Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 17 из 55



Bieżan po krótkiej walce wewnętrznej wybrał kawę z koniaczkiem. Elunia błyskawicznie zastawiła stół. Kawę przyniosła w termosie, przy czym w pośpiechu udało jej się zaparzyć rekordową, co najmniej potrójną.

– No, teraz słucham!

– Ogólnie – zastrzegł się Bieżan. – Szczegółowo nie mogę, sama pani rozumie. Otóż istnieje afera, ktoś ograbia ludzi z pieniędzy, posiadanych w banku na kontach. Podejmuje na czeki, wystawiane na okaziciela… czasem nawet na nazwisko. Odbierają te pieniądze co najmniej dwie osoby różnej płci, na różne dowody osobista, widać już, że kradzione. Poprzednim razem, jak tu byłem, właśnie pani podjęła…

Elunia zamarła z kieliszkiem przy ustach.

– Nie, nie – uspokoił ją szybko Bieżan. – Już wiadomo, że nie pani, to na ten pani ukradziony dowód osobisty. W środę właśnie, a ja porządnie sprawdziłem, że pani ten czas spędziła na wyścigach, gdyby to było bliżej, mógłbym jeszcze mieć jakieś wątpliwości, ale z wyścigów do banku i z powrotem, razem z poczekaniem, to by było najmarniej półtorej godziny, odpada. Więc nie pani.

Elunia zdołała przełknąć odrobinę ożywczego napoju, ostrożnie odstawiła kieliszek, po czym chwyciła go ponownie i chlupnęła sobie więcej. Bieżan ze zrozumieniem kiwnął głową i ciągnął dalej.

– Tak to ogólnie wygląda. A przy tym nikt niczego nie fałszuje, ofiary są zwyczajnie terroryzowane i same podpisują swoje czeki. Ostatnio ruszyli także karty kredytowe. A co do wczorajszego wieczoru, to trudno się dziwić, że tego sąsiada tak ucieszył pomysł sprowadzenia policji, skoro właśnie siedzieli u niego terroryści. Nabrał złudzeń, że się uda ich od razu przypudłować, ale nic z tego, byli dla niego za mądrzy. Ci brydżowi goście, których pani widziała, to akurat byli przestępcy. Wyszli sobie spokojnie i nikt na nich nie zwrócił uwagi, pani jest jedyną osobą, która jednego widziała z bliska.

Elunia zdążyła już oswoić się z tematem i nieruchomość jej nie napadała. Do myślenia także była zdolna.

– Niemożliwe! – zaprotestowała z energią. – Wykluczone, żebym tylko ja, a te ofiary? Przecież też ich musieli widzieć z bliska!

– Przestępcy występują w maskach. Grube, czarne worki na łbach, szparki na oczy i tyle. Ani włosów, ani ucha, ani kształtu głowy, nic. To czarne w kieszeni, to zapewne był worek. Po wyjściu od ofiar zdzierają to z głowy i wyglądają jak normalni ludzie, nikt na nich nie zwraca uwagi.

– Idiotyzm. A te ofiary, to co? Nie wyskakują za nimi z krzykiem, nie lecą do sąsiadów, nie dzwonią do banku z ostrzeżeniem? Tak siedzą w kącie i płaczą?

– Niech pani nie wymaga ode mnie za wiele… No dobrze, powiem. Po pierwsze, oni im siedzą na karku ze spluwą w ręku aż do końca, to znaczy do chwili, kiedy wspólnik odbierze forsę. Wychodzą dopiero, jak się okaże, że wszystko gra. Po drugie, zazwyczaj ich związują, bardzo lekko i humanitarnie, tak, żeby się sami mogli uwolnić w ciągu godziny czy dwóch, ale ta godzina im wystarczy…

– Jak uwolnić? – zaciekawiła się Elunia.

– Na ogół metodą pana Zagłoby. To muszą być oczytani ludzie… Doczołgać się na przykład do noża, który im kładą specjalnie w wyliczonej odległości, albo coś w tym guście. A po trzecie, to już najgorsze, mają doskonałe rozeznanie i przeważnie dopadają takich, którzy wolą straty niż policję. Żadnego szumu koło siebie nie robić…

– I każdy im tak ulega?

Bieżan sam sobie dolał kawy i odrobinę koniaku, bo Elunia z przejęcia straciła z oczu własny stół.

– Mówiłem o terroryzmie, nie? Żadnej broni maszynowej ze sobą nie noszą, mały pistolet z tłumikiem i brzytwa. Nikogo nie chcą zabijać i dzięki pani właśnie zrozumiałem to do końca. Tylko uszkodzić. Dokładnie to, co pani usłyszała, przestrzelić staw kolanowy, to duża nieprzyjemność. I wybierają sobie do tego żonę albo dziecko, a był już wypadek, że jedna żona straciła rękę, to znaczy nie amputowali jej, ale już wiadomo, że na resztę życia ma niedowład. Mąż okazał się przesadnie stanowczy… No i brzytwa. Babie przeważnie obiecują piękną twarz, dla dzieci też nie mają litości. No co? Wystarczy pani?

Dla doznania wstrząsu Eluni wystarczyło najzupełniej, szczególnie dzieci ją poruszyły. Przypomniała sobie tajemnicze rozmowy telefoniczne sprzed kilku tygodni. Nagle je zrozumiała.

– Aaaa…! Brudne pieniądze! Ten jakiś, ten od krowy niebiańskiej, miał uprane…!

– No więc właśnie – przyświadczył Bieżan i z wielkim zadowoleniem napił się koniaku.

Przez długą chwilę Elunia przyswajała sobie zdobytą wiedzę. Wciąż jeszcze udawało się jej myśleć.

– I na mnie padło… O mój Boże… Ale przecież… zaraz… tej Remiaszkowej ukradli wszystko, przecież chyba wystarczy popilnować, zawiadomić bank, wprowadzić do komputera… Jeśli na jej dowód ktoś będzie coś odbierał…

– Mogę pani powiedzieć, że już odebrał. Ta idiotka… zdaje się, że jej mąż miał trochę racji… Nosiła przy sobie karty kredytowe, dwie ściśle biorąc, a przy nich te tajne numery. Nie zdążyła zablokować, podjęli wszystko w bankomatach. Co do dowodu natomiast, to go nawet nie dotkną, nie wyobraża pani sobie nawet, ile dowodów ludziom ginie, kradną im, gubią je, mnóstwo osób pojęcia nie ma, że już im dowód diabli wzięli, ma pani przykład na sobie. Ostatnio zrealizowano czek na dowód osobisty faceta, który od pół roku siedzi w Kalifornii. Z dowodem poczekają, aż kradzież przyschnie, teoretycznie to się sprawdza, ale w praktyce, po pewnym czasie, już uwaga słabnie i te informacje umykają.

– Ale na zdjęciu w dowodzie jest i



– Wcale nie trudno upodobnić się do zdjęcia. Byle płeć się zgadzała, no i nie może kudłaty gówniarz przyjść ze zdjęciem łysego starego pryka, bo coś takiego da się zauważyć i podpadnie. Oni postępują inteligentnie, ta jakaś szajka, co ja tu będę panią pouczał… No, w każdym razie już pani wie, o co chodzi.

– A ten dzie

– Jeszcze go nie wykorzystali. Odżałować nie mogę, że wtedy nie wypytałem pani dokładnie, jak wyglądał ten drugi, ten, co mu portfel wyciągnął, ale myślałem, że mi go pani pokaże. Teraz już pani nie pamięta…?

Z wielkim żalem Elunia pokręciła głową.

– Nie. Prawie nie spojrzałam. W dodatku pochylał się nad stolikiem i włosy mu na twarz opadały. Nawet nie wiem, czy miał wąsy. Nie poznałabym go, gdyby stanął przede mną, najwyżej wydałoby mi się, że już go kiedyś widziałam, przelotnie, aleja widuję przelotnie mnóstwo ludzi. Przy następnej okazji popatrzę porządnie.

– Lepiej niech pani unika następnej okazji – poradził Bieżan ostrzegawczo. – Już im się pani naraziła, a tacy nie lubią niepotrzebnych świadków. Widziała pani z bliska dwóch… Chyba że to był ten sam, co wczoraj, na ulicy…?

– Nie wiem. Mam wrażenie, że nie.

– Też myślę, że nie. Kto i

Niezmiernie przejęta, zainteresowana aferą i usatysfakcjonowana w dużym stopniu Elunia prawie nie zauważyła upływu czasu. Kiedy Bieżan pożegnał ją wreszcie, było wpół do ósmej. Zastanowiła się, zawahała i postanowiła jednak pojechać do kasyna. Chociaż na dwie albo trzy godziny, zależy jak jej tam wyjdzie…

Stefan Barnicz siedział przy automacie i wszystkie maszynerie wokół niego były zajęte. Na ten widok Elunia znieruchomiała, odstała swoje i zyskała czas na podjęcie jakiejś' decyzji. Wszelka myśl o przestępstwie, które emocjonowało ją przez pół wieczoru i które całą drogę rozważała i wałkowała, teraz wyleciała jej z głowy, ustępując miejsca doznaniom sercowym.

– Dobry wieczór – powiedziała smętnie za plecami upragnionego mężczyzny, przy czym już same plecy ciągnęły ją nieprzeparcie. – Widzę, że wszystko zajęte i nie wiem, na czym grać, bo chciałam zacząć od automatów. Chyba zamienię je na ruletkę.

Stefan Barnicz najwyraźniej w świecie był dżentelmenem. Wstał z krzesła i przywitał się z nią.

– Dawno pani nie widziałem. Jeśli chce pani automat, to proszę bardzo, bo ja zaraz będę musiał wyjść. Zajmę go dla pani.

Eluni zupełnie nie o to chodziło. Mimo rosnącego zamiłowania do hazardu, wolała faceta i tylko dla niego tu przyszła. Jeszcze się nie rozegrała, na razie wypełniał ją i

– Dziękuję bardzo, nie chcę pana wypędzać…

– To nie pani mnie wypędza, tylko życiowe konieczności. Właściwie już mnie tu powi

Puknął w odpowiedni guzik i wysypywane złotówki zaczął od razu zbierać do garnka. Na kredycie miał więcej niż czterysta punktów, musiał zatem jeszcze zaczekać na wypłatę gotówkową. Elunia mogła przez ten czas iść do kasy po złotówki dla siebie, ale nie oddaliłaby się teraz za nic w świecie, za wszelką cenę chciała wykorzystać każdą sekundę jego obecności. Bodaj tę chwilę oczekiwania na obsługę. Stała obok i nic nie mówiła, bo w hałasie, jaki czynił automat, i tak ludzkiego głosu nie było słychać.

Automat skończył nareszcie wysypywać wygraną i brzęczeć, powarczał jeszcze trochę i zamilkł. Stefan Barnicz pochylił się ku Eluni.

– Ale muszę panią ostrzec, że tu obok gra jedna pani, bardzo sympatyczna, tylko niemiłosiernie gadatliwa. Nie wiem, czy pani ją wytrzyma, bo ja już nie. Komentuje wszystko, swoje i cudze, bardzo nerwowo. Niech się pani z góry nastawi.

Elunia miała większe zmartwienia niż gadatliwa baba. Usilnie i w pośpiechu zastanawiała się, jak by tu się z nim umówić, dowiedzieć się chociaż, kiedy będzie, o której przychodzi, jak często w ogóle bywa, mówił, że codzie

W tym momencie od drugiej strony podszedł jakiś osobnik, którego Elunia natychmiast gorąco polubiła. Znajoma twarz, urocza postać.