Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 50 из 70

– Też nie wiem, ale wyrwało mi się – usprawiedliwił się Roman. – Słów dobierać nie było czasu. Do jaśnie pani ktoś strzelał.

– Nie do mnie, tylko do dzików…

– Dziki bokiem poszły. A jaśnie pani kapelusz swój raczy obejrzeć.

– Teraz?

– Kiedy jaśnie pani wygodniej…

Zdumiał mnie, zaciekawił i zaniepokoił, ale aż do wejścia dojechałam i dopiero na tarasie kapelusz zdjęłam i obejrzałam.

Dwie dziurki w nim były, jedna naprzeciw drugiej. W milczeniu na nie patrzyłam. Roman, wbrew zwyczajowi oba konie chłopakowi oddawszy, pokazał mi rękaw swojej kurtki, nad łokciem rozszarpany.

– Możliwe, że, jaśnie pani nie mogąc dosięgnąć, mnie przy okazji chciał się pozbyć – powiedział spokojnie. – Jaśnie pani nie zauważyła, bo już z tyłu byłem.

Nadal ze zgrozą oglądałam kapelusz, po czym pytające spojrzenie skierowałam na Romana. Nie wymówione pytanie zrozumiał.

– Jedną breneką człowieka trudno zabić. Trzeba trafić w głowę albo prosto w komorę, to jest, tego… chciałem powiedzieć w serce. Głowa pewniejsza, a dobry strzelec ma szansę. Górą poszło.

– Schyliłam się pod gałęzią – bąknęłam wyjaśniająco. – Całe szczęście i łaska boska…

Przez chwilę jeszcze tak stałam, oglądając to kapelusz, to rękaw Romana, wreszcie władzę nad sobą odzyskałam.

– Do gabinetu Romana zaraz poproszę – rzekłam stanowczo i weszłam do domu, kapelusza z ręki nie wypuszczając.

W gabinecie rozmowę spokojną mogliśmy odbyć. Drzwi na klucz zamknęłam, żeby Roman nad głową sterczeć mi nie musiał, czego nigdy nie lubiłam. Jeśli przy tej okazji ktoś wymyśli, że romansuję z własnym koniuszym, niech mu będzie na zdrowie. Albo nie! Niech mu zaszkodzi.

Jak w dawnych czasach… nie, nie tak, jak w przyszłych czasach… usiadł na krześle blisko, bo głośne gadanie wydało mi się niewskazane, a tak można było porozumieć się nawet i szeptem.

Rzecz była nie do pojęcia. W grę mógł wchodzić wyłącznie Armand, niemożliwe wszak było, żebym miała aż tylu wrogów, a że ktoś strzelał specjalnie, nie ulegało wątpliwości. Jeden strzał, to jeszcze, da się zwalić na głupi przypadek, ale dwa, jeden za drugim…?

Czy oszalał zatem kompletnie i tak mu na kościelnym majątku zaczęło zależeć? Czy Zosię Jabłońską postanowił teraz poślubić? Sześć lat miała, długo by mu przyszło czekać! Jakiż sens widział w usuwaniu mnie z tego świata?!

– Też tego nie rozumiem, proszę jaśnie pani – wyznał Roman, ciężko skłopotany. – Musiał mu już do tej pory Szmul napomknąć o testamencie, więc co ma na celu, nie umiem odgadnąć. Czy są może jakieś pieniądze, jakieś skarby, klejnoty, o których ani jaśnie pani, ani nikt w ogóle nie wie?

– Tu nie ma z pewnością – odparłam z zastanowieniem. – O wszystkim wiem, świętej pamięci pan hrabia nawet skrytkę tajną nad łóżkiem mi pokazał i otwierać ją nauczył. Natomiast w Montilly…? Przecież pojęcia nie mam, co tam jest teraz!

– No więc właśnie. Jeśli coś leży i pan Guillaume o tym wie… Mógłby się tam dostać, jako kuzyn, jeszcze przed otwarciem testamentu. Biżuteria, na przykład, diamenty więcej warte niż cała reszta majętności… No nie wiem, i

! jaśnie pani pozwoli, że ja się oddalę. Przed wieczorem wrócę. – Nie tak znów dużo, dwadzieścia osób wszystkiego…

– Ale chyba wystarczy? Byle panu Guillaume na ręce patrzeć…

Nagle w złość wpadłam okropną. Co to jest, żeby ten łajdak tak mi życie utrudniał! Jeszcze mnie otruje w moim własnym domu… O nie! To już lepiej, bym ja go otruła, nie taka to znowu wielka sztuka, ale przecież nie u siebie! Gdzie indziej. W oberży stoi, tam kogo namówić… Bzdura, niepotrzebny świadek. Ustrzelić go może? On chciał mnie, czemuż nie ja jego? Ale to. już prędzej Roman by zdołał, a to niedobrze, na mnie żadne podejrzenia nigdy by nie padły, na niego owszem. Coś powi

Roman już poszedł, a ja jeszcze siedziałam i obmyślałam zbrodnicze sposoby działania. Do żadnych postanowień w rezultacie nie doszłam, bo trąbki i palenie z bata przed domem się rozległo. Goście z polowania zaczęli nadjeżdżać.





Ewelina z drogi zawróciła, udawszy, że ze wszystkimi odjeżdża, szepnąwszy mi przedtem, bym na nią czekała. Nie tylko po śniadaniu już było, ale nawet i po obiedzie, wieczór się zbliżał.

– Kasiu droga, nie miej mi tego za złe, ale czuję się w obowiązku cię ostrzec – rzekła pośpiesznie, zamknąwszy się ze mną w buduarze. -Twoja opinia stoi pod znakiem zapytania!

Ucieszyły mnie te jej słowa, bo już zaczynałam się dziwić. Goście gośćmi i przyjęcie przyjęciem, udało się zresztą Mączewskiej w pełni, ale jakieś sygnały do mnie dobiegły. Kosym okiem spoglądały na mnie co starsze panie, skrępowanie czuć się dawało, sztywność osobliwa, jakby zgoła przymus. Malutko tego było, wręcz cień zaledwie, niemniej jednak dawało się zauważyć i, choć zajęta pilną obserwacją Armanda, jęłam się zastanawiać, co to może znaczyć i kto tu jest osobą niepożądaną. A oto okazało się, że ja!

– Muszę ci się przyznać, że też dostrzegłam w tobie jakąś dziwną zmianę – mówiła dalej Ewelina tak zmieszana, że prawie ze łzami w oczach. – Nie chciałam o tym nawet napomykać, bo mogło mi się tylko wydawać, ale widzę, że jednak… Plotki o tobie wprost wybuchły!

– Przecież to pan Guillaume… – zaczęłam, ale Ewelina zaraz mi przerwała.

– O tym tylko my obie wiemy, a za to ty mu fundamenty dajesz! Już o płci twojej nawet nie wspominam, cóż ty robiłaś w tej Francji, jak mogłaś karnację do takiego pociemnienia doprowadzić?! Ale słyszałam… i wiary temu nie chciałam dać, że sama spacery ko

Mogłam jej zaraz pokazać, co mam pod suknią, trzy sztuki skąpej garderoby i pończochy samoprzylepne, i aż mnie skręciło z chęci, ale zlitowałam się nad nią, ponadto bałam się, że przestanie ze mną rozmawiać albo zgoła trupem na miejscu padnie. Spróbowałam się usprawiedliwić, ale Ewelina nie czekała.

– Ty podobno gorsetu nie nosisz…?! – wykrzyknęła strasznym szeptem, zbulwersowana niebotycznie.

– O, nie! – zaprzeczyłam z wielce godnym oburzeniem, choć razem śmiać mi się chciało i płakać. – Gorset mam, tylko mniejszy i delikatniejszy. Wielkie domy mody mnie na to namówiły!

Była to sama prawda, ponieważ taki gorset do sukni wieczorowej był niekiedy niezbędny, doskonale kształtował figurę. niczym się nie zaznaczając. Miałam ich kilka, ale przywiozłam tylko jeden i przez moment zastanawiałam się, czy pozostałe nie znikły.

– Domy mody! – przeraziła się Ewelina. – W Paryżu bywam ustawicznie, więcej tam u babki siedzę niż tu, a noga moja w czymś takim nie postała! Wszak to krawcy dla kurtyzan!

– Nic podobnego. W każdym razie nie wszyscy. W jednym salonie księżniczkę duńską widziałam…

Pohamowałam ugryzienie w język, bo jeszcze mnie trochę, bolał, ale i tak zdołałam się powstrzymać. Którąż, na Boga, mogłam widzieć, nie Benedictę przecież, zaraz, Alix chyba…? Ewelina ręce załamała.

– Kasiu, zlituj się, czyż ty w swoim postępowaniu nic naga

Gapiłam się na nią bezradnie, mocno stropiona, bo zaledwie przed dwoma miesiącami żywiłam dokładnie takie same poglądy. Teraz zaś na myśl, że miałabym się do nich ściśle stosować, aż mnie dreszcze przeszły. Sługę za sobą włóczyć po lasach i łąkach, dla wyjścia do ogrodu kapelusza szukać, usztywnić się gorsetem i licznymi halkami, pa

Bunt mnie ogarnął wewnętrzny, którego na zewnątrz postarałam się nie okazać. Ewelina z dobrego serca i przyjaźni te uwagi czyniła, uświadamiając mi przy okazji, jak daleko od uciążliwości obecnego świata odbiegłam. I doprawdy, wcale nie chciałam wracać!

– Wizyt w terminie nie oddałaś! – krzyknęła jeszcze rozpaczliwie.

Z ciężkim westchnieniem wykrzesałam z siebie objawy skruchy.

– Masz rację i wdzięczna ci jestem, że mi na to uwagę zwracasz – rzekłam obłudnie i kłamliwie. – W skłopotaniu, o którym wiesz, przyzwoitość trochę zlekceważyłam. Może nadmiernie przyjęłam nowe paryskie obyczaje…

– Pozwól sobie powiedzieć, że od lat tam mieszkam i znam te paryskie obyczaje może lepiej od ciebie – przerwała mi znów cierpko i z lekką urazą. – W przyzwoitym towarzystwie takie zmiany nie zaszły, tego mi nie mów. Z kimże się tam stykałaś, na Boga?

Przypomniałam jej, że głównie załatwiałam interesy, co nie odbywa się w salonach. Do i