Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 19 из 39



– Niech się pani jeszcze zastanowi – powiedział wieczorem pomocnik i zabrzmiało to trochę jak groźba karalna. – Lecę jutro do Stanów i nie będzie mnie, ale wrócę pojutrze. Lepszej oferty pani nie dostanie, więc proszę to przemyśleć. Ostatnia okazja.

Nasza rozpaczliwa jednakowość musiała mu chyba nieźle dokopać, bo mówił w przestrzeń między nami dwiema, używając przy tym liczby pojedynczej. Widocznie nie umiał sobie dać rady z jednostką w dwóch egzemplarzach. Zapewniłyśmy go, że przemyślimy, i znów zostałyśmy same.

– No? – spytała Kryśka niecierpliwie. – Coś znalazłaś, widziałam. Co to było?

– Okropność zupełna – odparłam, wyciągając kartkę, ukrytą w częściowym spisie książek. – Pyskowałaś na Antosię Kacperskich, coś mi się widzi, że niesłusznie. Chyba się wiąże.

– Z czym się wiąże? Pokaż!

Dałam jej do poczytania list, znów częściowy, tym razem zawierający początek bez dalszego ciągu. Przynajmniej wiadomo było, do kogo został skierowany.

„Kochany Bracie Marcinku – pisała osoba. – Na wstępie zawiadamiam cię, że wszyscy zdrowi i dobrze się mają, możemy tym sobie dalej nie zawracać głowy. Coś mi się wydaje, a nie tylko mnie, że wpadłeś. Pa

– Nie mogła pisać trochę mniejszymi literami? – zirytowała się Krystyna. – Zmieściłoby się jej więcej! Widzę tu Florka, kto to był Marcinek? Ty te rzeczy wiesz?

– Wiem. Mówiłam ci przecież. Zamiast bajek, słuchałam wspomnień babci Ludwiki i prawie wszystko pamiętam. Marcinek to był brat Florka, Kacperski, plenipotent rodzi

– Dlatego, że Marcinek zginął, czy dlatego, że mieszkał w tym samym domu?

– To drugie raczej. Jak im się chałupa rozleciała, przenieśli się do nas. Babcia się w nim zakochała, moim zdaniem, od pierwszego kopa, chociaż twierdzi, że nieco później, po jego bohaterskich wyczynach woje

– I z tej przyczyny została w Polsce i za skarby świata nie chciała wracać do Francji – uzupełniła Krystyna. – O tym chyba coś słyszałam, zostało mi w pamięci. Z idiotycznego powodu zresztą. Babcia rozesłała nas po mieście przed świętami Bożego Narodzenia po zakupy, stałam w ogonku za śledziami, bo ze wsi przyszły karpie, a śledzi nie mieli. Tyś mnie potem zmieniła, ale zdążyłam sobie pomyśleć, jakie piękne życie wiodłabym we Francji, gdyby nie wygłup babci, i bardzo mnie to zdenerwowało. Miałyśmy wtedy piętnaście lat.

– Pamiętam to. Niecałe. Prawie piętnaście. Dali nam do wyboru, śledzie albo robotę w kuchni. Wybrałyśmy śledzie. Co za kretyńskie czasy to były i co za kretyński ustrój.

– Owszem. Babcia do dziś serdecznie życzy Leninowi, żeby z piekła nie wyjrzał.

– Marksa też nie kocha, a co do Stalina, twierdzi, że jej się w głowie nie mieści. Uważa, że musiał być obłąkany.

– Epoka szaleńców, Hitler, Stalin, Dzierżyński, on chyba też był niezły, Mussolini, Franco, ta brodata małpa na Kubie, kto tam jeszcze…? – zreflektowała się nagle. – A co mnie to w tej chwili obchodzi, wracajmy do tematu! List do Marcinka, niewątpliwie od siostry… On tu był?

– Parę lat siedział, razem z Piórkiem służyli prababci Klementynie.

– I zetknął się jakimś cudem z pa

– Majaczy mi się, że chyba tak, ale głowy nie dam. No nic, dowiemy się w Perzanowie, oni tam przechowują stare papiery. W każdym razie już widać… Na litość boską, skończmy z tą biblioteką! Potem sobie spokojnie przeszukamy całą resztę i może jeszcze co znajdziemy…

Skończyłyśmy porządkować katalogi. Były ich trzy, jeden ogólny, utrzymany na ile się dało w porządku alfabetycznym, drugi, też ogólny, spisany w kolejności, w jakiej książki stały, w dużym stopniu tematyczny, i trzeci, w kawałkach, opiewający zawartość każdej szafy i każdego segmentu półek. Ponadto na każdej półce przyczepiony był spis tego, co na niej stało, a na wszystkich grzbietach udało nam się umieścić numery, przylepione taśmą klejącą, nieszkodliwą dla dzieła. Było tego razem dwadzieścia osiem tysięcy trzysta jedenaście sztuk. Odwaliłyśmy olbrzymią pracę i byłyśmy dumne z siebie do szaleństwa.

Pan Heaston nie pojawił się więcej, ale nie zależało nam na nim, bo do pracy umysłowej nie był potrzebny. Odmowa sprzedaży wszystkiego musiała go zniechęcić, a uczuciowość zapewne miał w zaniku, skoro nie poleciał na piękną i młodą kobietę w dwóch egzemplarzach. Być może, wolał pieniądze, kwestia gustu.

– Pan Terpillon przyjeżdża jutro w godzinach popołudniowych, tak? – powiedziała Krystyna, kiedy wieczorem czciłyśmy zakończenie roboty. – Do popołudnia zdołamy chyba wytrzeźwieć? Przysięgam Bogu, ja się dzisiaj upiję najlepszym winem świata!

– Też bym się urżnęła z przyjemnością, ale coś mnie męczy – odparłam z westchnieniem. – Wzięłyśmy takie tempo, że nie zdążyłam się nawet nad tym zastanowić ani tobie powiedzieć. Teraz mam wolny umysł, więc spróbuję, dopóki jesteś trzeźwa jak świnia.

– Pośpiesz się, bo robię, co mogę.

– Widzę. Zwolnij odrobinę. Otóż wczoraj rano weszłam do tego gabinetu po dziadkach i babkach…

– Po cholerę? – zdziwiła się Krystyna.



– Plątało mi się w oczach, że tam leżały jeszcze jakieś książki, dwie albo trzy, chciałam sprawdzić. Nie leżały, jedno to był spis inwentarza żywego, ściśle biorąc koni, hodowanych, krytych, sprzedawanych i tak dalej, w twardym brulionie książkowym, a drugie wycinki gazetowe i notatki o wygranych i przegranych gonitwach, z czasów, kiedy pradziadek jeszcze miał hodowlę. Nie w tym rzecz. Obok tej długiej szafeczki, tej z szufladkami… było trochę popiołu z papierosa. Odrobina, tyle co kot napłakał. Ale jednak. Zobaczyłam to, tknęło mnie, nic nie pomyślałam, ślad jednakże pozostał i teraz zaczynam się zastanawiać. To nie było strząśnięcie, to było takie, jakbyś strząsnęła do popielniczki, którą trzymasz w ręku, a samo powietrze przeniosło ślad. Nie wchodziłyśmy tam wcale od tygodnia, paliłaś tam w ogóle…?

Krystyna zatrzymała się w fazie między ustami a brzegiem pucharu i zmarszczyła brwi.

– Czy ja tam… nie. Ani razu nie weszłam z papierosem. Ty tam grzebałaś, jak mnie nie było, a potem już robiłam trasę sypialnia-biblioteka-jadalnia i z powrotem. Łazienki nie liczę. Ciekawe…

– No właśnie – mówiłam dalej w zamyśleniu. – Dziwię się samej sobie, ale słońce świeciło i jakoś wpadło mi w oko. Służba nie pali. Gryzie mnie to idiotyczne spostrzeżenie i nie wiem, co z nim zrobić.

Moja siostra odstawiła kieliszek, potem ujęła go znów i wypiła zawartość.

– Co tu będziemy się łudzić, moja droga, ktoś nam składa wizyty. Nie wiem, którędy włazi, bo dom jest zamykany, trzeba, by sprawdzić. Pewnie pan Heaston, albo zostawił pomocnika. Ty się sama zastanów, chcesz przeszukać budowlę, dwie kretynki nie zgadzają się na sprzedaż, a za to same gmerają, co byś zrobiła? Zajęte robotą w bibliotece, uchetane, nic nie widzą, nic nie słyszą, śpią w nocy martwym bykiem. W przekupienie służby nie wierzę, wszyscy troje więcej dbają o ten majdan niż my. Szczerze ci powiem, że wolałabym zastanowić się nad tym jutro, bo dzisiaj robię sobie relaks.

Też zbuntowałam się nagle i postanowiłam zrobić sobie relaks.

– Nawet nie wiem, czy trzeba się będzie zastanawiać. Niczego przecież nie kradnie, a diamentu niech szuka, ile mu się podoba. No, ewentualne listy… W gabinecie więcej nie ma, sprawdziłam, a jutro odwalimy notariusza i zajmiemy się resztą…

Relaks zrobiłyśmy sobie rzetelny, udało nam się obudzić koło południa, tylko po to, żeby niemrawo czekać na przybycie notariusza. Pokojówka przyniosła do jadalni śniadanko i zatrzymała się, jakoś zmieszana i zakłopotana.

– Bardzo przepraszam jaśnie panienki. Czy mogę o coś zapytać?

– Oczywiście, prosimy.

– Czy jaśnie panienki wysłały gdzieś Gastona? Nie ma go od rana, a nie uprzedził, nic nie powiedział…

Popatrzyłyśmy na siebie i na nią, nieco zaskoczone, ale na razie jeszcze bez niepokoju.

– Nie – odparłam, a Krystyna potrząsnęła głową, co mogła uczynić bezboleśnie, bo nie miałyśmy żadnego kaca. Wino było rzeczywiście szlachetne. – Nie widziałyśmy go od wczoraj i nie dawałyśmy żadnych poleceń. Nic nie wiemy.

– Dziękuję bardzo – powiedziała zmartwiona pokojówka, dygnęła szalenie staroświecko i poszła sobie.

Krystyna popatrzyła za nią, podniosła się od stołu i też dygnęła.

– Warto było odwalić tę galerniczą robotę, chociażby po to, żeby zobaczyć, jak baba po pięćdziesiątce dyga – oświadczyła. – Słuchaj, czy ja to robię tak samo? Zdaje się, że babcia usiłowała nauczyć nas w dzieciństwie dygania.

– I całkiem nieźle jej wyszło – pochwaliłam. – Idzie ci to pierwszorzędnie. Możesz się zatrudnić jako pokojówka.

– Pewno mogę, ale nie chcę. Jak myślisz, co się stało z Gastonem?

Dygnęła jeszcze dwa razy i usiadła z powrotem przy stole. Nie wytrzymałam, wstałam z krzesła i też dygnęłam.

– No…? A ja?

– Może być. Babcia miała talent pedagogiczny albo może mamy to w genach. Dawniej wszystkie dziewczynki dygały, teraz już tylko niektóre. Szkoda, to ładne.

Odczepiłam się od salonowych ćwiczeń gimnastycznych i usiadłam na swoim miejscu.

– Co do Gastona, gdyby był o jakieś cztery dychy młodszy, podejrzewałabym, że się gdzieś zabradziażył z panienkami. Ale w tym wieku…?

– Może wziął przykład z nas, tylko załatwił to w piwnicy i gdzieś tam jeszcze śpi?