Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 35 из 70

– No nie, bez przesady. Dom jest, stoi i ktoś go pilnuje. – Kto?

– Ze wszystkiego wynika, że ogrodnik jaśnie pani z żoną. No i mecenas Jurkiewicz ma oko…

A, Jurkiewicz… Oczywiście, przypomniało mi się, od pana Desplain słyszałam, że w Polsce reprezentuje mnie pan Jurkiewicz. Więc to był mecenas Jurkiewicz… No, chyba jednak nie ten sam, co sto lat temu, chociaż wygląda na to, że nasze sprawy prowadziło całe pokolenie Jurkiewiczów.

– A oni tam wiedzą, że przyjeżdżamy?

– Owszem. Dzwoniłem do pana Jurkiewicza i on miał zawiadomić Siwińskich.

– Jakich Siwińskich?

– Tego ogrodnika z żoną.

– A dlaczego Roman nie dzwonił wprost do ogrodnika z żoną?

– Dzwoniłem, ale akurat nie było ich w domu. Oni mieszkają oddzielnie.

Zdenerwowałam się okropnie. Robiło się późno. Przez to oglądanie Drezna i oczekiwanie na granicy straciliśmy mnóstwo czasu i zaczynało się już zmierzchać. Poczułam, że nie jestem w stanie przyjeżdżać do własnego, a przy tym kompletnie mi obcego domu w ciemnościach, niemal po nocy, nie wiedząc, kogo tam zastanę, nie mając nawet kluczy do drzwi…

– Nie – powiedziałam nagle z desperacją. – Niech Roman nie zajeżdża przed dom.

Roman zwolnił i spojrzał na mnie niespokojnie i niepewnie. – Tylko gdzie jaśnie pani sobie życzy?

– Gdziekolwiek. Jakiś hotel może tu jest? Oberża przecież była… Do domu ja tak od razu nie mogę, boję się. Wolę w dzień, przynajmniej okolicę zobaczyć… A jeśli tam nikogo nie będzie, to jak wejdziemy?

– Klucze ja mam, proszę jaśnie pani. I pilota do bramy. A hotel jest, owszem, tylko czy miejsce się znajdzie?

– Och, musi się znaleźć! Zapłaćmy podwójnie! Jak daleko jeszcze mamy?

– Nie będzie więcej niż jakieś trzydzieści kilometrów. Pół godziny, bo do krakowskiej szosy musimy się dostać. Teraz na katowickiej jesteśmy.

– Za pół godziny będzie już ciemno zupełnie! Zajedźmy do hotelu!

Roman nie protestował, a i tak jego protesty nie zdałyby się na nic. Uparłam się. Lęk przed powrotem do własnego domu ogarniał mnie coraz większy, gotowa byłam niemal spod samej bramy piechotą uciec. Ciekawość znikła tak, jakbym jej nigdy nie czuła, nie chciałam już wiedzieć, jak tam teraz wygląda, nie chciałam się narażać na zaskoczenie i oglądać jakieś nieznane fragmenty mojej posiadłości, wyłaniające się z mroku. Jeśli już musiałam to ujrzeć, to w całości, od razu, w świetle dnia!

Zresztą myśli i chęci były mało ważne, uczucie mną owładnęło z nieprzemożną siłą i walka z tym uczuciem żadnego sensu nie miała. Coś mnie pchało do noclegu w hotelu i odrzucało od wejścia do domu i nic na to nie mogłam poradzić. A choćby nawet ten hotel o sto kroków od mojego domu się znajdował…!

Roman uległ, bo cóż miał uczynić i

Przez ostatni kawałek drogi wielkich różnic nie widziałam, wśród lasu bowiem jechaliśmy. O, nie taki to był las, jaki mi w pamięci został i jaki znałam doskonale, młodszy znacznie i budowlami poprzetykany. Co jakiś czas w świetle naszych reflektorów jakieś ogrodzenia i wille się pokazywały, za drzewami błyskające, i nawet nie byłam pewna, własne już grunta oglądam czy jeszcze nie. Słońce za chmurami zaszło, źle wróżąc o jutrzejszej pogodzie, i ciemność całkowita zapadła, na następną autostradę Roman wyjechał, w lewo skręcił, wbrew chęciom i zamiarom chciwie patrzyłam, aż nagle oświetlony hotel się pokazał. Zjechaliśmy na parking.

– Proszę jaśnie pani, jedno, co im zostało wolne, to apartamencik dwuosobowy, bardzo drogi, jak na tutejsze ceny – rzekł mi, wróciwszy z recepcji. – Ja dla siebie już tam coś załatwię…





Popatrzyłam na niego tak, że więcej pytań nie musiał mi już zadawać. A niechby to był nawet apartament królewski za wszystkie pieniądze świata…!

Słońce zaszło ledwie kwadrans po szóstej, a dzień wcześniej zmroczniał przez chmury, przeto nawet i po zapadnięciu ciemności późno jeszcze nie było. Apartamencik ów, pokazało się, dla nowożeńców był przeznaczony, w podróży poślubnej będących. A nawet i nie w podróży, tylko takich, którzy własnego mieszkania jeszcze nie mając, dwa lub trzy dni bodaj chcieli spędzić z dala od rodziny, co łatwo było zrozumieć. Wynajęto mi go na jedną noc, bo najbliższa młoda para przewidziana była dopiero na jutro wieczór, a Roman sole

Znalazłszy się w hotelu, uspokoiłam się. Apartamencik do Ritza się nie umywał, ale był całkiem przyjemny i wygodny, ze wszystkim co potrzeba. Ciekawość powolutku znów zaczynała się we mnie budzić, więc przez wszystkie okna wyjrzałam i nawet na mały tarasik wyszłam, ale poza dziedzińcem i wyjazdem na szosę, tylko zieleń ujrzałam, drzewa i krzewy, trochę latarniami oświetlone. Błysnęła mi nawet myśl, że Ewa przesadziła, nie tak całkiem lasy zostały wycięte, boć przecież od własnego domu nie mogłam znajdować się dalej niż jakie tysiąc kroków. Przeto te drzewa i krzewy do mojego własnego lasu powi

Restauracja przyjemnie wyglądała. Uspokoiwszy się, apetyt odzyskałam i zjadłam tam kolację, nagle przy niej poczuwszy, że istotnie we własnej ojczyźnie się znalazłam. Pierogi domowej roboty w karcie znalazłam, bigos i zrazy z kaszą, co mnie skusiło, a do tego Roman, którego przywykłam już przy własnym stole widzieć, namówił mnie na kieliszek zwykłej, polskiej, czystej wódki. Zważywszy, iż czystej polskiej wódki nigdy w życiu dotychczas w ustach nie miałam, uległam dość chętnie.

Pierogi, trzeba przyznać, były doskonałe, choć nieco i

Kto wie czy sama bym nie straciła, spokój i doskonałe samopoczucie z nagła odzyskawszy, gdyby nie to, że, jak zwykle, Roman mnie umitygował. Sam dla mnie czarną kawę zadysponował, z naciskiem żądając małej ilości i potrójnej.

– Kawy naprawdę porządnej jaśnie pani tu się byle gdzie nie doczeka – rzekł do mnie przyciszonym głosem. – Rzadko gdzie i rzadko kto w Polsce umie parzyć porządną kawę i nic nie mówiłem do tej pory, bo nie było potrzeby, ale naprawdę rzetelną i prawdziwą kawę potrafią robić tylko Arabowie. Znam jednego takiego, który kawę pijał po wszystkich zakątkach świata, a takiej, jak u Arabów, i to w byle jakiej knajpie, nigdzie nie spotkał. Nie będę jaśnie pani namawiał tak zaraz na podróż do Tunezji albo Maroka, bo Algieria chwilowo odpadła, ale przy okazji… Ostatecznie Włochy na samym południu, Sycylia może…

Zadowolona z życia czułam się jak rzadko. Co do podróży na Sycylię, nie widziałam żadnych przeszkód, pod warunkiem, że towarzyszyłby mi Gaston. Ślub z nim ustalony był na październik, czemuż byśmy nie mieli w podróż poślubną udać się na Sycylię? Kłopot widziałam w jednym, mianowicie chętnie zabrałabym go tu, do siebie, żeby zaprezentować mu pierogi, bigos, zrazy z kaszą, flaki z kołdunami i szczyt osiągnięć mojej kucharki, placki kartoflane z kwaśną śmietaną! Jak tu jechać równocześnie w dwie przeciwne strony…?

No dobrze, po kolei, najpierw tam, potem tu, albo może odwrotnie…

W tych planach matrymonialno-podróżniczych własny dom całkowicie wyleciał mi z głowy i prawie zapomniałam, gdzie jestem. Po dobrej godzinie, jakąś sałatkę owocową jeszcze zjadłszy, trochę zdrowego rozumu odzyskałam i namyśliłam się pójść do pokoju, szczególnie że Roman namówił mnie na obejrzenie programów polskiej telewizji. Na jakieś polityczne dyskusje mogłam trafić, na jakieś reportaże, warto było może z tym się zapoznać…

Zapoznawałam się nie dłużej niż pół godziny, bo dyskusja, na jaką trafiłam, wydała mi się zwykłym przelewaniem z pustego w próżne, potem zaś młodzieniec postury niedźwiedzia nogi z miejsca na miejsce przestawiał, wydając z siebie chrapliwe ryki, co nie wyglądało zbyt pociągająco. Poszłam zatem zwyczajnie spać.

Obudziłam się o dość wczesnym poranku.

W pierwszych chwilach dość bezmyślnie rozglądałam się wokół siebie, nie bardzo rozumiejąc, co widzę. Potem błysnęła mi pierwsza myśl, nader pocieszająca.

Co za szczęście, że już raz to przeżyłam! Ogłupiona poczułabym się ostatecznie i bezde

Położyłam się spać w niewielkiej, ale miłej sypialni, z dużym oknem, z telewizorem na stoliczku w kącie, z lustrem nad konsolką, z lampką nocną na szafce… Ocknęłam się w komnatce z belkowanym sufitem, z maleńkim okienkiem, z baldachimem nad głową, z komodą pod ścianą, z umywalnią marmurową, parawanem częściowo osłoniętą, z nocną szafką, owszem, na której jednakże świeca w lichtarzu stała… Od razu złe przeczucie mnie tknęło.

Chwilę leżałam, spojrzeniem ogarniając pokój, aż poderwało mnie nagle. Rzuciłam się ku jedynym widocznym drzwiom, otwarłam je gwałtownie, za nimi ujrzałam salkę jakby jadalną, ze stołem pośrodku, z kredensikiem, z wielką szafą, z konsolką, obciążoną świecznikiem ogromnym…

Skokiem wróciłam do łoża z baldachimem i ręką pod nie sięgnęłam. Nie zawiodłam się, nocne naczynie wymacałam z łatwością, wyciągnęłam je i nad nim zamarłam.

Wszystko wokół, całe otoczenie, było mi znane doskonale. Powi

A otóż to. Z góry wiedziałam, że łazienki nie znajdę i obyć się muszę przeklętym i upiornie niewygodnym nocnikiem oraz niemal równie niewygodną umywalnią. Niech ona sobie i będzie marmurowa albo zgoła ze złota, prysznicu w niej nie wezmę! Wykąpać się nie zdołam! O, na miły Bóg…!!!

Długą chwilę trwałam w bezruchu, jedyną pociechę znajdując w myśli o jakiejś osobie, która znalazłaby się w takiej sytuacji po raz pierwszy. Normalna kobieta z końca dwudziestego wieku, ujrzawszy znienacka to otoczenie, bez wątpienia zbaraniałaby znacznie bardziej ode mnie i Bóg raczy wiedzieć jak dałaby sobie radę. Ja, na szczęście, znałam te czasy i obyczaje i umiałam się w nich znaleźć…