Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 20 из 70

Roman tylko spojrzał, kiwnął głową i już wiedziałam, że doskonale mnie zrozumiał. Tym razem byłam mu wyłącznie wdzięczna…

Wróciłam do salonu, gdzie Gaston zaraz się podniósł i tak byłam pewna, że z pożegnaniem wystąpi, jakbym mu w głowie siedziała. Nie dopuściłam go do słowa, pozwoliłam sobie na kaprysy, kolacji zażądałam i rozrywki. Armand się jakby żachnął, na szczęście dość nieznacznie, zaś Gaston wyraźnie rozpromienił.

– Cóż za cudowne życzenie! – wykrzyknął ze śmiechem. – Nie chciałem się przyznać, ale głodny jestem nieziemsko, łypię tu okiem na zegarek i zastanawiam się, czy bar w moim hotelu jeszcze jest otwarty. Nie śmiałem sam tak nachalnie pani zapraszać…

– O, cieszę się bardzo, bo też jestem zdumiewająco głodna – odparłam na to beztrosko. – Apetyt rośnie mi tu z dnia na dzień, poza tym tak długo nie jadałam ostryg, że teraz nacieszyć się nimi nie mogę. Proszę wybrać jakieś miejsce, długo otwarte, gdzie dają ostrygi.

– Wszędzie – mruknął Armand pod nosem,

Łgarstwo wygłosiłam bezczelne, bo na wszystko mogłam mieć ochotę, tylko nie na jedzenie. Emocje wewnętrzne apetyt odebrały mi całkowicie, ale cóż to szkodziło, miałam prawo zmienić zdanie, od czegóż w końcu są kobiety, jak nie od grymasów…?

Przychyliłam się do wyboru kasyna, bo tam najłatwiej by mi było zniknąć im z oczu, i nie nalegałam na jazdę z Romanem, by podejrzeń nie budzić. Samochód Gastona stał przed drzwiami domu, wsiadłszy, obejrzałam się i z ulgą stwierdziłam, że Roman nieznacznie rusza w ślad za nami.

W kasynie zaś, w samym wejściu, ku swojej uldze jeszcze większej, natknęłam się na Ewę z Karolem. Ewa spojrzała na mnie z tak śmiertelnym zdumieniem, że wręcz byłam zmuszona ją utemperować, wiedząc doskonale, co ma na myśli i skąd jej zdumienie pochodzi. Tu już toaleta okazała się czystym błogosławieństwem.

– Nie chcę z nim i już – rzekłam jej otwarcie. – Nie tylko jawnie, ale i tajnie.

– A co? – zaciekawiła się, patrząc na mnie w lustrze, przed którym obie stałyśmy. – Okazał się nie bardzo…?

– Nie wiem. Nie sprawdzałam. – Jak to? Nie spałaś z nim?

– Nie.

– No wiesz…! Dlaczego?!

Prawda wyrwała mi się z ust sama. – Nie zdążyłam. Byłabym mu już…

Ugryzłam się w język, nie wiem który już raz, by nie wymówić głupiego słowa “uległa”. Wszakże teraz już nie ulegało się mężczyźnie, teraz mu się… Co właściwie…? Towarzyszyło…? Podtykało…? Narzucało…? Leciało się na niego…? Doprawdy, nie umiałam znaleźć odpowiedniego określenia!

Na szczęście Ewa nie czekała dalszego ciągu zdania. – No i dlaczego nie?

– Bo przyjechał Gaston de Montpesac… – A ty z nim…?!

– A ja z nim to bym chciała- rzekłam zuchwale i z determinacją, z wszelką przyzwoitością ostateczny rozbrat biorąc. -Ale nie było ani czasu, ani okazji. Ale wcale przez to nie przestałam chcieć i nie życzę sobie, żeby Armand mi takie numery wywijał…

Zamilkłam na chwilę, pełna podziwu dla siebie, że już tak doskonale nauczyłam się tym nowym dla mnie językiem władać. Takich wyrażeń nie tak dawno w ogóle nie znałam!

– No! – popędziła mnie Ewa.

– Rozumiesz, tak się zachowywał, jakbym z nim żyła od lat… – A ty się dziwisz? Miał dziewczynę już prawie w łóżku i nagle obcy palant mu wchodzi w paradę! Ja się raczej dziwię, że go szlag nie trafił.

– Prawie trafił. I chyba liczy na to, że co się odwlecze… – Słusznie liczy?

– Nie. Ja… Jak by ci to powiedzieć… Gaston…

Nie umiałam, nie mogłam jej wyznać swoich najskrytszych uczuć, tego trzepotu w sercu na pierwszy jego widok, tego wspomnienia nagłego… owego młodzieńca, spotkanego przed samym ślubem… tego czegoś, co teraz jak grom mnie poraziło…

Ewa jednakże zgadła.

– Jezus Mario, zakochałaś się?! – wykrzyknęła ze zgrozą. – Możliwe – przyznałam, opór przełamując. – W każdym razie nikogo i





– A on…?

– Wydawało mi się, że owszem, ale wyraźnie czuję, że zraził się przez Armanda. Musisz mi chyba pomóc…

– Jest w tym coś – przerwała mi Ewa. – Jeśli Armand się wygłupiał i było to sugestywne… Po tobie widać, że nie latasz po łóżkach, wierność seksualna bije z ciebie jak światło z latarni morskiej. Żaden facet nawet nie spróbuje cię przekabacić, chyba że sama go zachęcisz.

– Toteż właśnie, naprawdę liczę na ciebie, że mi pomożesz, chociaż nie wiem jak. Niech on się nie rozbestwia, Armanda mam na myśli. W dawnych…

I znów zamilkłam. Omal nie powiedziałam, że w dawnych czasach wystrzegałabym się z całej siły choćby na spacer ko

A cóż to za okropnie trudna rzecz, istnieć naraz w dwóch różnych epokach…!

– Chcesz, żeby go trochę przygasić? – spytała Ewa. – Czy dać Gastonowi do zrozumienia, że Armand bryluje na wyrost? – Może jedno i drugie, jeśli zdołasz. Poza tym, mam zamiar zniknąć…

Wyjawiłam jej swój plan, który bardzo pochwaliła. Mogłyśmy wrócić do towarzystwa.

Jak zamierzałam, tak zrobiłam. Ponadto pozwoliłam sobie na stworzenie różnicy między nimi, większą atencją obdarzałam Gastona niż Armanda, który wyraźny gniew zdołał pohamować i tylko sarkazm okazywał. Potem zaś znów udałam się do toalety i już nie wróciłam do stolika. Roman czekał w umówionym miejscu i nawet nie musiałam mu tłumaczyć, że żadnych gości dzisiaj przyjmować nie będę…

Armand zaprezentował bezczelność zupełną, tak wcześnie do mnie przybył, że z nim razem zmuszona byłam wyjść z domu i udać się na plażę, gdzie w dodatku odpływ wszystką wodę zabrał i osoby spacerujące z daleka rzucały się w oczy. Takie to czyniło wrażenie, jakbym całą noc z nim spędziła i śniadanie wspólnie jadła. Niegdyś podobny wypadek groziłby mi kompromitacją absolutną i ogólną, teraz, wiedząc, że o żadnej kompromitacji nawet mowy nie mx, wściekła byłam tylko ze względu na Gastona.

Nie owijał rzeczy w bawełnę, nie krępując się wcale obecnością Romana, który dla mnie namiocik i leżaki rozkładał. Cóż, nie mógł jednakże przy tym głowy między nas wtykać i Armand z tego skorzystał.

– Dlaczego mi wczoraj uciekłaś? – spytał wprost, głosem dosyć cichym. – Co za wała ze mnie robisz?

– Tego osobliwego pytania w ogóle nie rozumiem – odparłam zimno.

– Dziewczyno, nie ze mną te numery. W kotka i myszkę bawić się nie będziemy. Ciągnie cię do mnie tak samo, jak i mnie do ciebie, perwersja ma to być czy co?

Pomyślałam, że istotnie, jeszcze wczoraj o tej porze rzeczywiście mnie ciągnęło. A teraz przestało i niech on się z tym pogodzi.

– Pomyłka… – zaczęłam, wciąż zimno.

Przerwał mi od razu, zuchwale się do mnie przyciskając. – Jaka tam pomyłka, nie zawracaj głowy. Spać przez ciebie w ogóle nie mogłem, do wariactwa chcesz mnie doprowadzić? Po co tu w ogóle przyszłaś? Wolisz na świeżym powietrzu…? Chodź, wracamy do ciebie, małego drinka mi przecież nie odmówisz? Idziemy do domu i tam ci pokażę pomyłkę…

Wydarłam się z jego objęć i odsunęłam z leżakiem tak, że już nie miał do mnie łatwego dostępu.

– A może ja wcale nie chcę oglądać? – powiedziałam z lodowatą wzgardą, która powi

Zamiast się obrazić, śmiać się począł, chociaż na twarzy i w oczach mignął mu gniew. Zmienił jednakże ton i pohamował swoje zuchwalstwo, admirując mnie natrętnie, tyle że grzeczniej nieco. Widać było przy tym, że mnie od swojej obecności żadną miarą nie uwolni, uparcie starając się czynić wrażenie, iż do niego należę.

Ciekawa byłam strasznie, jakie też zabiegi Ewa wczorajszego wieczoru poczyniła, bo skutku ich nie było widać. Pożałowałam, że nie zadzwoniłam do niej jeszcze przed śniadaniem, ale z elementarnej uprzejmości nie chciałam jej budzić o zbyt wczesnym poranku. Gdybym wiedziała, że Armand takie podstępy zastosuje, zadzwoniłabym, na żadną przyzwoitość nie bacząc.

Z pora

Scena owa, nagle wspomniana, tak mnie przeraziła, że czym prędzej z leżaka się podniosłam i na spacer poszłam po odsłoniętym dnie morskim, rzecz jasna z Armandem, do mojego boku przylepionym. Zła coraz więcej, zastanawiałam się, jak najlepiej postąpić, porzucić tę plażę i iść między ludzi, udać się z wizytą do Ewy, zasiąść w kawiarni…? Do domu nawet wstąpić nie mogłam, bo poszedłby za mną i wdarł się. do środka. IJ siebie, w dawnym czasie, miałabym służbę, która by mnie ochroniła, natręta zwyczajnie wyrzucając, a i ludzka opinia miałaby znaczenie, a teraz…? Jeden Roman mi został, którego przecież na bitwę nie mogłam narażać…

Z pomocą znów mi przyszły minione doświadczenia. Zręcznie symulując odmianę humoru, dla kaprysu, muszle poczęłam zbierać z okrzykami i wielkim zapałem, i wszystkie Armandowi pchałam w ręce. Miał do wyboru, rzucić je, obrazić mnie i narazić się na nieodwołalne zerwanie stosunków ze mną lub też, obładowany skorupami, swobodę ruchów stracić całkowicie. Wybrał to drugie, dzięki czemu karesów, z daleka ogólnie widocznych, mogłam wreszcie unikać.