Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 70

Jeden pan Desplain zimną krew zachował i, choć również z zatkanym nosem, uważnym spojrzeniem cały pokój obrzucił. Po czym w kredensie przy nas się znalazł i chętnie z koniaku skorzystał.

– No i zguba się znalazła – rzekł suchym głosem. – Otwarte puzdro i oba pistolety, z tym że jeden na zewnątrz. Tyle widzę dobrego.

– Policję trzeba wezwać – zadecydował Gaston i wyjął z kieszeni telefon. – Zna pan tu kogoś, czy dzwonimy do pogotowia? – Znam w Paryżu. Pan pozwoli…

Wyciągnął swój telefon i sam weń popukał. Gaston mną się znów zajął, ramieniem ciasno obejmując, ja zaś, choć wcale nie tak źle się czułam, bym mdleć miała, nadmiar słabości prezentowałam, bo mi jego opieka przyjemność sprawiała. I ten uścisk, i słowa różne, cichym głosem szeptane…

Pan Desplain całą rozmowę z kimś odbył, z której połowę zrozumiałam. Policja zaraz miała przybyć, a z nią razem doktór i usługa dla takich rzeczy właściwa. Wszedł Martin Beck, za nim zaraz stróż staje

– Zorientował się pan, kto tam leży? – spytał Gaston pana Desplain. – Zdaje mi się, że pan jeden popatrzył uważnie.

– Raczej wolałem patrzeć obok-odparł pan Desplain i dolał sobie medykamentu. – Głównie chodziło mi o pudło z pistoletami. Muszę przyznać, że na ich widok doznałem dużej ulgi. – I tak podziwiam pańską odporność…

– A mówiłem, że był huk -wtrącił się stróż staje

– Kobieta – potwierdziła stanowczo niewiasta do sprzątania. – Głowę daję.

– Jaki huk? – spytał stróża pan Desplain.

– A już będzie blisko miesiąc. Zaraz potem jak pałac zamknięto. Prawie spod stajni słyszałem, a ja mam słuch dobry, jak coś jakby huknęło w środku. Mówiłem wszystkim, to nie, ja głupi jestem, zdawało mi się albo może coś tam zleciało, albo się jaki mebel przewrócił, albo co…

Pan Desplain zwrócił się do Marona Becka. – Pan wiedział o tym?

– Wiedziałem… Zaraz, przepraszam, o czym…? – O huku.

– Oczywiście. Gerard chyba mnie pierwszemu powiedział. Sprawdzaliśmy wszystko, drzwi i okna zamknięte, wewnątrz spokój, przyznaję, że też to zlekceważyłem, nie widziałem potrzeby pana o tych złudzeniach akustycznych zawiadamiać. Tyle że kazałem uważniej pilnować i cały czas ktoś miał na oku pałac i wejścia.

– Wiadomo kto kiedy pilnował?

– Pewnie – wtrącił się znów stróż z wyraźną urazą. – Sześciu strażników nas jest i dyżury są zapisane. No, fakt, że nic się nie działo, chociaż Jean-Paul coś tam mamrotał…

– Co mamrotał?

– On małomówny i więcej z kamienia można wydobyć. Ale coś tam jąkał, że kogoś widział, a nawet nie kogoś, tylko mu się krzaki ruszały.

– Kiedy?

– A zaraz potem. Następnego dnia rano. Ale w nocy Albert patrolował, to pamiętam, bo był ze swoim psem razem i potem jego pies moje śniadanie zeżarł. Ja zresztą też byłem, chociaż miałem wolne, ale zezłościło mnie, że mi nikt nie wierzy i sam chciałem mieć pałac na oku, a nie tylko stajnie. No więc noc poświęciłem, żeby ich przekonać, ale nie, spokój był całkowi

ani światła, ani głosu, ani się nic nie ruszyło, ani pies Alberta słowa nie powiedział, aż do rana. Dopiero Jean-Paul…

– Pies Alberta przekonuje mnie najbardziej – mruknął pan Desplain i poniechał pytań.

Jako osoba dogłębnie wstrząśnięta, nie brałam udziału w tej konwersacji, teraz jednak delikatnie i z rzetelną niechęcią wydobyłam się z ramion Gastona. Usiadłam prosto.

– Nie było mnie tu w owym czasie – zauważyłam skromnie. – Ale doznaję wrażenia, że ów huk osobliwy rozległ się krótko po śmierci mojego pradziada? Zaraz po dokonaniu inwentaryzacji?

– Słusznie się pani wydaje… – Ileż mogło upłynąć czasu?

Pan Desplain zastanawiał się przez chwilę. Obejrzał się na swoją sekretarkę, którą teraz dopiero, bladą bardzo, wprowadził do kredensu ślusarz. Gestem wskazał im obojgu stojącą na stole butelkę, sprzątająca niewiasta wyjęła z szafki kieliszki. Pan Desplain westchnął.





– O ile pamiętam… I o ile mogę wyliczyć… W dwa dni później. W pięć dni po śmierci mojego klienta, pośpiech wydawał mi się słuszny. Z przyczyn, o których pani już wie.

Zaczęłam mieć swoje poglądy, których nie umiałabym wyrazić nawet, gdybym chciała. Nie chciałam wcale. Miałam wielką nadzieję, że policja rozwikła zagadkę, bo już raz w życiu słyszałam o sprawie, dla wszystkich tajemniczej, którą przodownik policji rozwiązać potrafił. Może i w tych czasach nowych mają swoje sposoby…

Policja przyjechała w parę minut, choć należałoby raczej rzec, że zaczęła nadjeżdżać, bo czas jakiś te przyjazdy potrwały. Przeniosłam się do salonu, gdzie obie sprzątające niewiasty, i ta silniejsza, i ta omdlała, bardzo gorliwie usunęły pokrowce z mebli i jaki taki porządek zrobiły. Woń od strony kuchni już tu wcale nie dobiegała, ale na wszelki wypadek kazałam wszystkie okna otworzyć. Na dole również poleciłam wietrzyć, bo wiedziałam doskonale, jak długo wstrętny odór potrafi się utrzymywać. Na szczęście wiedziałam także, w jaki sposób można się go pozbyć ostatecznie.

– Miał pan chyba przeczucie, że podpora mi się przyda – rzekłam z westchnieniem do Gastona.

– Przeczucia żadnego – odparł żywo. – Wyłącznie nikłe nadzieje. I doprawdy aż taka sytuacja do głowy mi nie przyszła. Co tu mogło nastąpić, na litość boską, wiem, że istniały jakieś kłopoty, ale natury raczej prawnej, a nie zbrodniczej. Ponadto, prawdę mówiąc, po prostu chciałem z panią jechać. Tu, muszę przyznać, miałem nawet wielkie nadzieje…

Gdyby nie te… mocno zleżałe… zwłoki… słuchałabym go w upojeniu i odpowiedziałabym mu może nawet zbyt jasno. Wobec obrzydliwości jednakże, a może nawet jakiegoś dramatu, coś mnie hamowało.

– Jakieś nadzieje zapewne i ja miałam – rzekłam smętnie. – Z pewnością nie spodziewałam się czegoś tak wstrętnego. Przykro mi, że przypadkiem został pan wmieszany w okropną sprawę, której wcale nie rozumiem i która zapewne zrazi pana do mnie…

Ugryzłam się w język, uświadamiając sobie, że stosuję obłudę, za moich czasów powszechnie przyjętą, a obecnie raczej nie stosowaną. Wstrząs jednakże przeżyłam i on mnie nieco skołował. Zmieszałam się bardzo głupio i wyraźnie poczułam, że przestaję panować nad sobą i nad całym położeniem. Nie znalazłam i

Gaston już był przy mnie, trzymając mnie w objęciach, ja zaś spokojnie mogłam symulować nieopanowane wapory. Czyniłam to z wielką przyjemnością, niestety krótko, ponieważ nagle pojawił się Roman, którego przy całej operacji wcale nie było. Sama kazałam mu jechać do Paryża, do Ritza, i zażądać od pokojówki spakowania kilku moich rzeczy, jakich mi w Trouville brakowało. Udawałam się tam wszak tylko na dwa dni…

– Jaśnie pani musi zachować spokój – rzekł surowo już od progu. – Ta cała historia wcale nas nie dotyczy. Wszystko wskazuje na to, że zbrodnia została popełniona jeszcze przed wyjazdem jaśnie pani z Sękocina.

Z niechęcią oderwałam się od piersi Gastona. – Zbrodnia…?

– Osoba płci żeńskiej została najprawdopodobniej zabita, takie jest mniemanie policji. Jeśli ktoś ma rozbitą głowę i skręcony kark, trudno przypuszczać, że popełnił samobójstwo albo umarł na serce. Szczegóły będą po sekcji. Ponadto zdaje się, że ofiarą jest pa

Jak zawsze, Roman wiedział więcej ode mnie i miał wszystkie nowiny. Poderwałam się, zemocjonowana. Luiza Lerat to była towarzyszka… i nie tylko… mojego pradziada. Ta, o którą wolałam nie pytać pana Desplain…

– Jezus Mario – zdołałam tylko powiedzieć ze zgrozą.

– Trafiliśmy jak śliwka w kompot. Nic na razie jeszcze nie wiadomo, ale pan Desplain przypuszcza, że w grę wchodziły te zabytkowe pistolety. Z jednego wystrzelono. Zbadają odciski palców i stwierdzą, kto strzelał, ale upływ czasu skomplikuje sprawę. Szkoda, że nie potraktowano poważnie tego ciecia, który słyszał huk, pan Beck pluje sobie w brodę…

– Skąd Roman to wszystko wie?!

– Już się zdążyłem zaprzyjaźnić z policją. Przed półgodziną przyjechałem i w pierwszej chwili nawet nie chcieli mnie wpuścić. Ale teraz już szafa gra. Jaśnie pani może zrobić, co zechce, nas przy tej całej imprezie w ogóle nie było, a stara korespondencja z jaśnie panem starszym znajduje się u pana Desplain. Więc jaśnie pani może spokojnie jechać do Paryża albo wracać do Trouville.

Zawahałam się. Gaston, znów wypuściwszy mnie z objęć, słuchał wszystkiego z uwagą, ale spokojnie. Teraz wziął mnie delikatnie za ramiona i obrócił ku sobie.

– Kochanie, jeden dzień powi

Ostatnie pytanie skierował do Romana, który myślał przez chwilę i ponownie skinął głową.

– Bardzo dobrze. Poza tym, tu wszędzie trochę śmierdzi, uczciwszy uszy. Jutro przestanie. Do Trouville skoczymy, bez tego się nie obejdzie, ale potem trzeba się zająć odnawianiem pałacu, co smród zabije. Jaśnie pani przyjdzie do siebie w parę godzin, znam jaśnie panią od urodzenia.

Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i gdybym nie znała Romana, sądziłabym, że to jakiś spisek przeciwko mnie. Jednakże nawet spisek z udziałem Gastona podobałby mi się ogromnie. Poddałam się ich poglądom w pewnym stopniu

– Tak, ale ja jestem ciekawa, co tu będzie. Chcę się dowiedzieć, co policja wykryje i co się w ogóle w takich wypadkach robi. Nigdy tego nie widziałam.

Roman zrozumiał mnie lepiej niż Gaston. Doskonale wiedział, że świadkiem ni uczestnikiem podobnie sensacyjnego; wydarzenia nigdy w życiu nie byłam i z pewnością zapragnę tę nowość gruntownie zbadać. Nie widział w tym żadne szkody dla mnie, uległ zatem od razu.