Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 49

Ostrowski się zakłopotał.

– Nie jestem pewien, ale chyba już nie. No, tak sądziłem. Od tej ostatniej kolaudacji w Łodzi…

– Teraz już nie jesteście – zadecydowałam stanowczo. – Bez znaczenia. Pan Adam ma rację, opowiedz wszystko własnymi słowami, od początku. Poszłaś do telewizji i…?

– Skąd wiesz, że poszłam do telewizji?

– Skoro stamtąd uciekłaś, musiałaś przedtem pójść, nie mieszkasz tam przecież. Poszłaś do telewizji i… Na Woronicza?

– Zgadza się, na Woronicza. Przez ciebie, poszłam szukać tych kaset. Przez telefon nic mi się nie udawało, więc musiałam iść osobiście.

– Z wdzięczności, w razie potrzeby, wezmę trupa na siebie – zapewniłam ją gorliwie i szlachetnie.

– Nie dasz rady, on duży. No, średni. Ale tłusty. Okropność!

Otrząsnęła się z lekka i spojrzała na swój kieliszek, już pusty. Czym prędzej nadrobiłam niedopatrzenie, nie żałowałam jej calvadosu. Ostrowski na moment jakby stracił wątek, ze zmarszczonymi brwiami wpatrzył się w breloczek z kwiatkiem, wiszący za oparciem kanapy.

– Ciekawa rzecz – rzekł w zadumie. – Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w życiu widział tłustego trupa…

– A chude trupy widywałeś?

– Zdarzyło się parę razy…

– Tłuste trupy przytrafiają się rzadko – przerwałam im znów z wielką stanowczością w obawie, że dyskusja rozwinie się w niepożądanym kierunku, aczkolwiek głowy bym za własną opinię nie dała. Być może tłuste trupy spotyka się często. – Mów dalej. Poszłaś i…?

Magda westchnęła i wzmocniła się nieco.

– Pogadałam z paroma osobami, zdemoralizowałam znajomego ochroniarza, za skarby świata nie powiem, który to, zmyliłam tropy i zeszłam do takiego jednego tajnego magazynu. Przez czysty przypadek wiedziałam, gdzie on się znajduje. Oczywiście wstęp tam jest wzbroniony, ale starego kodu nie zmienili, niedopatrzenie zapewne albo zwykła głupota. Chociaż, prawdę mówiąc, trochę się bałam jakiegoś alarmu, nic mi wprawdzie nie mogą zrobić, bo i tak mnie już wylali, ale drugi raz taka sztuka by nie wypaliła.

– Czyli to był tak zwany ślepy fart…

– Właśnie zaczynam w to wątpić. Raczej ślepy niefart. Tam takie małe schodki na końcu, ciemno było, nie chciałam na oślep macać po ścianach, żeby na jakiś guzik nie trafić, zaświeciłam sobie zapalniczką i on tam leżał. O mało sama trupem nie padłam!

Obydwoje z Ostrowskim zgodnie wyraziliśmy jej współczucie. Magda ponownie się otrząsnęła, powiedziała „brrrr” i sięgnęła po papierosa.

– Prawie na niego wlazłam. Dobrze, że się zatrzymałam przy tym pstrykaniu zapalniczką, bo jeszcze krok, a wyłożyłabym się obok. Taki skłębiony leżał na dole tych schodków, trochę nawet na ostatnim stopniu, zakrwawiony, okropny widok, przyśni mi się! W dodatku twarzą był obrócony do góry, rozpoznałam go, własnym oczom nie uwierzyłam!

– I kto to był? – spytał szybko Ostrowski, błysnąwszy okiem w kierunku dyktafonu.

– Jesteś pewna, że był nieżywy? – zatroskałam się równocześnie. – Bo może zleciał i tylko się potłukł?

– Ze strasznym wstrętem zdobyłam się na wielkie męstwo – pochwaliła się Magda. – Pomacałam go. Zimny jak trup! I nie próbowałam go ugniatać, ale chyba raczej sztywny. I w ogóle niemożliwe, żeby człowieka tak zdemolowało i zostawiło przy życiu!

– I kto to był? – powtórzył Ostrowski.

– Jak to, jeszcze tego nie powiedziałam? Zamorski!

– Juliusz Zamorski…?!

– Juliusz, zgadza się.

– Jesteś pewna?

– Chyba, że ma brata bliźniaka, ale o tym nic nie wiem.

Ostrowski okazał poruszenie, przez chwilę wyglądał tak, jakby równocześnie chciał tu zostać na zawsze i wybiec z nadprzyrodzonym przyśpieszeniem. Zakręciło mnie w środku, nie dość, że książki, to jeszcze i ten scenariusz Ewy złapał… No i dobrze, więcej nie złapie!

– Pomór na płazińce… – wyrwało mi się z nieprzyzwoitą satysfakcją.

Na moment zamarli obydwoje. Ostrowski jakoś charknął.

– Co proszę…?

– Czy to obelga? – zainteresowała się gwałtownie Magda.

Z żalem poczułam się zmuszona uściślić określenie.

– No nie… Chociaż może tak… Naprawdę to są pierścienice, ale nazwa wydaje mi się zbyt wdzięczna, wolę płazińce. Mam na myśli pijawki. Pijawki w sensie pasożytów, żywią się cudzym i pęcznieją…

Magda złapała w mgnieniu oka i pochwaliła z uznaniem.

– Zgadza się, aprobuję, jeden spęczniał już prawie do pęknięcia! Ciekawe swoją drogą, co ten tam robił…?





Ostrowski miał na ustach sto pytań naraz, wyraźnie to było widoczne, ale nie dałam mu dojść do słowa.

– Czekaj, mów teraz dokładnie – zażądałam. – Spódnicę, widzę, masz wąską… Przykucałaś do tego macania?

– Nie, schyliłam się. Wiem, o co ci chodzi, specjalnie uważałam, żeby się niczym nie umazać, to odruch.

– Zeszłaś niżej? Deptałaś dookoła?

– Przeceniasz moją odporność – skarciła mnie Magda. – Gdzie stałam, tam wrosłam. Tę potworną twarz miał najwyżej, nie leciał do góry nogami, bohatersko spełniłam obowiązek, pomacałam i wyszłam tyłem. I nie potknęłam się, co mnie bardzo dziwi.

Pochwaliłam ją wręcz euforycznie. Ostrowski otworzył usta i znów mu je zamknęłam.

– Ktoś cię tam widział?

– Nie wiem. Miałam nadzieję, że nikt.

– I co potem zrobiłaś?

– Spróbowałam pomyśleć, co mi chyba niezbyt dobrze wyszło. Tam zaraz obok jest lekarz, ten taki ośrodek rehabilitacyjny, pielęgniarki, pacjenci i tak dalej, uchyliłam drzwi, w środku byli jacyś ludzie, krzyknęłam, że zwłoki leżą na schodkach, i uciekłam. Szybko uciekłam, a drzwi za sobą zamknęłam, więc możliwe, że nie zostałam rozpoznana. Ale czułam się niezmiernie wstrząśnięta i nie przyszło mi do głowy nic lepszego, jak tylko natychmiast przyjechać do ciebie. Szczególnie, że z Woronicza do ciebie najbliżej i miałam prostą drogę.

– Może lepiej było zadzwonić anonimowo do policji – mruknął z naganą Ostrowski, jakiś zmartwiony i zakłopotany. – Z byle, którego telefonu w telewizji. W tej sytuacji mnie się wszystko sypie z rąk.

– Oni tam nagrywają, a mój glos łatwo rozpoznać – zauważyła przytomnie Magda.

– Co się panu sypie? – spytałam surowo. – A, rozumiem, wiedza, nie ujawniać źródła i tym podobne?

– Mniej więcej. Bo tu masz rację, co on tam robił? – zwrócił się do Magdy. – Po co polazł do magazynu? Czy rzeczywiście polazł tam sam, dobrowolnie, czy może ktoś go kropnął gdzie indziej i spuścił ze schodków pośmiertnie? Jeśli tak, to, kto i dlaczego? Powinienem tam już być, ale nie mogę, bo niby skąd coś wiem? Ja jestem prasa, w telewizji rzadko bywam, żaden pretekst na poczekaniu nie przychodzi mi do głowy! Nawet wzmianki puścić nie mam szans!

– No to trudno, wzmiankę tym razem pan sobie daruje. A jeśli Magdę wykryją, ma pan wiadomości z pierwszej ręki…

– Myślisz, że mogą mnie wykryć? – zaniepokoiła się Magda. – Wolałabym nie, bo co mam powiedzieć? Że, po co tam poszłam?

– Jak to, po co, do tego centrum rehabilitacyjnego! Pojęcia nie mam, co oni tam robią, ale chciałaś sobie coś wyleczyć albo usprawnić, wymyśl cokolwiek. Albo o…! Chciałaś się właśnie dowiedzieć, co robią. A w ostateczności niech będzie, zwal na mnie.

– Ale jeśli ty powiesz prawdę, zwrócisz powszechną uwagę na Ewę Marsz.

O, cholera…! Ewa Marsz… Klęska jej życia padła trupem na schodkach w podziemiach telewizji, wróg numer jeden, każdy ćwok natychmiast wymyśli, że musiała mieć z tym coś wspólnego! Nawet, jeśli miała, nie szkodzi, będę ostatnią osobą, która wepchnie ją w taką mielonkę. Już prędzej rzucę podejrzenia na siebie.

– Otóż to! – podchwycił żywo Ostrowski, znów z troską spoglądając na dyktafon. – Myśli pani, że ma to związek z Ewą Marsz? Rozeszło się, że pani się nią interesuje… Rozmawialiśmy o motywach… Co prawda ani Wajchenma

– Uważasz, że tamtych pozabijała dla kamuflażu, żeby nieznacznie dojść do Zamorskiego? – zainteresowała się Magda.

Zirytowali mnie obydwoje.

– Jeśli nawet, to zdaje się, że nieznacznie jej się nie udało, na Woronicza mają już chyba duży ubaw. Gdzie ona w ogóle jest, do diabła, ta cała Ewa?

– To pani nie wie?

– Nikt nie wie! Nawet rodzice!

– Ciekawe – pokręcił głową Ostrowski. – Może powinien wiedzieć mąż?

Magda przyszła już do siebie, calvados pozwolił jej dość szybko odzyskać siłę ducha.

– Ona ma męża? – zdziwiła się i pomacała włosy na głowie. – Słuchaj, Joa

– Mam kilka luster, ale chyba najbardziej przyda ci się to w łazience. Idź do sypialni, łazienka jest na końcu. Powi

Przypomniałam sobie, Lalka mówiła coś o nazwisku Ewy Marsz po mężu, ktoś mówił, że i od męża uciekła tak jak od ojca, a, to ta Wiśniewska… Z pewnością mężem nie był Poręcz, który pojawił się w tym układzie niczym wrzód na tyłku i pasował jak pięść do nosa. A może nie od męża uciekła, tylko od gacha, zaraz, według opinii sąsiadki Wiśniewskiej uciekła właśnie od Poręcza. To gdzie mąż…? Ostrowski okazał się lepiej zorientowany.

– Miała męża, rozwiodła się, ale niemożliwe, żeby wszelkie kontakty zostały zerwane, bo przecież w grę wchodzi dziecko. Syn, został przy ojcu. Kulturalnie się to odbyło i po cichu, nikt się nie wtrącał, Ewa Marsz jeszcze wtedy nie była znana, dopiero zaczynała pisać. Teraz ten syn to już nastolatek, nie pamiętam jak mu na imię, tyle wiem, że obaj wyjechali z Polski. Zdaje się, że do Szwajcarii, chodziło o jakieś kwestie zdrowotne, mąż Ewy Marsz był lekarzem i mam wrażenie, że robił specjalizację w ortopedii.

Magda słuchała, zatrzymawszy się w holu.

– Do ortopedii Szwajcaria pasuje – zaopiniowała i poszła wreszcie do tej łazienki.

– Pamięta pan może, jak się nazywał? – spytałam szybko.

– Pamiętam, bo przypadkiem jest to panieńskie nazwisko mojej byłej teściowej. Siedlak. Żadna rodzina, a jeśli istniał wspólny przodek, to ze trzysta lat temu i nic o nim nie wiem, poza tym ciekaw jestem, jak tego Siedlaka wymawiają w Szwajcarii.