Страница 18 из 39
– A co, zły pomysł? Robotny chłopiec, całą katorgę odwalił. A chciałam zobaczyć, jak się będzie zachowywał, zacznie węszyć po kątach albo co. Przyglądałam mu się, nie węszył nachalnie, tylko dyplomatycznie, macał za książkami, zaglądał w grzbiety i tak dalej. Osobiście uważam, że to hochsztapler i cała sprawa wydaje mi się podejrzana.
Kiwnęłam głową, bo podobna myśl także i we mnie się zalęgła. Przeszłyśmy do części jadalni, która tworzyła jakby oszkloną werandę z bezpośrednim wyjściem do ogrodu, i usiadłyśmy w fotelach, uchyliwszy drzwi. Na zewnątrz paliło się światło, zaniedbany trawnik był doskonale widoczny, krzewy, za którymi ktoś mógłby się schować, żeby podsłuchać naszą rozmowę, rosły w takiej odległości, że usłyszałby coś wyłącznie w wypadku, gdybyśmy ryczały głosem trąby jerychońskiej. Nie byłyśmy takie głupie, żeby tego nie sprawdzić.
– Nie zostawił wizytówki – podjęłam pogląd Krystyny. – Żadnej. Jeśli istotnie jest plenipotentem, sekretarzem, czy tam czymkolwiek, tego swojego szefa, nie powiedział, jak on się nazywa. Gdybym go zapytała wprost…
– Przeprosiłby grzecznie i podał nazwisko – wpadła mi w słowo Krystyna. – Niekoniecznie prawdziwe, mógł wymyślić cokolwiek. Ale miał nadzieję, że popełnisz przeoczenie i przejdzie mu ulgowo, szefunio zostanie w cieniu. Podejrzewam, że transakcję by z nami zawarł jak należy, akt kupna-sprzedaży notarialny i tak dalej, ale zapłaciłby nam gotówką fałszywymi pieniędzmi. Albo czekiem bez pokrycia.
– Czek niebezpieczny, mogłybyśmy sprawdzić od razu, przed podpisaniem aktu.
– Skoro jesteśmy beztroskie i lekkomyślne, nie sprawdziłybyśmy wcale. Szydło z worka wylazłoby później.
Zastanowiłam się.
– Nie, obstaję przy fałszywej gotówce. Czek bez pokrycia stanowi jakiś dowód, byłoby go na czym poszukiwać.
Krystyna też przez chwilę rozważała sprawę.
– Coś by zrobił takiego, żeby to potrwało. Ten cały zamek potrzebny mu jak dziura w moście, chce go tylko przeszukać. Dopadłybyśmy go po przeszukaniu, a wtedy już by się zmył i cześć.
– Zamek wraca do nas, a on traci pięć milionów dolarów? Nie jest to lekka przesada?
– Zwariowałaś? Co traci? Tę fałszywą forsę?
– A rzeczywiście, masz rację…
– W ogóle, na moje oko, to on chce znaleźć to, co myśmy już znalazły – kontynuowała Kryśka, popijając wino po odrobinie. – Korespondencję, pamiętnik prababci, papiery, z których wyciągnie wnioski. Chociaż możliwe, że obecności diamentu w zamku jest pewien i powiem ci, że to mnie trochę niepokoi. Pętamy się po Europie, zamiast szukać na miejscu. A cholera wie, może on tu naprawdę jest?
– Prababcia Karolina by nam o tym napisała.
– Poniekąd napisała, nie?
– Dałaby wskazówkę, coś o miejscu ukrycia. Moim zdaniem, sama nie wiedziała, gdzie on może być.
– Tym bardziej może być wszędzie. A kto wie, może prababcia Justyna odzyskała go po cichutku i kameralnie, prababcia Klementyna ukryła… Albo sama Justyna ukryła już po jej śmierci.
– I słowa o tym rodzonej wnuczce nie powiedziała?
– Wnioskując z opinii babci Ludwiki, prababcia Karolina była trochę… jak by tu grzecznie powiedzieć… nieodpowiedzialna…
– To co wobec tego? Postanowiła, że rodzi
– A może jest? Może to właśnie chce znaleźć ten nasz pracowity Heaston?
Otworzyłam usta, żeby jej zaprzeczyć, ale zreflektowałam się. Owszem, te supozycje miały jakiś sens. Trudno, znajdziemy ten diament czy nie, uda nam się później upły
Nagle uświadomiłam sobie coś trochę obok tematu.
– Ty, Kryśka, popatrz. Czy nad naszą rodziną nie wisi jakaś klątwa? Wszystkie baby kolejno robią różne głupoty przez chłopów. Albo dla chłopów. Arabella podwędziła diament na złość pierwszemu mężowi i możliwe, że dla tego drugiego. Klementyna… no nie, Klementyna mi się wyłamuje. Ale Justyna udawała tylko, że szuka zguby, a naprawdę pojechała do Anglii dla pradziadka Jacka. Wyraźnie to świeci z listów między wierszami. My też…
– A co? – zainteresowała się Krystyna gwałtownie. – Masz jakiegoś na oku? Nic nie mówiłaś! Kto…?
Milczałam przez chwilę, zła, że mi się wyrwało.
– Miałam się chwalić skretynieniem? No dobrze, powiem ci. Znasz go. Paweł Darski.
– Jezus Mario…! I ty się rwiesz do pieniędzy…?!!!
– Idiotka – rozzłościłam się. – Właśnie dlatego!
Osłupiała w pierwszej chwili Krystyna zreflektowała się, zdołała pomyśleć i zrozumiała. Nie musiałam jej niczego tłumaczyć. Zdaje się, że wnętrze też w gruncie rzeczy miałyśmy jednakowe.
– No może… No owszem… Jeśli chcesz go na stałe… A on co?
– Leci na mnie, zgadza się. Już mamrotał coś o ślubie i dzieciach, ale go ukróciłam.
– Żeby się tylko nie zniechęcił, zanim wrócimy…
Popatrzyłam na moją siostrę, przypomniałam sobie, że wyglądam tak samo, i pozbyłam się obaw. Do tak pięknej kobiety żaden chłop się nie zniechęci bez rażącego powodu, a dotychczas prezentowałam Pawełkowi same zalety. Powinien do mnie tęsknić bez opamiętania.
Krystyna ochłonęła już całkowicie.
– Chyba masz rację, mnie też byłoby głupio. Znajdziemy to gówno, przedziabiemy na pół… Ten cały Heaston natchnął mnie wielką nadzieją, jeśli naprawdę to jest taka przeraźliwa forsa, Paweł się wreszcie ocknie. Między nami mówiąc, powinien udawać śmieciarza… Nie, śmieciarze są bogaci… Bezrobotnego na zasiłku! Miałby pewność, że dziewczyna leci na niego, a nie na pieniądze. Dziwię się, że mu to dotychczas nie przyszło do głowy.
– Nie miał czasu.
– A pewnie, musiałby sobie zrobić dwuletni urlop. Chociaż, z drugiej strony, pieniądze same pracują na siebie… No owszem, chłopak jest atrakcyjny, ale mnie się nie widzi. Wolę Andrzeja.
– Czy ty jeszcze nie zauważyłaś, jakie to szczęście, że gust do chłopów mamy różny? – spytałam gniewnie. – Masz pojęcie, co by było, gdybyśmy się pchały razem do tego samego?!
– O Jezu… Mam pojęcie i na samą myśl zgroza mnie ogarnia. Chociaż owszem, raz twój mąż chwycił mnie w objęcia, jak do was przyszłam, w przekonaniu, że to ty wracasz. Wyrwałam mu się ze wstrętem, bardzo cię przepraszam.
– Nie ma za co – odparłam obojętnie. – Mnie twój też, z takim samym skutkiem. Chociaż czasem myślę, że mogłoby się nam to przydać, nie mówię o łóżku, a wręcz przeciwnie.
– Powiedz porządnie – poprosiła Krystyna, zaciekawiona. – Co masz na myśli?
– Sceny małżeńskie. Różne scysje. Pretensje. Czekaj, nie było okazji, żeby ci o tym opowiedzieć, jedna moja przyjaciółka, może nawet kiedyś ją widziałaś, ale to mało ważne, koniecznie chciała na spokojnie i zgoła naukowo wyłożyć swojemu, czym jej doskwiera. Ale, niestety, kochała cholernika. Na sam jego widok spływało na nią upojenie i zapominała kompletnie, idiotka, o co jej chodzi i jakie ma pretensje. Jeśli zaś już sobie przypomniała, powiedzmy, że to była akurat przykra chwila, od razu zaczynała płakać i kładła sprawę. Gdyby miała siostrę-bliźniaczkę, to ta siostra, automatycznie wyzuta z emocji, mogła całą rzecz załatwić, odpowiednio przedtem pouczona. Taką korzyść, jakby co, mamy zawsze przed sobą.
Krystyna pokręciła głową z taką troską, jakby ten problem już nam wisiał nad głową.
– Niedobrze. Uda się jej, pogodzą się, on zrozumie, zakładam optymistycznie, że jest inteligentny, i będą musieli lecieć do łóżka…
– Przemyślałam to porządnie – pocieszyłam ją. – Właściwa ona czekałaby na podorędziu i zamieniłyby się błyskawicznie. Sekunda wystarczy.
– A, tak to się zgadzam. Owszem, ma to sens. Kochając faceta, ewentualnie nienawidząc, przenigdy nie wykażesz zdrowego rozsądku, zawsze się z ciebie coś wyrwie i z czymś idiotycznym wystrzelisz. Element zastępczy w takim wypadku jest zgoła bezce
– Wzajemnie.
Ogromnie zadowolone z konkluzji, siedziałyśmy na tej werandzie przy znakomitym winie, wpatrzone w ciemność za oświetloną częścią ogrodu. Przyjemność sprawiała nam myśl, że jesteśmy dla siebie przydatne.
– A ta przyjaciółka w końcu co? – spytała nagle Krystyna.
– Nic, rozeszli się. Nie miała siostry-bliźniaczki.
Po następnej długiej chwili Krystyna oprzytomniała pierwsza.
– Słuchaj, myśmy chyba zgłupiały. Omawiamy tu peregrynacje uczuciowe, zamiast zajmować się komplikacją bieżącą. Co zrobimy jutro? Zatrudnimy go, jeśli przyjdzie, nie przyznając się do decyzji, że sprzedaż może sobie wybić z głowy, czy postąpimy uczciwie?
Zawahałam się.
– Uczciwie byłoby przyzwoiciej. Ale z drugiej strony może to dyplomatyczne węszenie dostarczy mu jakiejś satysfakcji? Niech powęszy, co nam zależy. Tyle jego.
– Może i tak – zgodziła się Kryśka. – Postawiłabym sprawę jasno, ze sprzedaży nici, ale pomagać może, jeśli chce. Niech się zaraz w pająka przemienię, jeśli nie zechce.
Przyjrzałam się jej.
– Ponieważ nie widzę, żebyś się przemieniała w pająka…
Tajemniczy dosyć Heaston bez nazwiska użył mnóstwa argumentów, przekonywał nas i tłumaczył, zły był, zirytowany, trochę wyglądał, jakby oceniał nasze szyje, da się udusić każdą jedną ręką czy nie, ale Krystyny w pająka nie zamienił. Chęć pomocy zgłosił.
Ile wysiłku zużyłam, żeby ukryć przed nim jedną kartkę, znalezioną w rozprawie o astronomii, ludzkie słowo nie opisze. Sama z siebie kartka nie wyleciała, objawiła się dopiero przy dokładnym przeglądaniu dzieła, w dodatku napisana była po polsku, ale i tak wolałam nie podsuwać mu głupich myśli.
Dzięki uwolnieniu od wysiłków czysto fizycznych doszłyśmy tak daleko, że zostały nam dwie ostatnie szafy przy drzwiach. Koniec udręk zaczął świtać na horyzoncie. Nawet bez silnego chłopa mogłyśmy skończyć najgorszą robotę w jeden dzień i przystąpić do sporządzania katalogu, stwierdzającego zawartość wszystkich półek w każdym segmencie. Biblioteka stawała się czysta jak kryształ, najgorsza jełopa mogła z zamkniętymi oczami trafić do każdej książki. Zważywszy iż zapiski Krystyny, dotyczące sztuki leczenia ziołami, mogły zająć ze trzy grube tomy, życzenie prababci zostało chyba spełnione.