Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 43 из 55



Zmieszała się nagle okropnie i prostokątnego blondyna razem z granatowym fordem ominęła kompletnie.

Barnicz tego ominięcia nie zauważył, bo akurat myślał dokładnie o tym samym co Elunia, tyle że w nieco i

Znacznie później wyszło na jaw, że najwięcej rozumu w tej całej sytuacji wykazywał Kazio…

Ku żalowi Eluni nie opuścili kasyna razem. Barnicz znów, jak poprzednio, pożegnał się znienacka i oddalił w pośpiechu. Dopiero straciwszy go z oczu uprzytomniła sobie, że żadna jej wątpliwość nie została rozstrzygnięta, nadal nie wie, czy to on był przed bankiem, a jeśli tak, dlaczego miał brodę. I nadal nie wie, czy ich związek istnieje. I wciąż nie ma pojęcia, kiedy, gdzie i czy w ogóle go jeszcze zobaczy, czy on ją weźmie w objęcia i otoczy twardym, męskim, władczym ramieniem…

Na tle tego ramienia Elunia zgłupiała doszczętnie i całkowicie wyleciało jej z pamięci, że Kazio też nie ułomek…

– Ja cię nie chcę martwić, ale mnie się nie widzi – rzekła Jola przez telefon nazajutrz rano tonem bardzo podejrzliwym. – Jakby się dobrze zahaczył, już byś o tym wiedziała. Żadne ciotki by mu nie przeszkadzały, telefon by z ciebie wydarł pazurami, Kazia wywęszył i już z tobą gdzieś leciał. On chyba z takich, co to tylko z doskoku.

– Ale ja nie lubię z doskoku – wyznała Elunia żałośnie.

– To go odstaw. Nic z niego nie będzie. Może nie zwróciłaś uwagi, ale ja się przyjrzałam, na tym weselu Andrzejka baby na niego łypały jak wściekłe, każdą mógł sobie wypożyczyć.

– Miałam nadzieję, że mnie pocieszysz…

– E tam, na plaster ci taka pociecha. Lepiej się nastaw od razu, zanim co, bo potem będziesz nieszczęśliwa.

Elunia pomyślała, że już się czuje nieszczęśliwa. Przez tamte pierwsze dni zdążyła się nastawić odwrotnie, prawie uwierzyć w trwałość świeżutkiego związku i pozwolić sobie na upojenie. Teraz ją zmroził lodowaty powiew. Westchnęła tak potężnie, że poruszyła firanką.

– Ty nie wzdychaj, tylko zrób sobie próbę – poradziła Jola. – Jak tam będziesz w tym kasynie następnym razem, całkiem nic nie rób, nawet nie patrz na niego. Znaczy, mam na myśli, udawaj, że nie patrzysz. I zobaczymy, przyleci sam z siebie czy skorzysta z wolności. Jak skorzysta, kładź lachę. Chyba że chcesz się tak wrąbać jak ja. Latać za nim, pilnować, trzymać pazurami krótko przy pysku i w ogóle mieć życie zatrute. Ale ten mój głupek ma miękki charakter, zdaje się, że ten twój ma twardszy i okulbaczyć się nie da.

W tej kwestii Elunia podzieliła zdanie Joli, poza tym wcale nie chciała za nim latać. Chciała, żeby to on latał, szczególnie że długiej drogi do przebycia by nie miał. Odłożyła słuchawkę zdegustowana, rozdrażniona, przygnębiona i wciąż jeszcze pełna nadziei, tyle że już słabiutkiej.

Usiadła do pracy, ponuro myśląc, że w tym nastroju powi

Robota jej nie szła, musiała ją przerwać. Postanowiła zadzwonić do babci.

– O, dobrze, że dzwonisz – ucieszyła się babcia. – Z samej ciekawości zrobiłam sobie spis znajomych i już wiem, kto tych gorzkich żalów używał. Mam nawet trzy osoby do wyboru.

Elunia ożywiła się od razu.

– Babciu, to cudownie! Kto to taki? Znam ich?

– Nie wiem. Chyba znasz, moje dziecko, ale możesz nie pamiętać. Jedna to taka moja przyjaciółka z dzieciństwa, już nie żyje, a widywałaś ją jako starą babę. Że ją widywałaś, to ja wiem na pewno. Pamiętasz?

– Czy to była ta, taka dziwna, dołem gruba, a górą chuda…?

– Nie, to i

– A…! To już wiem! Myślałam, że ma sztuczne i dlatego ją pamiętam, chociaż widziałam ją wszystkiego trzy razy.

– Zgadza się. Razem chodziłyśmy do szkoły, razem odrabiałyśmy lekcje i ona też wzięła te gorzkie żale od mojej babci. Bezpośrednio. Mogła przekazać młodszemu pokoleniu. Miała córkę, a umarła nie tak dawno, jakieś pięć lat temu, byłam na jej pogrzebie. Nazywała się Kalińska, z męża Drążakowa, a córka wyszła za mąż za jakiegoś Miąśkiewicza czy coś podobnego. Możliwe, że się rozwiodła, tego już nie wiem. To jedna.

Babcia złapała oddech i Elunia zdołała się wtrącić.

– A w jakim wieku była ta córka?

– W jakim wieku…? Czekaj… Pięć lat starsza od twojej matki, bo Klara Kalińska wcześnie zaczęła, nawet szkoły nie skończyła, na małej maturze stanęła, wtedy jeszcze była mała matura. To teraz ma pięćdziesiąt.

– Miała dzieci?

– Miała, dwoje, syn i córka, widziałam je na pogrzebie. Syn trzydziestka na oko, córka młodsza. Więcej o nich nie wiem. Tylko adres znam, bo córka została w mieszkaniu po Klarze.

Elunia grzecznie poprosiła o ten adres i zapisała go sobie. Pogawędka z babcią odpowiadała stanowi jej ducha znacznie bardziej niż twórcza praca.



– Druga osoba, to nasza gosposia, ta co była parę lat w dzieciństwie twojej matki, kiedy pracowałam w redakcji. Młodą dziewczyną ze wsi przyszła, głupia była beznadziejnie, ale przez te parę łat bardzo się wyrobiła. Gorzkie żale złapała od razu i potraktowała je poważnie, widocznie jej się spodobały, zdaje się, że uważała je za elegancką formę anonsu. Nie dość, że mówiła to do telefonu, jak nikogo w domu nie było, dowiedziałam się od znajomych, powtarzali mi oczywiście, to jeszcze, jak otwierała komuś drzwi, mówiła to samo. Wszyscy byli, goście przychodzą zaproszeni, a ona w tych drzwiach rąbie: „Nie ma państwa w domu, wzięli gorzkie żale, poszli na roraty, proszę dalej, proszę dalej”. I wpuszczała ich oczywiście, bo chyba jej brakowało skojarzeń.

– Myślisz, babciu, że jej to zostało?

– Jestem pewna. W nałóg jej weszło.

– I co się z nią stało?

– Po tych paru latach, ośmiu chyba, wyszła za mąż za jakiegoś Władka, który węgiel rozwoził. Przy węglu go właśnie poznała. Nic nie mówiłam, bo dzięki temu dostawaliśmy najlepszy węgiel i prawie uczciwie.

– A jak się nazywała?

– Helenka. A nazwisko… jakoś od drobiu. Kaczka…? Gąska…? O, już wiem, Kurak! Helenka Kurakówna z Sokołowa Podlaskiego.

– Sekundę, babciu! Ja sobie muszę daty zapisać. Kiedy to było?

– Twoja matka miała cztery lata, jak ona przyszła, oblicz sobie. Po co ci to w ogóle?

Elunia wahała się krótko.

– Wszystko ci powiem, babciu, ale najpierw odwalmy te osoby. Już są dwie, rozwojowe. Kto trzeci?

– Trzeciego, szczerze mówiąc, nie jestem taka bardzo pewna – wyznała babcia z westchnieniem. – Bo rozumiesz, moje dziecko, siedziałam tak i przypominałam sobie, do kogo jeszcze ja to mogłam mówić, w końcu nie codzie

– A ten siedzący, co chichotał, to w jakim był wieku? – spytała Elunia na wszelki wypadek. – Jak wyglądał?

– Tak zwyczajnie, że go wcale nie pamiętam. No, śliczny nie był. Gówniarz poza tym. Trzydziestu lat nie miał…

Elunię nagle coś tknęło.

– Babciu, a czy przypadkiem on nie miał nosa…

– Miał nos, moje dziecko, gdyby nie miał nosa, każdy by go zapamiętał. Nawet stara sklerotyczka.

– Nie, mam na myśli taki nos, który rzuca się w oczy. Długi, wyraźny, na końcu grubszy, świecący okropnie i troszeczkę czerwony…

– Znasz go? – spytała babcia podejrzliwie.

– A co? Taki?

– Identyczny, jakbyś go widziała.

– I takie małe, szczeciniaste wąsiki…?

– Zgadza się. Miał i wąsiki. Rozumiem, że trafiłaś na podejrzanego. Teraz powiedz, po co mnie o to pytasz, bo jestem ciekawa.

Elementarna przyzwoitość wymagała wtajemniczenia babci w aferę przynajmniej w pewnym stopniu. Elunia uczyniła to rozsądnie, trzymając się wydarzeń zasadniczych, aczkolwiek ogólnie było jej gorąco już od chwili uzgodnienia z babcią rodzaju nosa.

– …i byłam świadkiem, babciu, jak jeden z tych złoczyńców powiedział o gorzkich żalach – kończyła swoją relację. – Dokładnie tak jak ty, tylko w środku „i” użył. Ty nigdy „i” nie mówiłaś, zawsze stawiałaś przecinek…

– Zgadza się – przyświadczyła babcia. – To jest z przecinkiem.

– Tknęło mnie okropnie, bo od nikogo i