Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 24 из 70

Zrozumiałam, skąd się wzięła ta błyskawiczna wiedza policji, ale reszta wydała mi się wstrząsająca.

– Czy Roman chce powiedzieć, że pa

– Ja nic nie chcę, policja uważa, że tak. Owszem, zabiła ją, bardzo zmyślnie, żeby się pozbyć świadka wszystkich fałszerstw. Jakoś musiała ją przedtem skołować i namówić do tych rzeczy, z zeznań wynika, że dziewczyna naprawdę była strasznie głupia i miała dobre serce. Wzięła ją pod włos, może ją przekupiła. No a później ta doskonała głupota mogła się okazać niebezpieczna…

– Boże jedyny – powiedziałam ze zgrozą. – Ależ ona mogła potem zabić także pradziada! Dziedziczyłaby, jako żona!

– Mogła, czemu nie – zgodził się Roman. – Ale że nie zabiła, to pewne, bardzo źle jej śmierć pana hrabiego wypadła i pewnie zgłupiała trochę, zastawszy go w trumnie. Akt ślubu był na nic. A nie mogła z tego Paryża wrócić od razu, bo musiała przede wszystkim pozbyć się dziewczyny, co miałoby swój sens, gdyby pan hrabia pożył dłużej.

– Nie miałoby sensu – zaprzeczył Gaston. – Wywoływać sensację i zamieszanie zaraz po fałszerstwie? Zupełna bzdura. Powi

– Na rozum owszem – znów zgodził się Roman. – Ale tam wchodziła w grę jej głupota i gadatliwość. Diabli ją wiedzą, mogła mieć wyrzuty sumienia i zaraz następnego dnia chcieć się kogoś poradzić. Możliwy był szantaż. A możliwe, że po prostu pa

– Jak ona załatwiła tę kraksę?

– Księżna Diana posłużyła jej za wzór. Sama prowadziła, rąbnęła w słup w tunelu stroną pasażera. W nocy, rzecz jasna. Z niewielką szybkością, bo, oczywiście, chciała z tego ujść z życiem, urzędniczka też by pewnie uszła z życiem, ale dostała w głowę dodatkowo i przepadło. Stąd podejrzenia od, pierwszej chwili i pewność, że ktoś tam się o to postarał…

A cóż za uroczą podporę starości pradziad sobie znalazł…! Przez piętnaście lat udawała anioła, a teraz wyszło szydło z worka. Zbrodniarka! I jakaż przedsiębiorcza…

– Ale wątpliwości jest dużo – kontynuował Roman. – Między i

– Skąd Roman wie? – przerwałam ze zdziwieniem.

– Widziałem ją przecież za poprzednim pobytem. Jaśnie pani też powi

Odrobinka zakłopotania Romana uświadomiła mi, że wchodzimy na grząski grunt. Za ostatnim pobytem, to było przeszło sto lat temu, młodą panienką będąc, o pa

Nie mogłam o to Romana pytać ani niczego wyjaśniać, bo Gaston w naszej rozmowie brał udział. Komu, jak komu, jemu z pewnością nie miałam ochoty nasuwać myśli, że ma do czynienia z kobietą obłąkaną!

Na szczęście Roman dostrzegł niebezpieczeństwo i zdobył się na wysiłek.





– Była za gruba – ciągnął, przerwę uczyniwszy prawie niedostrzegalną. – Gruba typowo po babsku, żadne przebranie by jej nie pomogło. Ponadto z odciskami palców w tym samochodzie też im coś nie grało, za dużo ich mieli, właścicielka nie umiała sobie przypomnieć, kto z nią jeździł, zabezpieczyli całość, także mikroślady, ale zidentyfikować wszystkiego nie zdołali. Pa

– Zdumiewająco dużo pan się dowiedział – zauważył Gaston z nie ukrywanym zdziwieniem. – Jakim cudem? Policja zazwyczaj nie jest rozmowna.

– Mój odnaleziony krewniak miał akurat chwilę odpoczynku – odparł, śmiejąc się, Roman. – On w ogóle z Paryża, młody bardzo, a ta kraksa urzędniczki to była jego pierwsza sprawa, wydział zabójstw włączył go, kiedy pojawiło się podejrzenie, że to nie wypadek. Przejął się nieziemsko, bo on z tych, co chcą się wykazać w zawodzie. Ode mnie trochę usłyszał, wydałem mu się nieszkodliwy, skoro mnie tu tak długo nie było, a zarazem użyteczny, no i ulały mu się zwierzenia. Myślał głośno, a mnie wystarczy pół słowa. Z i

Zaczęło mnie to wszystko emocjonować niesłychanie. Gaston… Gdyby nie Gaston, rzuciłabym się jak szalona do czytania książek kryminalnych, rzuciłabym się do wszystkiego, ach, nadrobić przeszło sto lat…! Ale z Gastonem też miałam dużo do nadrobienia, jak już udało mi się stwierdzić…

No nie, na takie nieprzyzwoite myśli nie powi

Liczne informacje miał Roman także i od i

Pan Desplain mógł sobie nie wierzyć, by mój pradziad bez jego wiedzy taki krok uczynił, ale ludzie uważali, że wszystko jest możliwe, a obfite wdzięki pa

Niecierpliwość pewnie by mnie pożarła, tak chciałam zajrzeć do królestwa pa

Na apartament zdecydowałam się jeszcze tego samego wieczoru. Mieszkanko pięciopokojowe blisko placu des Ternes miało tę dobrą stronę, że należał do niego dodatkowy pokój na samej górze, gdzie mógł Roman zamieszkać. Konsjerżka z radością zadeklarowała wszelkie usługi, bo na służbie skąpić nie zamierzałam, meble kazałam zaraz nazajutrz dostarczyć i tym sposobem u siebie mogłam zamieszkać. I rozbestwiłam się już chyba kompletnie, ponieważ nie tylko telewizor, ale i komputer kazałam sobie kupić.

Gaston towarzyszył mi wszędzie…

W Trouville z największą niecierpliwością czekała na mnie Ewa. Gazety w niewielkich wzmiankach doniosły o kryminalnym odkryciu w Montilly, na szczęście jednak tak policja, jak i pan Desplain zdołali powstrzymać obfitszy strumień informacji i tylko drobna cząstka wiedzy przedostała się do wiadomości publicznej. Ewa odgadywała, że ja znajduję się w samym środku wydarzeń, zatem znam sprawę ze szczegółami, i aż iskrzyła się ciekawością. Chciała wszystko usłyszeć.

Chyba równie gorąco pragnęłam podzielić się z nią przeżyciami i doznaniami, ale stanowczo wolałam czynić to w cztery oczy. Dwa dni zaledwie mnie nie było i towarzystwo w Trouville pozostawało bez zmian, w tym Armand, który, jak natychmiast się zorientowałam, wcale ze mnie nie zrezygnował. Mniej zuchwale prezentował swoje natręctwo, ograniczył bezczelność, otaczał mnie subtelnymi względami, udając, że godzi się z pierwszeństwem Gastona, czułam jednakże na sobie jakby presję. Nacisk podstępny i niedostrzegalny, a za to silny. Nie ufałam mu.

Nie mając po temu właściwie żadnego wyraźnego powodu, wolałam nie wyjawiać przy nim niczego. Pytał mnie, oczywiście, tak jak wszyscy, a może nawet więcej, ale odpowiadałam możliwie skąpo, kryjąc szczególnie te rzeczy, których dowiedział się Roman. Własną niewiedzę kładłam na karb powściągliwości policji, co było powszechnie znane i zrozumiałe.

Ewie, rzecz jasna, wyjawiłam prawdę. Przejęła się do głębi. – Wiesz, że to istny cud – rzekła z przekonaniem. – Zabójca, pa

– Pan Desplain od początku węszył oszustwo – odparłam niepewnie.

– Węszyć sobie mógł, ale tak wnikliwych badań by nie przeprowadził. Poza tym, Boże drogi, ileż czasu by to trwało! Nie, stanowczo uważam, że zbrodni dokonano na twoją korzyść. Może to jakiś ukryty wielbiciel?