Страница 16 из 55
Dusza, instynkt, a nawet rozum powiedziały Eluni wyraźnie, że jest to pan Remiaszko. Zważywszy, iż była już uruchomiona, biegiem rzuciła się w jego kierunku. Z radiowozu wysiedli starszy sierżant z kierowcą i razem wziąwszy, pod willą zrobił się tłok.
Elunia dobiła ostatnia, pierwszych słów nie dosłyszała, dopadł jej dopiero dalszy ciąg.
– …dobra, a gdzie jest ta, jak jej tam… – mówił pan Remiaszko.
– Tutaj – powiedziała, nie czekając nawet na swoje nazwisko. – Ja bym chciała wiedzieć, gdzie jest pańska żona, która miała zaraz przyjechać. Zmarzłam tu prawie do grypy!
– Ejże! – warknął pan Remiaszko podejrzliwie. – Miała pani być samochodem? Elunia się nagle rozzłościła.
– A gdybym przyjechała na koniu, to co? Robi to panu różnicę?
– Pewnie, że robi, cen owsa akurat nie znam. Dobra, pudło stoi. Panowie, żadnych zeznań, pojęcia nie mam, co ta moja narozrabiała, jutro do was poleci z propelerem. Jakby co, ta pani była przy tym, a nie ja, nic nie wiem. Eleonora Burska powi
Wyciągnął z kieszeni kilka setek, odliczył pięć i wręczył Eluni, która przyjęła je bardzo chętnie. Po czym odesłał ją do domu.
– A teraz wykruszaj się stąd, moja pa
Z oburzenia Elunia omal nie znieruchomiała ponownie. Ciężka uraza jednakże jakoś sama obróciła ją tyłem do przodu i pchnęła w stronę Racławickiej. Odmaszerowała bez słowa, zapomniawszy nawet, że miała usprawiedliwić jakoś przed policją swoją ponowną obecność tutaj, żeby o niej źle nie pomyśleli.
Rzecz jasna, nie pojechała już do kasyna.
Stefana Barnicza nie widziała już od trzech dni, mimo najszczerszych chęci nie mogła jakoś dobić do kasyna, ustawicznie coś jej wchodziło w paradę. Siedząc przy stole i odwalając robotę, postanawiała granitowe, że dziś już stanowczo tam pojedzie, bez względu na wszelkie przeszkody. O szóstej. A może nawet o piątej. Z pracą zdąży, da sobie radę, w ostateczności popracuje w nocy.
Kwadrans po piątej, kiedy gotowa już do wyjścia Elunia wiązała sobie na szyi dekoracyjną apaszkę, zadzwonił dzwonek u drzwi. Nie pytała „kto tam”, tylko wyjrzała przez wizjer i ujrzała znajomą twarz. A, ten policjant, zaraz, jak mu tam… Komisarz Bieżan!
Edzio Bieżan wszedł do wnętrza i z miejsca poraził go widok salonu Eluni.
– O, urządziła się pani! – wykrzyknął mimo woli. – No, pięknie! Istny pałac! A mówiła pani, że nie ma pani pieniędzy…?
Elunia nie zwróciła uwagi na cień podejrzliwości, jaki pojawił się w jego głosie. Była dumna z siebie.
– Otóż, niech pan sobie wyobrazi, oszukałam pana. Ale bezwiednie. Zupełnie zapomniałam, że mam, wygrałam na wyścigach. Z tym że na koncie rzeczywiście miałam dwadzieścia cztery złote i szesnaście groszy, a te z wyścigów były w domu, od razu zaczęłam robić zakupy. No a teraz oczywiście już mi przybyło, przelewy przyszły jeszcze przed końcem roku. I jest na czym usiąść, proszę bardzo.
Edzio Bieżan skorzystał z zaproszenia. Eluni mignęła w głowie propozycja kawy albo i
– Wczoraj, zdaje się, miała pani jakieś dziwne przygody – zaczął bez zbytniego nacisku. – Mogłaby mi pani o nich opowiedzieć?
Elunia westchnęła z rezygnacją i usiadła w fotelu, przysuwając sobie popielniczkę.
– Zgadza się. Przeżyłam kompletne kretyństwo i dziwię się, że nie mam dziś co najmniej kataru. Rozumiem, że ona, ta Remiaszkowa, złożyła swoje zeznanie, uważam, że prawdziwe, bo pewnie o to panu chodzi. Byłam w tej Panoramie i widziałam ją akurat, jak odkryła kradzież. Jest zupełnie niemożliwe, żeby udawała, zdenerwowała się potwornie i miała autentyczne łzy w oczach, gdyby symulowała, byłaby najlepszą aktorką świata. Nie wierzę w taki ukryty talent.
– A potem co?
– A potem, jak głupia, z dobrego serca, zgodziłam się dzwonić do tego jej potwornego męża i pilnować ich samochodu. No dobrze, przyznam się, nie tylko z dobrego serca, rozśmieszyło mnie, że Remiaszko chce pokrywać moje straty…
Edzio Bieżan siedział na przecudownie miękkiej kanapie, patrzył na ście
– Zaraz – powiedział, kiedy właściwie dojechała już do końca. – Niech pani jeszcze wróci. Jak to było, jak pani poszła do domu obok, każdy najmniejszy drobiazg jest dla mnie ważny. Każdy szczególik. Bardzo proszę, niech pani sobie wszystko przypomni.
– Zadzwoniłam do furtki trzy razy – zaczęła posłusznie Elunia i nagle zreflektowała się. – Ejże, chwileczkę! I znów pan mnie tak zostawi?!
– Jak?
– Już poprzednim razem powiedziałam panu wszystko, a pan mnie nic! Do tej pory nie wiem, o co to chodziło, co za jakiś idiotyzm mnie spotkał, o co w ogóle byłam podejrzana! Ja się tak nie zgadzam, też coś chcę wiedzieć! Czy coś się dzieje? Niech mam przynajmniej o tym jakieś pojęcie, niech pan nie będzie taki obrzydliwy!
– Nie nie, cóż znowu, wcale nie zamierzam być obrzydliwy – zapewnił Bieżan pośpiesznie. – Myślałem, że pani to nie interesuje, ale skoro tak, oczywiście, wszystko pani powiem. Ale nie teraz, na końcu, nie chcę pani niczym sugerować. Proszę, pani pierwsza.
– Ale powie pan…?
– Powiem, jak Boga kocham!
Elunia uwierzyła mu i złagodniała.
– No dobrze. Zadzwoniłam trzy razy i dopiero po trzecim razie głośnik przy furtce się odezwał. Powiedziałam o samochodzie i przedstawiłam się, tam byli goście, przez ten włączony głośnik było ich słychać…
– Co mówili? – przerwał Bieżan chciwie.
– Jakąś głupotę. Parę słów usłyszałam. Nie główka, tylko kolanko, tak ktoś powiedział, nie, nie tak, główka owszem, ale to kolanko… A, wiem, staw kolanowy!
– Tak powiedzieli? Nie główka, tylko staw kolanowy?
– No właśnie, tak.
Bieżan poczuł w sobie dreszcz szczęścia.
– Pani jest po prostu cudowna – rzekł po chwili milczenia. – I co?
Elunia zdziwiła się nieco swoją znakomitą jakością, ale posłusznie mówiła dalej.
– Nic. Zgasili głośnik i zamek zabrzęczał, więc weszłam. I potem, skoro chce pan szczegóły, mogłabym przysiąc, że ten facet w progu okropnie się ucieszył. Może nie lubi Remiaszków i miał nadzieję, że naprawdę ukradną im samochód. Wprost zachęcał mnie, żebym sobie pojechała.
– Zachęcał, rozumiem. A ci goście… Skąd pani wie, że goście, a nie na przykład telewizja gadała…
– Bo ich widziałam. Jak wychodzili. Wtedy kiedy wróciłam, mówiłam panu, akurat wyszli, dwóch razem, a zaraz potem trzeci i nawet pomyślałam, że pewnie grali w brydża.
– Która to była godzina, dokładnie?
– Pięć po dziesiątej. Ciągle patrzyłam na zegarek. A sześć po dziesiątej przyjechał Remiaszko.
– I jak oni wyglądali, ci goście, którzy wyszli?
– Nie wiem.
– O Boże, widziała ich pani przecież!
– Dwóch tylko z daleka, a ciemno przecież było. Z daleka wyglądali jednakowo, tego samego wzrostu, podobne sylwetki, kapelusze mieli na głowach i tyle. A ten jeden, który mnie minął…
Elunia urwała i zastanowiła się, Bieżan patrzył na nią z zachła
– Minął mnie – podjęła z namysłem. – Nic mnie nie obchodził, ale spojrzałam. Chyba trochę niższy od tamtych dwóch, mógł mieć… mniej niż metr osiemdziesiąt i więcej niż metr siedemdziesiąt pięć. Może metr siedemdziesiąt osiem…
– Zdołała pani tak dokładnie ocenić?
– Ja wzrost umiem. Przyrównuję do siebie. Odrobinę szczuplejszy, taki, powiedziałabym, zręczny, to było widać, jak szedł. Palił papierosa. Młody dosyć, koło trzydziestki, żadnych kudłów, ogolony. I nos musiał mieć długi i wyraźny, bo mu jakoś tak wystawał spod kapelusza, zaświecił się pod latarnią, kobieta by się spaliła ze wstydu, gdyby tak się jej nos świecił… Więcej, bardzo mi przykro, nie zauważyłam. A, miał wypchaną prawą kieszeń w jesionce i wystawała z niej odrobina czegoś czarnego, nie wiem, co to było.
Zamilkła. Bieżan też milczał, porządkując swoją wiedzę.
– No, to teraz pan – zażądała nagle Elunia z wielką stanowczością.
– Co ja… A! Dobrze, zaraz…
Elunia znów przestała być podejrzana. Jej opis sytuacji i jednostek ludzkich pasował idealnie do zeznań ofiar, a do tego jeszcze dostarczał nowych elementów. Bruździły pieniądze, ale tu sprawę mogły wyjaśnić zwyczajne zawiadomienia bankowe. Ponadto na wyścigach wygrała w jego oczach…
Podjął decyzję.
– Żeby już skończyć z niepewnością co do pani, bo przyznaję, że bywa pani podejrzana w kratkę, okoliczności tak się układają… Czy mógłbym zobaczyć pani zawiadomienia bankowe?
Elunia żywo zerwała się z fotela.
– Proszę bardzo. Ja ich, na szczęście, nie wyrzucam i teraz już mam szuflady, proszę, niech pan sam popatrzy.
Bieżan umiał czytać, a oblicze zawiadomień bankowych było mu doskonale znane. Obejrzał tego cały stos, obejmowały okres prawie roku i wymownie świadczyły o doskonałej prawdomówności Eluni. Wszystko się zgadzało, miała pieniądze, nie miała pieniędzy, wpłynęły jej, zostały podjęte i niewątpliwie wydane, ostatnio znów wpłynęły… Właściwie na żadnym kłamstwie nie złapał jej ani razu.
– No dobrze – zgodził się, odsuwając od siebie papierowy śmietnik. – Powiem pani ogólnie, w czym rzecz…
Elunia uznała nagle, że tak interesującą chwilę jednakże należy uczcić. Kasyno nie zając. Przerwała mu.
– Zaraz. Napijemy się czegoś. Co pan woli, kawę, herbatę, piwo, wino…? Koniak może? Skoro już kupiłam barek, musiałam go czymś zapchać, mam tam pełno wszystkiego.