nie ma. I prawdę mówiąc, miałam zamiar zadzwonić do babci, a twój numer wypukałam odruchowo. Skąd się wziąłeś u siebie?
– Wylałem sobie kawę na spodnie i musiałem skoczyć do domu, żeby się przebrać. Zły byłem jak diabli, ale przeszło mi od razu. Wróciłaś na dobre czy tylko na chwilę? Boże, jak ja się za tobą stęskniłem!
Przyjrzałam mu się. Był normalny, kochający, oczy mu się do mnie śmiały, chyba Izunia nie zdążyła jeszcze przegryźć mi gardła. Doznałam ulgi, ale nie popuściłam tak od razu. Sięgnęłam po pilnik i zaczęłam naprawiać paznokieć.
– No dobrze, a o co właściwie chodzi z tymi dziewczynami? Obrzydło ci powodzenie?
– Jakbyś zgadła. Jakiś urodzaj ostatnio zatruwa mi życie. Chociaż może krzywdzę resztę, bo głównie jedna mi wisi kulą u nogi. Podobno twoja szkolna przyjaciółka, niejaka Iza Marten, przyjechała ze Stanów i trafiła na mnie szukając ciebie. Tak twierdziła. Wiesz coś o niej?
Teraz doznałam już nie tylko ulgi, ale zgoła błogości. Sam powiedział o Izie, a zastanawiałam się, jak o nią spytać, nie przyznając się, że w ogóle wiem o jej przyjeździe. Nie wyglądało na to, żeby go zachwyciła.
– Prawdę mówiąc, myślałem, że to ona dzwoni – zwierzał się Paweł dalej. – Dlatego wydałem okrzyk ogólnie odstręczający. Myślałem, że tak wypadnie dyplomatyczniej, głupio mi było odpędzać ją wprost. Atrakcyjna dziewczyna, ale coś mnie od niej odrzuca, ciekawe co…
– Charakter – wyjaśniłam, bo już nie wytrzymałam. – Ma takie różne cechy, których niby nie widać, ale coś tam się wydziela. Cieszę się bardzo, że to zauważyłaś. Śpieszysz się gdzieś czy dasz się podjąć czymś dobrym?
– Pośpiech przestał mnie chwilowo interesować, a coś dobrego widzę przed sobą i nie będę na to dłużej czekał. Mówię przecież, że się za tobą stęskniłem…
Odpowiednio później na nowo owinęłam włosy ręcznikiem i włożyłam szlafrok. Przez bujnie kwitnącą błogość, przebijała się myśl, że chyba jednak jestem idiotką bezkonkurencyjną, po cholerę stwarzam trudności, przecież on mnie kocha! A ja w nim widzę generalny sens życia i sama sobie tego sensu żałuję, wyjść za niego, mieszkać razem, spać w jednym łóżku, przyrządzać mu sałatkę z krewetek, rodzić jego dzieci… To nie, zamiast się poddać sytuacji, latam za diamentem!
W tym momencie Paweł powiedział czule i jakby z podziwem:
– Jesteś jedyną kobietą na świecie, która daje mi wszystko co najlepsze, niczego ode mnie nie chcąc. Zaczyna mnie to męczyć, ale ten rodzaj tortur da się znieść z przyjemnością.
No i załatwił mnie. Tylko mężczyzna może być taki głupi…
– Mówiąc o czymś dobrym, miałam na myśli i
– Przez żołądek trafiasz mi prosto do serca… O rany boskie, a co to…?
Teraz dopiero zauważył śmietnik, jaki zrobiłam na stoliku zawartością torebki. Nie zdążyłam schować tego z powrotem. Spod dokumentów, kosmetyków, pieniędzy, papierosów, zapalniczek, rozmaitych kwitków i papierków, wybłyskiwał diamentowy naszyjnik, który Krystyna wrzuciła mi tam luzem. Zabrane z sejfu pierścionki i kolczyki wysunęły się z małej torebki po puszku do pudru i też nieźle świeciły. Paweł wziął to do ręki i przez chwilę oglądał w skupieniu.
– To z tego spadku, po który pojechałaś? – spytał z wyraźnym zainteresowaniem. – Całkiem niezłe, trochę się na tym znam. Takich szmaragdów jeszcze i dziś się u nas nie dostanie, stary szlif…
W mgnieniu oka postanowiłam wykorzystać okazję. Podniosłam się znad torby z butelką wina w garści, oddałam mu butelkę i wyjęłam z ręki kolczyki.
– Otwórz to, korkociąg jest w kuchni, w szufladzie. Uczcijmy spotkanie wszechstro
Zanim wrócił z korkociągiem i kieliszkami, już wpięłam w uszy wiszące kolczyki. Ręcznik na głowie miałam też zielony, pasowało idealnie. Mignęło mi w głowie, że w tych kobietach chyba coś jest, od klejnotów nabierają urody, sama we własnych oczach zrobiłam się piękniejsza. Paweł spojrzał…
Mniej więcej po godzinie dokończył otwierania butelki, a mnie się udało wyjąć z torby migdałki i serek. Kupiłam te produkty spożywcze po drodze, wiedząc doskonale, że w domu nie mam nic do jedzenia. Nie do restauracji jednakże przyszedł, a wszystko wskazywało na to, że istotnie był za mną stęskniony.
Wypędziłam go dość późnym wieczorem, bo musiałam jednak odpocząć i zaopiekować się sobą gruntowniej. Znów pożałowałam, że nie mieszkamy razem, a Paweł pomamrotał nawet coś na ten temat. Zostawszy sama, zmoczyłam, ułożyłam i wysuszyłam włosy, bo w końcu ile czasu można spędzić w turbanie, zaczęłam się zastanawiać nad wszystkim i wtedy zadzwoniła Krystyna.