Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 5 из 50

Poczuła, że Okrętka wpycha jej do ręki paczkę z kaszanką.

– A! – powiedziała z ożywieniem. – Po kaszankę. Przyniosłam świeżą kaszankę, jak przed wojną. Okrętka właśnie wróciła ze wsi.

Przeistoczenie bandyckiego napadu w dostawę świeżej kaszanki na długą chwilę odebrało wszystkim głos. Okrętka uznała za stosowne się wtrącić.

– Moja mamusia przywiozła ze wsi – powiedziała niepewnie. – Jajka i kiełbasę, i pierze. Wszystko świeże, prosto z… prosto z…

– Z krzaka – podpowiedziała Tereska mimo woli.

– Z krzaka – zgodziła się Okrętka. Na krótki moment zrozumienie tego czegoś, co w ogóle zaszło, wszystkim wydało się całkowicie nieosiągalne. Panu Kępińskiemu topór skojarzył się z pierzem i przed oczyma duszy błysnął mu obraz stada gęsi z uciętymi łbami. Pomyślał sobie, że podobno dziewczynki w tym wieku zawsze były dziwne, ale obecnie ta ich dziwność przekracza wszystko. Pani Marta nagle odzyskała siły.

– Co tam się dzieje w twoim pokoju! – spytała mniej surowo, a bardziej rozpaczliwie. – Wiał tajfun czy szukałaś czegoś?

– Robiłam porządki w biurku – odparła Tereska niechętnie i nagle przypomniała sobie, że szukała rękawiczek. – I w ogóle w całym pokoju. Jeszcze nie skończyłam.

– Siekierą? – spytał niedowierzająco dzielnicowy.

– Co? – zdziwiła się Tereska. – Dlaczego siekierą?

Okrętka się również zdziwiła i spojrzała na Tereskę z żywym zainteresowaniem, bo przez cały czas o siekierze w ogóle nie było mowy.

– To co ten topór robi u ciebie? – zdenerwowała się pani Marta.

– Jaki topór? A, rąbałam drzewo.

– Dziecko, wyjaśnij nam to jakoś dokładniej – poprosił żałośnie pan Kępiński, który wprawdzie postanowił się nie wtrącać, będąc zdania, że do niego należy syn, z córką zaś wspólny język powi

Indagacja Tereskę nieco zdenerwowała. Gdyby nie obecność osób obcych, będących w dodatku przedstawicielami władz państwowych, odmówiłaby całkowicie odpowiedzi na nietaktowne, natrętne pytania i we wzgardliwym milczeniu udała się do siebie. Nachalne pchanie się z butami w intymne tajniki jej duszy było w najwyższym stopniu obrzydliwe.

– Gałąź z drzewa jest świeżo odłamana – powiedział dzielnicowy. – Czy to też pani?

– Też ja – odparła Tereska równocześnie ze wstrętem i z godnością. – Rąbałam drzewo na podwórzu. Siekierę widocznie przyniosłam na górę przez pomyłkę. Benzyna mi się wylała, jak się myłam w łazience. Zapomniałam zamknąć drzwi, wielkie rzeczy, każdemu się zdarza. W końcu nic się nie stało.

– Nie – powiedziała pani Marta z irytacją. – Rzeczywiście, nic. Mogli nas tylko gruntownie okraść. Mogliśmy dostać na widok tego domu ataku serca. Tego, oczywiście, nie bierzesz pod uwagę. Czy ja naprawdę nie mogę spokojnie wyjść na kilka godzin?

– Dziecko, zrozum – powiedział pośpiesznie pan Kępiński, widząc, że zanosi się na wybuch konfliktów. – Myśleliśmy, że cię ktoś napadł, że do domu wdarli się bandyci i co najmniej cię porwali, drzwi otwarte, wszystko poprzewracano, a na domiar złego ta siekiera! Czy ty możesz sobie wyobrazić, jak się twoja matka zdenerwowała? Na drugi raz nie zostawiaj na wierzchu takich morderczych narzędzi…

Tereska poczuła się głęboko zdegustowana. Co za idiotyzm, żeby ciągle zwracać uwagę na jakieś kretyńskie drobiazgi! Przeżyte dzisiaj, nieco zmącone, ale jednak pełne słodyczy szczęście nastrajało ją jednakże łagodniej niż zwykle.

– No dobrze, już dobrze – powiedziała niechętnie, ale ugodowo. – Raz mi się zdarzyło i więcej nie będę. Myślałam, że zaraz wrócę. Skąd miałam wiedzieć, że macie taką zwyrodniałą wyobraźnię! Przyniosłam kaszankę, zaraz posprzątam i będzie spokój.

Okrętka patrzyła na Tereskę w podziwie, a i z niejakim żalem, myśląc, że ona sama w żaden sposób nie zdołałaby zrobić tyle zamieszania w tak krótkim czasie i tak skromnymi środkami. Pani Marta z wolna odzyskiwała równowagę. Pan Kępiński przepraszał dzielnicowego.

– Drobnostka – powiedział dzielnicowy. – Dobrze, że się nic nie stało. Nie ma pan się czym przejmować, są gorsze dzieci. Ja sam ze strachem patrzę, co z moich wyrośnie. Byle się nie wdała w złe towarzystwo, to już widzę, że wszystko będzie w porządku.





Okrętka zaczęła się żegnać, dzielnicowy również, przy czym z uwagi na dość późną porę zadecydował, że podwiezie dziewczynkę do domu.

Na widok córki wysiadającej z milicyjnego radiowozu pani Bukatowa chwyciła się za serce. Okrętka nie uważała za właściwe wtajemniczyć matkę w prywatne sprawy przyjaciółki, gwałtowne pytania zbyła zatem informacją, że milicję spotkała przypadkowo, co było prawdą, i że została odwieziona wyłącznie przez uprzejmość i troskę, co również było prawdą.

– Nie wiem, co to jest – powiedziała w końcu pani Bukatowa z rezygnacją. – Ale ile razy jesteście razem z Tereską, zawsze potem zdarza się coś dziwnego…

Nienawidzę ich – myślała Tereska. – Nie mogę na nich patrzeć. Boże, jak ja ich potwornie nienawidzę…

Była to jedyna myśl, na jaką potrafiła się zdobyć, jedyna, jaka opętała chwilowo jej umysł, serce i duszę. Usiłowała opancerzyć się czymś w rodzaju muru, stanowiącego izolację akustyczną, ale przez ten mur wciąż przedzierały się słowa i zdania, podsycające płomień nienawiści.

Rodzina jadła kolację. Przy stole siedzieli rodzice, babcia, Januszek i ciotka Magda, która przyszła z wizytą i dowiadywała się, co słychać. Ciotka Magda była najmłodsza z rodziny, miała 32 lata, twarz i figurę gwiazdy filmowej i jej głównym zajęciem w życiu było wychodzenie za mąż i rozwodzenie się. Obecnie miała czwartego męża, przy którym istniała szansa, że zostanie na dłużej, w grę wchodził bowiem Piotruś, liczący sobie cztery lata. Ciotka Magda, zdaniem Tereski przyglądała się jej interesowała się nią z zachła

Opowieść o strasznym wieczorze z toporem w roli głównej sprawiła, że Tereska stała się nagle najbardziej atrakcyjnym tematem na świecie. Mowa była o wadach młodości, o lekkomyślności, nieodpowiedzialności i roztargnieniu, o karygodnej beztrosce i zagadkowych przyczynach bezmyślnego postępowania. Cóż bowiem mogło powodować Tereską, że opuściła dom, pozostawiając go na pastwę losu i w zgrozę budzącym nieładzie? Co, u Boga Ojca jedynego, mogła myśleć? I czy to młodzież w ogóle myśli…

Z punktu widzenia Tereski był to sabat czarownic. Przypuszczenie, że zapewne działalność jej jest wynikiem zakochania, właściwego wiekowi, wywołało z jednej strony głupowate, pobłażliwe, zaprawione odrobiną niesmaku chichoty, z drugiej zaś pełne zgorszenia potępienie. W tym wieku powi

Pewnie – myślała z wściekłością Tereska. – Kochać się należy na starość, najlepiej po pięćdziesiątce, najlepiej w ogóle w trumnie… Stado półgłówków!

…Ta lekkomyślność i beztroska jest przerażająca. Co z nich wyrośnie? Wszystkiego żądają, uważają, że mają same prawa i żadnych obowiązków! Pijawki, pasożyty żerujące na starszym pokoleniu, egoiści…

– Hieny cmentarne… – wyrwało się Januszkowi.

Młodszy brat Tereski siedział cały czas cicho jak mysz pod miotłą, nadzwyczajnie zadowolony, że tym razem to nie on zostawił dom otwarty i porozsiewane wszędzie siekiery i nie jego obrabia święta inkwizycja, świadom przy tym, iż lada dzień wyjdzie na jaw dług, który był zmuszony zaciągnąć na obozie i który ojciec będzie musiał zapłacić. Wówczas wsiądą na niego i trzeba będzie odcierpieć torturę nieżyciowego umoralniania za cenę osiemdziesięciu siedmiu złotych i pięćdziesięciu groszy. Osiemdziesiąt siedem złotych i pięćdziesiąt groszy to nie jest godziwa suma za tyle bezsensownych udręk, ale cóż począć, skoro tak mu wyszło. Z żalem pomyślał, że trzeba było pożyczyć więcej, ale przypomniał sobie, że więcej już nikt nie miał.

– Wam się wydaje, że to są żarty – powiedziała z goryczą zdenerwowana nieco pani Marta. – A niedługo już dojdzie do tego, że wyrośniecie na ludzi!

– Nie byłoby w tym nic szczególnie złego – zauważyła Tereska w chwilowym przypływie przytomności umysłu.

– Tak, tylko że to nie jest pewne…

Tereska nie widziała powodów, dla których nie miałoby to być pewne. Rodzina widocznie oszalała i popadła w obłędną przesadę. I ona sama, i jej brat chodzili do szkoły, uczyli się dobrze, nie oddawali się żadnym nałogom i na ogół nie robili nic złego. Zresztą, możliwe, że nie jest to pewne w stosunku do Januszka, ale nie w stosunku do niej. Czepiali się. Zwyczajnie się czepiali, bo zapewne nie mieli co robić. Nie mieli własnego, atrakcyjnego życia, najlepszy dowód ciotka Magda, same błędy i pomyłki, i dlatego usiłowali wnikać w intymne sprawy jej jestestwa, wyłącznie po to, żeby je wyśmiać, skrytykować i przerobić na swoje nieżyciowe, zmurszałe, zacofane kopyto.

Nienawidzę ich – pomyślała. – Nienawidzę. Czy oni się nigdy nie odczepią? Co za wstrętna rodzina…

Ulga, jakiej doznała po skończeniu posiłku, opuszczeniu pokoju i wejściu na górę, w nikłym stopniu złagodziła burzę jej uczuć i nie zdołała zmienić wyrazu twarzy. Wciąż jeszcze zionąc nienawiścią Tereska weszła do łazienki i odruchowo spojrzała w lustro.

Lustro było prawdomówne. Bez miłosierdzia pokazało czerwoną, nadętą, nabzdyczoną twarz, posępne spojrzenie i małpio zmarszczone czoło. Tereska przez chwilę nie rozumiała, co widzi, a potem nagle ogarnął ją popłoch.

No nie! – pomyślała ze zgrozą. – To nie jest twarz, to jest wręcz przeciwnie! I oni to widzieli? Tylko by tego brakowało, żeby jeszcze i mój Boguś zobaczył! I ja mu się chcę podobać!

Okropne zdenerwowanie, wynikłe z faktu, że jej prywatne, najtajniejsze uczucia, wyłażąc na twarz, dały się dostrzec otoczeniu, zgasło, w zarodku stłumione błogą słodyczą. Jej Boguś… Był, przyszedł, jest, jeszcze przyjdzie…

Lustro uczciwie zmieniło zdanie. Pokazało promie