Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 21 из 70

Wróciłam do brzegu dopiero, kiedy przy moim namiociku ruch jakiś dostrzegłam, po którym odgadłam powiększenie towarzystwa, a przy tym i sama już miałam pełne ręce zbiorów. Nadziei na ratunek nabrawszy, zaryzykowałam powrót i rzeczywiście, z ulgą ujrzałam najpierw Philipa, a później Gastona. Po chwili zaś i Karol się pokazał, bez Ewy, która, jak wyjaśnił, dla różnych zabiegów upiększających dłużej w domu została.

Jakieś przeczucie mnie ostrzegło, bym owych uzbieranych muszel lekceważąco nie rzucała. Dzikiego zwierza lepiej nie drażnić…

Zamieszanie zrobiłam nimi wprost nieopisane. Segregowałam, układałam, kazałam sobie w tym pomagać, wreszcie opakowania zażądałam delikatnego dla każdego rodzaju oddzielnie i zaniesienia całego łupu do mojego domu. Wszyscy byli tym zajęci tak długo, że na południowy posiłek pora przyszła, a dla mnie słońce stało się zbyt silne.

Zdobycz tę morską, potrzebną mi jak dziura w moście, w gabinecie umieściłam i na drugie śniadanie udałam się w licznym towarzystwie.

Na szczęście pokazała się też i Ewa. Udało nam się od panów trochę odseparować, dzięki czemu wieści od niej uzyskałam.

– Chyba masz rację, ten Armand jest agresywny – rzekła do mnie. – On z tych, co pomiatają kobietami, miałaś nosa. Doświadczona wydra dałaby sobie z nim radę, ale nie ty, a i doświadczoną wydrę mogłaby ta rozrywka drogo kosztować. Ale zdołałam zamienić z Gastonem parę słów w cztery octy i dałam mu do zrozumienia, że w głupie gadanie może nie wierzyć.

Zaniepokoiłam się.

– Ale nie powiedziałaś chyba wprost…?

– No coś ty, nie będę ci przecież robić koło pióra! Zdementowałam tylko Armanda. Jeśli sam się nie połapie, to kretyn i nie warto koło niego chodzić. A, przy okazji…! Dowiedziałam się, że jest rozwiedziony i bezdzietny, rozwiódł się niedawno, ledwie przed rokiem.

Tak mi się już poglądy i charakter zmieniły, że wiadomość o jego rozwodzie bardzo mnie ucieszyła. Kiedyś, Boże drogi, ogarnęłaby mnie rozpacz i zgroza, i mniemałabym, że żadnych stosunków z nim nie należy utrzymywać, bo jakże, z rozwodnikiem…!

Humor mi się nadzwyczajnie poprawił i sama rozmowę z Gastonem zaczęłam, co mi przyszło z łatwością, bo i on jakby na to czyhał. Z wyborem tematu kłopotu nie było, owa informacja od pana Desplain, przeze mnie nie otrzymana, miała prawo żywo mnie interesować, a przy tym o Montilly Gaston mógł wiedzieć najwięcej. Prawie fachowo o koniach, stajniach i gonitwach mówiąc, w moje sprawy całkiem się zagłębiliśmy. Armand usiłował się wtrącić, o grze i jej wynikach napomykając, ale tu go Karol zagadał różnymi zapytaniami, bo sam wiedział niewiele, a rzecz go ciekawiła. Nie wątpiłam wcale, że ta ciekawość Karola, to robota Ewy.

Jawnie i bez ogródek zaprosiłam Gastona samego do siebie na herbatę przed wieczornym obiadem, dając tylko wszystkim do zrozumienia, że pewne poufne suporycje pana Desplain, te z ostatniej chwili, moich rozważań wymagają. Na kilka zdań zrobiłam z siebie kobietę interesu, których podobno ostatnimi czasy pojawiło się zatrzęsienie, więc nikt się temu nie dziwił.

Przyszedł. Zaledwie z plaży i kąpieli wróciłam, zapukał do moich drzwi.

I tu się pokazała różnica w ich zachowaniach. Nie rzucał się na mnie, jak Armand, nie chwytał mnie W objęcia, ale kiedy moją dłoń ucałował, w płomieniach cała stanęłam. O, rozmawialiśmy o interesach, oczywiście, dlaczegóż by nie? Ale nie tylko…

I znów nie wiem, czy nie wyrwałoby się ze mnie zbyt wiele, gdyby nie telefon od pana Desplain. Dziwnie mi się zrobiło na myśl, że przypadki zewnętrzne i niezależne ode mnie najwyraźniej przeszkadzają mi w upadku moralnym…

Pan Desplain, nieco zakłopotany, prosił mnie o przybycie na kilka godzin do Montilly. Nie chciał zbyt wiele mówić przez telefon, ale zrozumiałam, że sprawa głównie dotyczy owego zamkniętego pokoju, że liczył na to, iż w Trouville nie więcej niż dwa dni pobędę, a potem zajmę się osobiście całą posiadłością i o uporządkowaniu pałacu zadecyduję.

Tymczasem zwlekam z tym, a pod oknem owego pokoju pies wyje, co ludzi w stadninie denerwuje. Ponadto, sam sprawdził, bo jakiś niepokój go ogarniał, że znikło puzdro z niezmiernie ce

Wydawało mi się podobnie, obiecałam zatem na dziesiątą godzinę przyjechać. Słuchający mojej rozmowy Gaston zaciekawił się taktownie, a ja bez namysłu wyjawiłam mu jej treść.

– Pojęcia nie mam, o co tam chodzi i co się wykryje – rzekł na to. – Ale czy nie miałaby pani nic przeciwko temu, żebym pojechał również? Może przyda się pani jakaś dodatkowa podpora?

Nawet i bez podpory propozycja mnie zachwyciła, ale przyjęłam ją powściągliwie, choć z wdzięcznością. Zadziwiające to było, jakoś pyry nim do własnych, dawnych obyczajów wracałam, wychowanie, w przyzwoitym domu odebrane, pozwalało mi zachować umiar, a zarazem swoboda, jakiej zdążyłam zakosztować, uroku temu wszystkiemu dodawała. Mogłabym przecież, na przykład, jechać z nim windą sam na sam…





Pośpiesznie te marzenia z siebie wyrzuciłam i wezwałam Romana, by go o jutrzejszej podróży zawiadomić.

– Pan de Montpesac będzie mi towarzyszył – oznajmiłam. – Razem wyruszymy.

– Umówiła się pani na dziesiątą – zwrócił mi uwagę Gaston. – Trzeba wcześnie wyjechać…

– O wpół do ósmej wystarczy – wtrącił się Roman. – O ile nie zamierza jaśnie pani wstąpić do Paryża?

– Nie – odparłam. – Jeśli nawet, to później, po spotkaniu z panem Desplain. Nie wiem, czy panu to będzie odpowiadało? – zwróciłam się do Gastona.

– Będzie mi odpowiadało wszystko, czego pani sobie życzy – rzekł z uśmiechem i poczułam błogość, dotychczas mi nie znaną.

Rzecz oczywista, rozmowa nasza intymny charakter całkowicie straciła, czas na obiad nadszedł, pojawił się Armand, a z nim razem Ewa i Karol. Ewę najwyraźniej w świecie bawił ten udział w niemiłych mi umizgach, przeszkadzała Armandowi wszelkimi siłami. Powiedziałam jej na ucho o jutrzejszym wyjeździe, namówiła mnie, żeby zachować go w tajemnicy przed Armandem, a wrócić jak najpóźniej, i bardzo mi się ten pomysł spodobał.

Wyjechaliśmy nazajutrz o wpół do ósmej punktualnie, co mi najmniejszego kłopotu nie sprawiło, bo do wczesnego wstawania całe życie byłam przyzwyczajona…

Drzwi owego zamkniętego pokoju, zlekceważone przeze mnie i przez pana Desplain przy oględzinach ogólnych, rzeczywiście były wyjątkowej mocy, a dwa zamki okazały się bardziej skomplikowane niż ktokolwiek sądził. Nie chciałam ich psuć, doświadczony i podobno zręczny ślusarz przystąpił zatem do roboty.

Wszyscy się trochę dziwili, skąd takie drzwi i zamki w pomieszczeniach kredensowych pyry kuchni, dla mnie jednakże nic w tym nadzwyczajnego nie było. Zdarzały się oprócz spiżarni zwykłych także i dodatkowe, gdzie produkty drogie, a dla złodzieja łakome, trzymano. Mnie samej, wobec wierności i uczciwości służby, nie było to potrzebne, ale pradziada, być może, nie sami uczciwi otaczali. Przy posiadaniu dużych zapasów, rzeczy tak drogie, jak cukier, kawa, herbata, bakalie i korzenie, też bym zapewne miała pod dobrym zamknięciem, a możliwe, że razem z nimi i srebra stołowe wielkiej ceny.

Oczekując sukcesów ślusarza, pan Desplain wyjawił mi, co też się znajdowało w owym puzdrze, które mu nagle z oczu znikło. Otóż mianowicie pistolety pojedynkowe sprzed dwustu lat, niezmiernie ce

Obchodząc cały dom, nie zwróciłam specjalnej uwagi na puzdro w gabinecie i nawet nie pamiętałam, jak wyglądało. Na delikatne pytanie pana Desplain bez żadnej obrazy odpowiedziałam, że ich z pewnością nie zabierałam, bo w ogóle nie zabierałam niczego, a gdybym już miała coś wziąć ze sobą do Trouville, to prędzej wachlarz praprababci, który wpadł mi w oko przez swoją wielką urodę.

Pan Desplain głowił się jeszcze, kto też i kiedy te drzwi zamknął, bo w czasie inwentaryzacji otwarte były i sam osobiście tu zaglądał, różne supozycje wszyscy snuli, kiedy woń jakaś, nikła, ale bardzo niemiła, dała się poczuć.

– Zdechły szczur tam leży – zaopiniował stróż staje

– Na zdechłego szczura pies mógł wyć – poparł go Martin Beck, zarządzający stajniami, też uczestniczący w przedsięwzięciu z ciekawości, bo wieść o drzwiach zamkniętych i wyciu psa już się po całej posiadłości rozeszła.

Ślusarz jeden zamek już wymontował, po którym dziura w drzwiach się pokazała, a drugi właśnie otwierał.

– Nie chcę krakać, ale na nosa czuję, że chyba stado zdechłych szczurów- mruknął dosyć głośno. – Śmierdzi jak diabli… Nie miałam żadnych złych przeczuć, więcej, szczerze mówiąc, Gastonem przy moim boku zajęta niż odorem i drzwiami, ale ni z tego, ni z owego znów mi się przypomniał ten zając, za kredensem u mnie w domu odnaleziony. Czekałam jednakże spokojnie, aż ślusarz nagle swego dzieła dokonał i drzwi się otwarły.

Skutków tego otwarcia, tak woni, jak i widoku, który się naszym oczom objawił, nawet wspominać nie mogę, bo mdłości okropne się we mnie zrywają. Pobieżnie ledwo to mogę powiedzieć. Smród nas straszliwy uderzył niczym obuchem, gdzież do niego było mojemu zającowi, w pomieszczeniu zaś dało się widzieć coś, w bez wątpienia prezentowało ludzkie zwłoki… Rozumny był ten pies, co wył, i wiedział, co robi…

Sekretarka pana Desplain uciekła z krzykiem, jedna z niewiast, do sprzątania wynajmowanych, osłabła całkiem i na posadzkę się osunęła, Martin Beck odbiegł szybko i wpadł do łazienki, ślusarz, nos zatykając, do najbliższego okna się rzucił, i