Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 50

– Przejechanie na nic – oświadczył stanowczo. – Powi

– No więc jechałam z nim i zostawiłam coś w samochodzie…

– To albo źle się prowadzisz, albo wiózł cię na łebka. Też źle.

– Wypadło mu coś i chcę mu to oddać.

– Biuro rzeczy znalezionych. Albo ogłoszenie w gazecie. A poza tym co? Przejeżdżał, wypadło mu, a ty od razu tak dokładnie zapamiętałaś numer?

– Na ogłoszenie nie mam pieniędzy, wolno mi. Nie przejeżdżał, tylko stał, a wypadło mu, jak ruszał.

– Jeszcze musisz mieć to coś, co mu wypadło. Zaproponują ci, żebyś zostawiła, i sami oddadzą. Niby już lepiej, ale jeszcze ciągle źle. Kombinuj dalej,

– O Boże! Więc zabrał mi coś…

– Aha. Samo mu wpadło do samochodu? Wskoczyło? To co to ma być, pchła?

– Głupi jesteś! – zirytowała się Tereska. – Ty mu to przyczepiłeś. Przez głupi dowcip. A on z tym odjechał.

Januszek spojrzał na nią z nagłym błyskiem w oku.

– A wiesz, że to jest niezła myśl. Może być. Tylko czy on tego nie zgubił, właśnie chcę się dowiedzieć!

– Czekaj. Co ja mu mogłem przyczepić? Nic takiego, co odleci od razu, bo wtedy nie ma co szukać. Już wiem! Kompas na magnesie!

– Co?

– Kompas na magnesie. Mój kumpel ma taki. To jest kompas samochodowy, on nie jest na magnesie, tylko na takiej gumce, przyczepia się do tablicy rozdzielczej albo byle gdzie, przyciska się i trzyma na mur. Przyczepiłem mu to do zderzaka.

– Chyba zidiociałeś, żeby przyczepiać kompas do zderzaka. Jeszcze może tylnego?

– No pewnie, że tylnego, z przodu mógłby od razu zauważyć. I w ogóle nie na wierzchu, a pod spodem. Jak głupi dowcip, to głupi dowcip…

W wyniku następnej narady, odbytej z panem Włodziem, który zalecał wydział komunikacji w radzie narodowej Śródmieścia, Tereska następnego dnia zaraz po szkole ruszyła do akcji. Towarzysząca jej Okrętka stanowczo zapowiedziała, że idzie tylko w charakterze podpory duchowej i będzie czekała na ulicy. Do środka nie wejdzie za nic w świecie.

Tereska również czuła się trochę niewyraźnie, ale pchało ją coś, czego, pomimo obaw, niepokoju, niepewności i zdenerwowania, nie mogła opanować. Nie zeżrą mnie przecież – pomyślała. – Najwyżej mnie wyrzucą… – w porównaniu z następną lekcją historii wizyta w wydziale komunikacji mogła wydawać się wesołą rozrywką.

Osoba siedząca za biurkiem była starsza od jej matki i robiła wrażenie smutnej i zniechęconej do życia. Spojrzała na nią znad okularów niezbyt życzliwie.

– Słucham – powiedziała cierpko. – O co chodzi?

Przez noc, poranek i wszystkie lekcje w szkole Tereska miała czas dopracować sobie opowieść o głupim dowcipie brata tak dokładnie, że niemal sama w nią uwierzyła. Z przejęciem, lekkim zakłopotaniem i nadzieją przystąpiła do zwierzeń. Smutna urzędniczka zainteresowała się opowieścią. Tereska była grzeczna, uprzejma, dobrze wychowana, zupełnie jak przed wojną, a przy tym tak zmartwiona i równocześnie pełna ufności i nadziei, że wręcz nie sposób było potraktować ją obojętnie. Urzędniczka zdjęła okulary, przetarła, włożyła z powrotem i przyjrzała się jej ze współczuciem.

– To pani młodszy brat, prawda? Że też tak zapamiętał numer samochodu?

– On ma na tym tle fioła, proszę pani. Nie pamięta żadnych dat historycznych, ale za to pamięta wszystkie numery samochodów, na które chociaż raz zwrócił uwagę. I całe szczęście, bo inaczej ten kompas by przepadł.

– A on nie odpadł? Bo może już nie ma co szukać?

– Chyba nie, on się bardzo mocno trzyma. Nawet przy wstrząsach. Jeżeli odpadł, to trudno, ale uważam, że przynajmniej trzeba spróbować.

Urzędniczce okropnie nie chciało się wstawać zza biurka i szukać w kartotece, gniotła ją wątroba, w kolanach czuła reumatyzm, ale w siedzącej naprzeciwko dziewczynie było coś, co działało ożywczo. Wydobywała się z niej jakaś radosna, zaraźliwa energia, Urzędniczka westchnęła, podniosła się z krzesła i podeszła do szafy…

– Mam!!! – wrzasnęła z triumfem Tereska, dopadłszy czekającej na ulicy Okrętki. – Mieszka na Żelaznej! Prędzej, jedziemy teraz do wydziału komunikacji na Mokotowie!

– Uważam, że powi

– Właśnie zamierzam – odparła Tereska.





Wyprostowała się ze stęknięciem i odgarnęła opadające na twarz włosy. Obie siedziały w piwnicy, gdzie Tereska rąbała drzewo na opał. Piec centralnego ogrzewania miał w czasie mrozów nieograniczone wymagania. Okrętka zbierała porąbane kawałki na ładną kupkę.

– Wcale nie wiem, czy to akurat takie zdjęcia są mu potrzebne – ciągnęła, nadal w zadumie. – Człowiek wsiada i wysiada, a samochód stoi. Powi

– Nie wymagaj za wiele – mruknęła Tereska i łupnęła w klocek. – Ja już sama nie wiem, w co najpierw ręce włożyć. Dobrze, że mi się udało z tym aparatem, bo więcej korepetycji nie zmieszczę. Tych łajdaków nie wiadomo kiedy pilnować, a jeszcze ta upiorzyca znęca się nade mną metodą zaskoczenia i pojęcia nie mam, czego się douczać. Chyba zwariuję.

Życie ostatnio stało się znów obłędnie urozmaicone i szalenie męczące. Aparat fotograficzny udało się Teresce kupić dzięki temu, że była gwiazdka i połowę funduszów na ten cel dostała w prezencie. Zdobycie pomocy technicznej zmusiło ją do konsekwentnej realizacji zamierzeń i obie z Okrętka przemierzały miasto wzdłuż i w poprzek w poszukiwaniu interesujących je pojazdów, na których tle robiły sobie liczne podobizny. Obie miały już całą kolekcję zdjęć w najróżniejszych pozach, wszystkie na tle Mercedesa, Opla i Fiata, przy czym na niektórych do towarzystwa widoczni byli właściciele pojazdów. Rozrywka, zważywszy konieczność robienia odbitek w zakładzie fotograficznym, była dość kosztowna, korepetycje zatem musiały iść swoim trybem. Szkoła również szła swoim trybem, a nieszczęsna historia zatruwała życie ostatecznie. Ciężko urażona Sarenka stosowała metodę straszliwą, na każdej lekcji zadając jej niespodziewane, pojedyncze pytania, skacząc bez opamiętania po tematach, krajach i epokach i przerywając, ilekroć Tereska usiłowała rozszerzyć wypowiedź i wykazać się posiadaną wiedzą hurtem.

– Kiedyś mi się… wydawało… – powiedziała między łupnięciami – że jestem… zajęta… O rany, ale sęk! Dopiero teraz… widzę, że miałam… mnóstwo czasu!

Okrętka zdążyła wykonać unik, dzięki czemu odłupany kawałek trafił nie w jej głowę, tylko w ścianę obok.

– Zabijesz mnie albo wybijesz mi oko. Rąb jakoś łagodniej!

– Nie mogę, nie mam małej siekiery. Zleciała z trzonka. Uważaj po prostu, gdzie pryska. Jak się Sarenka ode mnie odczepi, będę miała rajskie życie!

Okrętka uchyliła się przed następnym drewnem i pokręciła głową.

– Ja już sama nie wiem, która z was się bardziej uparła…

– Ja się wcale nie uparłam – odparła Tereska ponuro, przerywając rąbanie i opierając się na siekierzysku. – Ona mnie jakoś idiotycznie zobowiązała do tej kretyńskiej piątki. Rozumiesz, ona wierzy, że ja to muszę umieć, żeby to szlag trafił. Bez sensu i potrzebne mi to jak dziura w moście, ale nie mogę jej zawieść. Wcale mi na tej parszywej piątce nie zależy, to jej zależy, ale ja się nie mogę poddać tak bez niczego. To jest jedyna piątka z historii w obu trzecich klasach i jak ja jej nie będę miała, to nikt nie będzie miał, bo nikt i

– Aha. Dziwię ci się, że tak to wszystko pamiętasz.

Tereska wróciła do rąbania.

– Ja już w ogóle… nic i

Okrętka pomyślała sobie, że wtedy pewnie Tereska wykombinuje coś następnego, równie pracochło

– W ogóle głupio – rzekła po chwili.

– Byłoby nam o wiele wygodniej, gdybyśmy miały samochód. Oni jeżdżą, a my latamy.

– Pewnie. W lecie miałyśmy przynajmniej wózeczek…

– Zygmunt, jak był na święta, odkręcił kółka i przyczepił płozy. Powiedział, że możemy sobie pozjeżdżać na saneczkach z górki. Idiota.

Tereska przerąbała bardzo sękaty klocek i z troską spojrzała na malejący stos.

– Drewno się kończy – powiedziała posępnie. – Ojciec się stara o jakieś tam hurtem, ale chyba zabraknie, zanim się postara. Będę musiała jechać po karcze do chłopów. Szkoda, że nie mieszkamy pod lasem…

– Hej, tyyyy! – zawył nagle Januszek ze schodów. – Jesteś tam?

– Nie, nie ma mnie! – odkrzyknęła Tereska. – Drzewo się samo rąbie! Bo co?!

– Milicja po ciebie przyszła! Chodź prędko! Nie będzie mniej niż dożywocie!

– Półgłówek – mruknęła Tereska. Zostawiła na pieńku ustawiony właśnie klocek i ruszyła na górę, niosąc w ręku swój katowski topór. Okrętka, zainteresowana, poszła za nią.

W hallu czekał Krzysztof Cegna, udzielający wymijających odpowiedzi na pytania państwa Kępińskich.

– O, dobrze, że panie są razem – powiedział z ulgą na widok Okrętki. – Panie pójdą ze mną, bo trzeba złożyć zeznania i rozpoznać ludzi. Ze zdjęć.

– Moje dziecko, czy ty byś nie mogła zostawiać tego narzędzia tam, gdzie rąbiesz? – spytał równocześnie z rezygnacją pan Kępiński. – Musisz to nosić ze sobą?

Tereska spojrzała na topór i łypnęła okiem na rodziców. Krzysztof Cegna nieświadomie podkładał jej nie tyle może całą świnię, ile małe prosiątko. Nie miała najmniejszej ochoty wprowadzać ich w tajniki swojej działalności śledczej. Od razu zaczęłyby się komentarze, zakazy i rozmaite krzyki, a ona doprawdy nie miała teraz głowy do rodziny i przynajmniej z tej strony chciała mieć święty spokój. Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić, nabrała bowiem obaw, że on powie coś więcej. Obie z Okrętką muszą się ubrać, a jemu przez ten czas trzeba koniecznie zatkać gębę…