Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 25 из 70

Prawie mnie przeraziła tą myślą.

– Sądzisz, że tak pilnował mojego dobra przez całe lata? Bez mojej wiedzy? Wszystko przewidział i we właściwej chwili usunął pa

– Nie wiem. Może twój Roman?

– Niemożliwe. W tamtym czasie był razem ze mną w Sękocinie.

– Mógł wsiąść w samolot, przylecieć, rąbnąć babę i tego samego dnia wrócić.

Omal mi się nie wyrwało, że przed miesiącem samoloty jeszcze nie istniały i najkrótsza podróż do Paryża trwała cztery dni, a bywało, że i trzy tygodnie. Zamiast tego powiedziałam stanowczo:

– Ustalili dokładnie datę, padła trupem dwudziestego trzeciego czerwca, a ja akurat bardzo dokładnie wiem, co było u nas dwudziestego trzeciego czerwca. Sobótki. Wianki. Miałam gości, Roman od samego rana musiał być pod ręką. I był. Odpada, to nie on.

Ewa chętnie i bez oporu zrezygnowała z kandydatury Romana. Rozpatrywała dalej moje korzyści.

– Zauważ, że ona mogła cię jeszcze okraść. No, nie ciebie, twojego pradziadka, chociaż nie, teraz już ciebie. Mogła wynieść jakieś rzeczy, biżuterię chociażby, nie zrobiła tego, bo liczyła na mariaż, była zdania, że i tak wszystko jej przypadnie. Czyli ten jej pomysł też ci wyszedł na dobre. Byłabyś pierwszą podejrzaną, gdyby nie to, że cię nie było.

– Mącisz mi w głowie, bo zaczyna mi się wydawać, że to ja wymyśliłam ślub pa

– Jak ona wyglądała? – zaciekawiła się nagle Ewa i nie miałam wątpliwości, o kogo pyta.

– Czarna…

– Murzynka…?!

– Ach, nie. Mam na myśli włosy i oczy. W sypialni pradziada stało jej zdjęcie. Dość gruba, ale tak jakoś wdzięcznie. Raz ją widziałam, w dzieciństwie, więc nic więcej nie wiem.

– Ten jej amant mnie intryguje.

– Wszystkich intryguje, policję też. – Skąd w ogóle o nim wiadomo?

– Tyle mam o tym informacji, ile mi Roman dostarczył. Ludzie podobno widzieli ją z jakimś mężczyzną, ale niewyraźnie, krótko i najwyżej trzy razy. Poza tym wieczorami niekiedy wyjeżdżała samochodem, kiedy pałac już spał, a zdarzało się, raz czy dwa, że przyjmowała po cichu jakiegoś gościa. Też go nikt dokładnie nie widział, więc od razu wymyślono potajemny romans. A to mógł być, na przykład, jakiś jej krewniak, czyhający na spadek po niej.

– Osobiście skłaniam się raczej ku romansowi – powiedziała stanowczo Ewa. – I nic nie rozumiem, ale jestem okropnie ciekawa, co się wykryje. Armand też.

– Co Armand? – zainteresowałam się podejrzliwie.

– Jest ciekaw. Wypytywał mnie, ale nic mu nie mogłam powiedzieć, bo nic nie wiedziałam.

– To i dalej mu nic nie mów, bardzo cię proszę. Zdziwiła się trochę.

– Dlaczego? Twój Roman wie, Gaston wie, i z Philipem rozmawiałaś…

– Ale bez tych wszystkich szczegółów!

– Karolowi też mam nic nie mówić?. – Karolowi możesz, on chyba nie jest z Armandem zbytnio zaprzyjaźniony?

– Co się tak uczepiłaś Armanda? Owszem, obstawia cię, ale mam wrażenie, że dyskretniej, ostatecznie Gaston się rzuca w oczy. Pewnie ma nadzieję go wygryźć.

– Wykluczone! Podobał mi się z początku, ale mnie Zraził. Nie chcę go w żadnym wypadku i nawet, przyznam ci się, boję się go trochę.

– Że na ciebie czatuje, to pewne – przyznała Ewa po krótkim namyśle. – Jak cię nie było, to jego też prawie nie było, jak przyjechałaś, jest go pełno. Teraz też, niby się nie pcha, ale oka od nas nie odrywa.

– Czeka, aż wejdę do wody, żeby też polecieć – powiedziałam z irytacją, bo rozmawiałyśmy na plaży w cieniu namiociku, gorąco było okropnie i właśnie miałam ochotę wejść do wody. – Gdzie oni wszyscy się podzieli, wolałabym mieć w morzu większe towarzystwo. Gdzie twój Karol?





– Poszedł oddać zdjęcia do wywołania. Razem z Gastonem chyba, zaraz powi

Przystałam na to chętnie, każdy był dobry, żeby mnie odgrodzić od Armanda. Wyznałam Ewie prawdę, nie wiadomo dlaczego rzeczywiście odczuwałam przed nim jakiś głupi lęk. Nie była to wielka obawa, ale uczucie bardzo nieprzyjemne, a w dodatku dla mnie samej niezrozumiałe.

Pogłębił je Roman. Korzystając z okazji, uczył mnie prowadzić samochód i upierał się czynić to o wschodzie słońca, w tajemnicy przed wszystkimi. Twierdził, że o tak wczesnej porze na szosach jest pusto, nie napotkam żadnych przeszkód i policja nas nie złapie. Wedle prawa powi

– Jaśnie pani postąpi tak, jak wszystkie rozsądne osoby – odparł mi stanowczo na wyrażone wątpliwości. – Zda pani egzamin, dostanie prawo jazdy i potem dopiero spokojnie nauczy się jaśnie pani całej reszty, już ja tego dopilnuję. Nikt nigdy nie nauczył się jeździć na kursie, każdy nabiera wprawy później. A wschód słońca najlepsza chwila, bo wtedy wszyscy śpią.

I zaraz nazajutrz zaproponował mi rzecz osobliwą, a to wyjście na tyły przez okno. Myślałam w pierwszej chwili, że źle słyszę, i wręcz posądziłam go o pijaństwo, ale prędzej już chyba sama mogłabym być pijana niż Roman.

– I na cóż to? – spytałam podejrzliwie. – Jeśli już frontem nie mam wychodzić, to dlaczego nie kuche

zimno. – A z okna prosto na ulicę z tyłu i tak jaśnie pani ośmielam się radzić.

– Bo co?

– Bo jak wczoraj wracaliśmy, ktoś się nam przyglądał i ta sama osoba może teraz popatrzeć, jak wyjeżdżamy. Skoro jeździmy w tajemnicy, to w tajemnicy, a dla jaśnie pani, bez urazy, wychodzenie przez okna nie pierwszyzna. Jaśnie pani raczy pamiętać, że znam jaśnie panią od najmniejszego dziecka i więcej widziałem niż ktokolwiek i

Zakłopotałam się na moment, bo też istotnie w dzieciństwie zbyt potulna nie byłam. Owszem, pozornie grzeczna i posłuszna, swoje kaprysy miewałam, sił i wigoru czułam w sobie zbyt dużo, jak na egzystencję dobrze wychowanej panienki, i nie raz jeden, i nie dziesięć, oknem się wymykałam, by wzroku służby uniknąć, to nad wodę do kąpieli, to na jazdę ko

No dobrze, ale co i

– I któż to jest, ta osoba? – spytałam sucho.

– Pan Armand. Nie muszę chyba mówić, że on się jaśnie

panią bardzo interesuje?

Masz ci los, znów Armand…! W jednym mgnieniu oka zdecydowałam się na to okno od tyłu i trzeba przyznać, że wyjście przez nie najmniejszych trudności mi nie sprawiło.

Dzięki czemu zresztą od razu bardzo dużo się nauczyłam, bo Roman kazał mi samej ruszyć, z wąskich uliczek wyjechać, a potem mocno przyśpieszyć, w dodatku we wsteczne lusterko cały czas jednym okiem patrząc dla sprawdzenia, czy nikt za nami nie jedzie. Ta sztuka udała mi się dzięki edukacji całego życia, gdzie indziej patrzeć, a co i

Nim się zdążyłam obejrzeć, Roman dokonał zakupu drugiego samochodu dla mnie, mniejszego nieco, i na zmianę jęłam jeździć to jednym, to drugim. Wciąż o tym świcie wczesnym, tuż przed wschodem słońca zaczynając. Trzeciego dnia doznałam uspokojenia, bo Armand zapowiedział swój wyjazd do Paryża, gdzie rankiem musiał coś załatwić i wrócić zamierzał dopiero pod wieczór. Byłam świadkiem jego odjazdu i dopiero kiedy znikł mi z oczu, pojęłam, jak ciężki kamień zlatuje mi z serca. Z wyjątkową przyjemnością wyszłam z domu przez drzwi…

Po czym, wczesnym popołudniem, przeżyłam chwilę straszliwą.

Weszłam do wody zwyczajnie, zadowolona bardzo, obok mnie były osoby znajome, Gaston w pobliżu, nieco dalej Philip, odpłynęłam w głąb morza radośnie, bo coraz bardziej pływanie mi się podobało i przemyśliwałam już nad nauką nurkowania głębokiego i umiejętnością posługiwania się deską ze skrzydłem, na co dotychczas brakowało mi czasu, w samym pływaniu nabierałam jeszcze większej wprawy i siły, kiedy nagle nastąpiło coś, co niemal mnie sparaliżowało.

Znienacka poczułam, że coś mnie chwyta za nogi i ciągnie w głębinę.

Nie krzyknęłam, na szczęście, bo przy próbie krzyku woda mogłaby mnie zadusić. Powietrze miałam w płucach, wstrzymałam je, poszłam pod wodę bezwolnie, aż te sekundy paniki minęły. Nie wiem, jakim cudem udało mi się uwolnić nogi i wyprysnęłam w górę. Wtedy krzyknęłam. Po czym znów uczułam owe więzy, ale tym razem tylko za jedną nogę coś mnie chwyciło, drugą w coś uderzyłam, wciągnięta w głąb otwarłam oczy i ujrzałam widok tak przerażający, że od niego samego powi

– Jest takie powiedzenie, i bardzo słuszne – pouczył mnie Roman przy tej okazji. – Kierowca ma oczy dookoła głowy…

Kiedy po powrocie z tej jazdy dosyć kawalerskiej znów weszłam przez to samo okno i wyjrzałam nieznacznie na front, Roman mi pokazał Armanda, wśród namiocików na plaży ukrytego. Więc jednak…! Śledził mnie…? Może i był jakiś sens w mojej obawie przed nim…?

Wahałam się, czy Gastonowi o nim powiedzieć. Pojedynki wprawdzie w obecnych czasach były nie w modzie, ale jakieś nieprzyjemności mogły z tego wyniknąć. W dodatku tak dziwnie mało czasu mieliśmy dla siebie, że szkoda go było na długie dyskursy. Nie konwersacji byłam spragniona i nie sztuki rozmowy musiałam się uczyć, i