Страница 29 из 39
– Miałaś rację – powiedziała z cieniem jakby wdzięczności. – Lepiej było Andrzeja zwlec do mnie.
– Sama powi
– Wiem, ale byłam cholernie śpiąca i coś mi tam nie działało. Niech pan Bóg da zdrowie naszej prababci!
Odgadłam z miejsca i ucieszyłam się.
– Nie jedzie do Tybetu?
– Nie jedzie. Zrezygnował chwilowo. Szału dostał od naszych ziół. Odzyskałam już trochę rozumu i najpierw zużyłam go dla siebie, a dopiero potem pozwoliłam na wybuchy intelektu, jak się okazało, również seksotwórcze. A co u ciebie?
– Właśnie byłam w trakcie myślenia, kiedy zadzwoniłaś – odparłam z satysfakcją. – Przedtem był Paweł. Wychodzi mi, że Izunia popełniła błąd, może i siedzi na milionach, ale z natury jest chciwa i zdaje się, że wylazła z niej ta cudowna cecha. Łaska boska.
– Ale ten diament jest mi potrzebny jak powietrze – oznajmiła Krystyna stanowczo. – Laboratorium, rozumiesz. On mnie kocha na tle przyrody, boję się jednak, że w razie konieczności wyboru ze złamanym sercem wybierze przyrodę. Mężczyźni są jak dzieci, nie róbmy dziecku koło nogi.
– Mówiłaś mu o wielkich nadziejach?
– Zwariowałaś? Żeby zauroczyć? Głowę daję, że ty też nie!
– No pewnie, że nie. Czekaj, pomyślmy…
– W tej chwili? Uważasz, że jesteśmy akurat tak doskonale usposobione do myślenia? Proponuję pomyśleć jutro. Możliwe, że pójdę do pracy, o piątej mogę wpaść do ciebie.
– Do babci – skorygowałam. – Przyjdź o czwartej, ja zdążę i pojedziemy do babci, bo inaczej nam nie daruje. Jeszcze musisz chyba oddać samochód do warsztatu…
– Chromolę. Sprzedam rupiecia i kupię toyotę, taką jak twoja. Może jutro nie zdążę, no dobrze, pojedziemy do babci tobą…
– Coś mi się obijało o uszy, że Marcin Kacperski miał francuską żonę – powiedziała babcia Ludwika trochę niechętnie. – Ale ona umarła jeszcze przed moim urodzeniem i słyszałam o tym jako dziecko. Nie interesowało mnie to, nie zwracałam uwagi i nie pamiętam.
– No i dlaczego babcia jest taka nietypowa? – spytała Krystyna ze smętnym wyrzutem. – Wszystkie normalne osoby w babci wieku uwielbiają wspomnienia przodków i wydarzenia historyczne we własnej rodzinie. A babcia co?
– W dzieciństwie, droga Joasiu, byłam w zupełnie i
Z reguły babcia zwracała się do nas odwrotnie, Krystynę biorąc za mnie, a mnie za nią. Tym razem, wyjątkowo, nie wprowadzałyśmy poprawek, żeby nie zdenerwować babci niepotrzebnie. Podobno, tak twierdziło średnie pokolenie, uraz babci na tle tego pozostawienia na pastwę wojny, zalągł się później, już po wojnie, kiedy dokopał jej ustrój, i rósł stopniowo, przeradzając się w zakamieniałą, śmiertelną obrazę. Padałyśmy teraz, można powiedzieć, ofiarą minionego ustroju.
– Zdjęć babcia nie ma, listów nie ma, dokumentów nie ma – wyliczyłam z westchnieniem. – I do tego jeszcze nie chce babcia pogrzebać w pamięci. Mój Boże! Czujemy się nieszczęśliwe.
– Nie bredź, Krysiu. Spadek po mojej matce dostałyście? Dostałyście. Cieszcie się z tego i nie zawracajcie głowy. Nie czepiam się, ja też żyłam ze spadku po mojej prababce.
– Ale my stara
– Pamiątki po prababci Dominice uratował Florek, więc ja już nie musiałam – odparła babcia z uporem.
Ledwo rzuciłyśmy okiem na siebie wzajemnie i już było wiadomo, że nie ma siły, co najmniej jedna z nas powi
– Słuchaj, jak myślisz? – spytała niespokojnie, kiedy już wychodziłyśmy od babci. – Dopadniemy tego diamentu czy nie? Moje życie od tego zależy.
– Moje też. Diabli wiedzą, czy on jeszcze w ogóle istnieje. Zastanawiam się, dlaczego tak strasznie milczymy na jego temat, nikomu nie mówimy o nim ani słowa. Co nami kieruje?
– Rozum, ty idiotko. Powiesz słowo jednej osobie i zanim się obejrzysz, rozejdzie się po społeczeństwie. Wszyscy zaczną szukać…
– I trafi na niego pierwszy lepszy kretyn przez czysty przypadek? Może masz rację. To co? Jedziemy?
– No pewnie. Z babci się niczego nie wydoi. Proponuję piątek, spędzimy pracowity weekend.
Zamierzałam spędzić ten weekend z Pawłem, ale pomyślałam, że to może nawet lepiej, że mnie nie będzie. Powitałam go trochę zbyt spontanicznie i teraz powi
– Możemy jechać oddzielnie – dodała jeszcze Krystyna. – Pozbyłam się strupla, jutro odbieram małą toyotę, taką samą jak ta twoja. I, niestety, w takim samym kolorze, bo i
Kiwnęłam głową, nic nie mówiąc, bo nadal myślałam o Pawle. Może jednak puścić w trąbę te moje wszystkie zastrzeżenia, chromolić pieniądze, wyjść za niego, zamieszkać w jego domu… Cholera, głupio, ciągle wydawałoby mi się, że nie mam własnego i nawet setka dzieci nie zmieniłaby mi samopoczucia. Krystyna ma rację, jestem nienormalna…
– Mówię do ciebie!!! – wrzasnęła Krystyna z irytacją. – Czy ogłuchłaś?!
– Tak, teraz właśnie, na prawe ucho. Zamyśliłam się. Co mówiłaś?
– Pytałam, gdzie masz tę całą diamentową dokumentację. Przyszło mi do głowy, że w razie gdybyśmy drania znalazły i chciały sprzedać, trzeba by udowodnić, że nie jest kradziony. Obawiam się, że inaczej, jak na aukcji, nie pójdzie, a trudno to załatwić bezszmerowo. Zabrałaś to przecież…?
– Zabrałam. Jest w bagażniku, w dużej torbie. Zapomniałam wyjąć. Niech leży.
– W jakim sensie zapomniałaś?
– Teraz zapomniałam. Zamierzałam zadołować u babci, tam zawsze ktoś jest w domu, żaden Heaston się nie zakradnie, i właśnie zapomniałam wyjąć z bagażnika. Nie wracam, nie chce mi się.
– To nie. U ciebie na parkingu cięć pilnuje…
Podwiozłam ją do Andrzeja i zajęłam się sobą.
Wyjechałam do Perzanowa odrobinę później niż chciałam, ponieważ przyplątała mi się Izunia. Wpadła znienacka, bez telefonu, rzekomo była tuż obok i skorzystała z okazji, bo może akurat jestem. Niestety, byłam. Za skarby świata nie przyznałabym się jej, że wyjeżdżam na dwa dni, wypytywała mnie o Pawła, miało to brzmieć dyplomatycznie, dyplomacja jej wyszła jak słowicze pienia z surmy bojowej. Musiałabym upaść na głowę, żeby otworzyć jej wolną drogę do niego, przeciwnie, dałam zołzie do zrozumienia, że jestem z nim umówiona i musiałam odczekać, aż sobie pójdzie.
Jeszcze przed Łowiczem złapały mnie gliny. No owszem, przekraczałam szybkość, śpieszyłam się, ale zdołałam wyhamować tuż przy nich. Otworzyłam okno, podszedł sierżant, młody, przystojny i sympatyczny, otworzył usta, spojrzał na mnie i tak został z tymi otwartymi ustami, znieruchomiały i bez słowa.
– No? – powiedziałam niecierpliwie. – Pewnie pan chce dokumenty?
Sięgnęłam po torebkę. Sierżant zamknął usta, cofnął się o krok, obejrzał samochód i znów popatrzył na mnie. Odblokowało go.
– Dziesięć minut temu przejeżdżała pani w tę samą stronę i z taką samą szybkością. Sto czterdzieści dwa. Jak pani to zrobiła, żeby wrócić na szosę? Którędy?!
Zrozumiałam, że przed chwilą złapali Krystynę. Mogłam się powygłupiać, twierdząc, że przejechałam wsiowymi drogami specjalnie dla nich, bo mi się bardzo spodobali, ale nie miałam czasu.
– Nic się panu w oczach nie dwoi – zapewniłam go. – To nie byłam ja, tylko moja siostra. Ona już chyba panom wystarczy i ja jestem niepotrzebna?
Pytanie było tak idiotyczne, że ogłuszyło go na nowo.
– Nie – odparł jakoś słabo. – Rzeczywiście. Jedna to dosyć…
Ucieszyłam się ogromnie.
– Dziękuję bardzo – powiedziałam życzliwie i natychmiast odjechałam.
W lusterku widziałam, że stoją wszyscy razem, we trzech, i patrzą za mną, nie zwracając żadnej uwagi na przejeżdżające samochody. Pomyślałam, że nasze podobieństwo znów okazało się korzystne, i zaciekawiło mnie, co też Krystyna ma na sobie.
Prawie ją dogoniłam, kiedy zwalniałam przed bramą Jędrusiowej posiadłości, wyciągała właśnie torbę z samochodu. Oczywiście, ubrane byłyśmy jednakowo, nasze beżowe żakieciki nieco się od siebie różniły, ale na pierwszy rzut oka nie dawało się tego dostrzec, a w dodatku obie miałyśmy na szyi zielone apaszki. Nie zdziwiłam się, jeśli nie uzgodniłyśmy wcześniej przez telefon wprowadzenia wyraźnych różnic, z reguły ubierałyśmy się w identyczne ciuchy. Możliwe, że działała na nas jakaś tajemnicza siła wyższa, ale zasadnicze wytłumaczenie było proste, najzwyczajniej na świecie obu nam było w tym samym do twarzy i lubiłyśmy te same kolory.
Pierwszą osobą, która wyszła z domu na nasz widok, była córka Jędrusia, Marta.
– O, jak to dobrze, że jesteś! – ucieszyła się Krystyna. – Myślałam, że trzeba będzie szukać cię po całej okolicy!
– Cześć, miło was widzieć – odparła Marta. – O rany, znów wyglądacie jednakowo! Która jest która?
– Ja jestem Kryśka. Z ust mi się rwie pierwsze pytanie: Czy ty ciągle pracujesz w przyleskim pałacu?
– Już prawie nie, bo co?
– Bo mamy tam interes… O, Jędruś! Dzień dobry!
Cała rodzina wyszła nas witać, bo wciąż, nie wiadomo dlaczego, byłyśmy w Perzanowie uwielbiane i fetowane, a już wizyta babci Ludwiki stanowiła coś jakby przybycie królowej Jadwigi, albo nawet Matki Boskiej. No owszem, od dzieciństwa słyszałyśmy gadanie, jak to prababcia Klementyna ratowała życie Kacperskiego w powstaniu styczniowym i w ogóle Kacperscy istnieją wyłącznie dzięki niej, opowieści na ten temat przekazywane były z pokolenia na pokolenie, jak to Florek na łożu śmierci kazał potomkom przysięgać wieczną miłość do nas, jak to z nędzy wyszli tylko dzięki Przyleskim, jak to przyjaźń niezłomna kwitła i owocowała, starałyśmy się z całej siły być jako tako sympatyczne, ale i tak cześć i nabożny szacunek do naszej rodziny wydawały nam się nieco przesadne. Na szczęście, przez całe lata spędzając w Perzanowie wakacje i rozmaite i