Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 13 из 49

Tekst zrozumiały nagle się skończył. W telefonie usłyszałam przerażające jęki, wycia i charkoty, godne izby tortur, podobne nieco do popisów wokalnych amatorów, pełnych nadziei na sukces. Martusia przez chwilę dawała wyraz poglądom bez słów, wyłącznie akustycznie, po czym znów przeszła na ludzki język.

– To już rozumiesz…

– O, tak! – przyświadczyłam gorąco. – Rozumiem coraz więcej…

Adam Ostrowski uparł się przy złożeniu mi wizyty, co przyjęłam radośnie, rezygnując z zaplanowanych działań, bo też chciałam z nim pogadać. Słowa nie mówił na temat wywiadu, ale sama zgadłam, że właśnie o to mu chodzi. Gdziekolwiek bym się z nim spotkała, wszędzie istniały jakieś zakłócenia i nie mógłby spokojnie nagrywać, u mnie w domu zaś w zasadzie panowała cisza.

Ostrowski był dzie

Usiedliśmy przy kawie i herbacie, Ostrowski wolał kawę.

– I co pani na to? – spytał wprost. – Bo w środowisku aż szumi.

– A co, na twarzy mi nie widać? Powi

Ostrowskiemu myśl się spodobała. Sięgnął do swojej torby.

– To nie wywiad – zastrzegł się. – W każdym razie nie konkretny, jeszcze nie jestem przygotowany. Ale wiadomo przecież, że pani drugi raz tego samego i tak samo nie powtórzy. Mogę nagrywać?

Wzruszyłam ramionami.

– No pewnie. Tylko niech pan przesadnie z kontekstu nie wyrywa.

– Nie, bez obaw. Szczerze mówiąc, sam jestem ciekaw, jakie pani ma podejrzenia. Tak prywatnie.

– Tak prywatnie, to na dwoje babka wróżyła. Mnie osobiście taka cholera na niego brała… zaraz, o którym pan mówi? O Wajchenma

– Obaj mnie interesują.

– Z obu się bardzo cieszę i nie zamierzam swoich uczuć ukrywać. I właściwie obu mój pogląd dotyczy. Szlag mnie trafiał taki, że starałam się wyrzucać tych zbuków z pamięci i kompletnie nie znam żadnych szczegółów ich życia prywatnego. Drżączek to taka tam sobie mała, nadęta ropuszka, ale Wajchenma

– O wyjątku nie słyszałem.

. – No proszę. Dobrze mi się wydawało. Wobec tego z jednej strony ktoś skrzywdzony służbowo, urzędowo, zastopowany w karierze, wykopany od koryta, a z drugiej szaleniec, któremu ta cudowna twórczość stanęła kością w gardle. Wpadł w szał i kropnął. Trzeciej możliwości nie widzę.

– A Drżączek? Myśli pani, że też komuś przeszkadzał?

– Pan to powinien wiedzieć lepiej ode mnie! Bo ja, tak całkiem prywatnie i na poczekaniu, mogę wymyślić, że jakiemuś kretynowi od reklamy albo od układania programu, no, wszystko jedno jak to się nazywa, wmówił ogrom swego dzieła, hit stulecia, twórczość super, wszystkie nagrody już czekają i aż się trzęsą z niecierpliwości, ten kretyn uwierzył i na niewidzianego grzmotnął salwą z katiuszy. Potem obejrzał zareklamowane przez siebie arcydzieło i z zaćmą na oczach poleciał do Drżączka wyrażać swoje zdanie. Jak oprzytomniał, było za późno, zewłok już leżał.

Ostrowski słuchał z wielkim zainteresowaniem.

– Bardzo mi się podoba ten pani kryminał, chociaż trochę wątpię w aż takie emocje. A nie myśli pani, że jakiś patriota?

– Patriota…? A! Chodzi panu o pokazy, konkursy…?

Ostrowski, rzecz jasna, wiedział o takich rzeczach znacznie lepiej ode mnie.

– Wysyłamy przecież filmy za granicę, na festiwale, te poronione komedie Drżączka też szły, mnie osobiście wstyd za taki poziom.

– Patriotycznie?

– Można to tak określić. Patriotycznie.

– To mnie też wstyd. I z jakim skutkiem?

– Taktownie pomijano je milczeniem.

Pokręciłam głową z powątpiewaniem, usiłując zachować odrobinę obiektywizmu, co mi się raczej nie udało.

– Gdyby Drżączek robił ekranizacje, bezwzględnie stawiałabym na autora dzieła. I gdyby Wajchenma

– Jak to, kilku złapał…

– No to u mnie wychodzą na prowadzenie. Chyba, że ich uczucia zostały złagodzone reklamą…

– Co też pani mówi, jaką reklamą? – obruszył się Ostrowski, nie kryjąc niesmaku. – To jest antyreklama! Dla autora ciężka kompromitacja. Jak to, jeszcze pani nie powiedziano? No, może istotnie, raczej się o tym milczy.

– Ejże…?

Przyglądałam mu się pytająco i podejrzliwie. Ostrowski skrzywił się i wypił resztkę kawy.

– Po złym filmie sprzedaż książki gwałtownie spada, naprawdę pani o tym nie wiedziała? Autor traci popularność, wygasa zainteresowanie. Parę osób już na tym ucierpiało, między i

– Ewa Marsz…!





– No właśnie. Przez te, pożal się Boże, wizje na ekranie. A pani sama…?

– Niech mi pan tego nie przypomina! Ja mam rekord, nigdy nie poszło i zostało wykasowane, ale tu przynajmniej znam przyczyny. Wzajemne animozje twórców, może i z Drżączkiem ktoś się kłócił, bo z Wajchenma

– W różnym stopniu, ale generalnie tak. Osobiście zetknąłem się z tym zjawiskiem, rodzaj zniechęcenia do autora. Panią to zdumiewa?

– Ależ, co pan, przeciwnie! To znaczy owszem, zdumiewa mnie, że reakcje czytającego społeczeństwa są tak bardzo zbliżone do moich, nie spodziewałam się takiego poparcia!

– Przecież pani to zna – wytknął mi Ostrowski z lekkim zgorszeniem. – Sama pani tak mówiła, zawsze wina spada na autora.

Kiwnęłam głową bardzo gwałtownie i nawet kilka razy, rezygnując z obiektywizmu całkowicie.

– Szczerze mówiąc, gdybym najpierw zobaczyła filmy z Agaty Christie, konkretnie „Strzały w Stonygates” i „Tajemnicę bladego konia”, jej książek do ręki bym nie wzięła. Także „Uśpione morderstwo”. Śmiertelna kompromitacja i rzeczywiście antyreklama, zresztą ona o tych cudach natury miała podobną opinię. Mary Higgins Clark to samo, szczęście, że ja dużo czytam i zawsze wyprzedzam film. A Ewa Marsz? Mała, tłusta blondyneczka w postaci Agnieszki Dygant…! Jeżeli Agnieszka Dygant jest małą, tłustą blondyneczka, to ja śpiewam w operze! Co za kretyn tak dobierał obsadę?!

– Jak to, co za kretyn, oczywiście reżyser.

– Który?!

– Błyskotliwy twórca, Juliusz Zamorski. Ostatnio dostał jakieś wyróżnienie.

Zamorski…! Ten od scenariusza! No, wreszcie, tyle się przynajmniej dowiedziałam. Pomamrotałam pod nosem, używając słów, powszechnie ocenianych jako wysoce obraźliwe, i gestem zaproponowałam Ostrowskiemu drugą filiżankę kawy. Zgodził się chętnie, bo filiżanki miałam dość małe.

– Myśli pan, że dlatego ona przestała pisać? – spytałam ostrożnie, stawiając repetę napoju na stole.

Ostrowski, z łyżeczką w cukiernicy, wstrzymał gest i łypnął na mnie bystrym okiem.

– Ewa Marsz? Interesująca supozycja. Ale sądziłem, że pani wie lepiej?

– Dlaczego ja miałabym…?

– Takiego doznałem wrażenia, że pani jest z nią jakoś związana… Nie, złe słowo. Raczej zaprzyjaźniona… No, zainteresowana nią…

– Przeciwnie, nic o niej nie wiem i właśnie chciałabym się dowiedzieć. Skąd się panu to wzięło?

Ostrowski mieszał kawę i zastanawiał się przez chwilę.

– Chyba ktoś coś napomykał. Z kimś pani o niej rozmawiała…? Filmy…? Kasety…? Taki mętny powiewek…

Zdążyłam pomyśleć, że po telewizji plotki latają nie z żadnym mętnym powiewkiem, tylko z dzikim świstem, kiedy nagle szczęknęły drzwi i w przedpokoju rozległ się rumor. Nie dzwoniąc do furtki, nie pukając, potykając się na wycieraczce, wpadła Magda niczym trąba powietrzna. Wyhamowała dopiero przy schodkach salonu, łapiąc dłońmi blat bufetu. Rozpędzoną torbą zdołała jeszcze brzęknąć w stojącą lampę.

Zerwałam się z kanapy. Magda, zawsze elegancka, dopracowana, z nieskazitelnym makijażem, teraz miała włos rozwiany i rozmazaną, pobladłą twarz, wsparta o bufet stała i ziajała. Ostrowski zerwał się również i zamarł, wpatrzony w nią ze zdumieniem.

– Magda…? – bąknął słabo.

– Jezus, Mario! – wykrzyknęłam ze zgrozą, pośpiesznie wyłażąc zza stołu. – Co się stało?!

– Daj mi coś – zaszczękała zębami Magda. – Wódki, koniaku, co tam masz. To ty powi

Rzuciłam się do szafki, pod rękę wpadł mi calvados, trunek rzetelny, chwyciłam dużą koniakówkę, chlupnęłam jej od serca. Nie certoliła się, zużyła całość za jednym zamachem, wyciągnęła ku mnie kieliszek.

– Widziałam samochód, Adam… mnie odwiezie. Mam nadzieję… Daj jeszcze trochę!

Powtórzyłam operację. Magda wykazała już teraz pewien umiar. Ostrowski troskliwie, acz jakby odrobinę niepewnie, zdjął jej torbę z ramienia, pomógł zejść po trzech schodkach, usadził w fotelu. Magda odetchnęła głęboko i spróbowała przygładzić nastroszoną fryzurę. Z grzeczności wymacałam drugi kieliszek, nieco mniejszy, też sobie trochę nalałam, do towarzystwa.

– No, mów! – zażądałam niecierpliwie.

– Uciekłam – zakomunikowała Magda. – Potworny widok. Trudno, uciekłam.

– Skąd uciekłaś?

– Jak to, skąd, z telewizji. Znad tych zwłok.

Mignęło mi, że może kręcili kryminał i ofiarę zaprezentowali zbyt realistycznie. Ale przecież Magda powi

– Mimo wszystko, telewizja to nie prosektorium. Skąd ci się tam wzięły zwłoki?

– To nie mnie się wzięły, one były. Czekaj, zaczynam bredzić. Chyba jakieś dziwne pytania mi zadajesz, nie mogę ich opanować.

– Może lepiej opowiedz wszystko własnymi słowami – zaproponował delikatnie Ostrowski.

– Czy my nie jesteśmy na siebie obrażeni? – zainteresowała się Magda chłodno i podejrzliwie.