Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 49

Janeczka zaczęła od Okularnika. Chaber poinformował, że owszem, Okularnik był.

– A Czesio? Był Czesio, piesku? Nie, Czesia nie było.

– Czekaj, kogo jeszcze… Fajksat! Chaber, pieseczku, był Fajksat?

Owszem. Pan Fajksat był.

– No, no – mruknął Pawełek. – A udawali, że się nie znają…

– Może byli oddzielnie – powiedziała Janeczka i ponownie przycisnęła dzwonek.

Pani Nachowska otworzyła drzwi znienacka, nie było słychać żadnych szmerów, zaskoczyła ich. Na jej widok doznali olbrzymiej ulgi, bo niepokój, czy nie została porwana, gnębił ich od wczoraj.

– Zobaczyłam przez wizjer wasze głowy – powiedziała znękanym głosem. – Proszę, wejdźcie, ale tylko na krótką chwilę. Boję się o was.

Szybko zamknęła za nimi drzwi i założyła łańcuch.

– Nie chcę, żeby was tu ktoś widział. Nie przychodźcie tu więcej. Doskonale znam waszego dziadka, ale nie mogę się z nim teraz kontaktować. I ze mną się kontaktować nie należy, powiedzcie to dziadkowi…

– Zaraz – przerwała z determinacją Janeczka. – Bardzo przepraszam. Ale to nie dziadek, to my…

– Co wy?

– To my mamy do pani interes i chcieliśmy z panią porozmawiać. To znaczy, chcieliśmy prosić, żeby się pani zgodziła…

– Nie mogę z wami rozmawiać – powiedziała gwałtownie pani Nachowska. – W każdej chwili może tu przyjść ktoś, kto nie powinien was widzieć. Nie mogę dopuścić…

Tym razem przerwał Pawełek.

– Nie ma sprawy – rzekł uspokajająco. – Ludzkie oko nas nie zobaczy. Gdyby tu ktoś szedł, nasz pies powie. I wtedy się schowamy byle gdzie, o, chociażby tu…

Poklepał wiszące na wieszaku okrycia, jakieś futro, jesionkę, płaszcz od deszczu.

– Nie będzie przecież szukał po kątach, nie? Zabierze go pani do pokoju, a my się od razu zmyjemy. Pies też się schowa, nie ma obawy.

Pani Nachowska patrzyła na niego, lekko oszołomiona.

– Myślisz…? Może to dobry pomysł… No owszem, wszystko jest lepsze od zetknięcia się z tymi ludźmi… Ale czy pies…?

– Załatw to z nim – polecił Pawełek siostrze i energicznie przejął dowodzenie. – Nie wiem, co pani woli, ale ja bym nie rozmawiał w przedpokoju, bo zza drzwi można usłyszeć. Lepiej gdzieś wejść, do jakiegoś pokoju albo do łazienki.

Pani Nachowska po sekundzie wahania opowiedziała się za łazienką. Zaczynała jakby nieco przytomnieć.

– I w łazience możecie się schować, to lepsze niż pod paltami. Drzwi do pokoju są dalej. Dobrze, wejdźmy tu…

Chaber już leżał przy drzwiach wyjściowych z nosem przytkniętym do szpary pod nimi. Janeczka weszła do łazienki za panią Nachowska i Pawełkiem. Usiedli na wa

– A właściwie dlaczego chcieliście ze mną rozmawiać? – spytała niespokojnie pani Nachowska. – Na jaki temat?

I Janeczka, i Pawełek zgodnie czuli, że sprawę należy wyjaśnić szybko. Pani Nachowska jest w takim stanie, że długo nie wytrzyma. Nie mieli pojęcia, co się z nią dzieje i skąd jej się bierze ten jakiś okropny stres, ale wiedzieli z całą pewnością, że pytać o to nie należy. Coś tu było. Panoszyło się w atmosferze coś tak dziwnego i niezrozumiałego, że wręcz przytłaczało.

Pawełek desperacko zdecydował się wytoczyć od razu najcięższe działa.

– Ten Okularnik, co tu był u pani i pan Fajksat, który też tu był, czają się na znaczki po panu Borowińskim – oznajmił, rezygnując z wyjaśniających wstępów. – Pan Borowiński miał panią zapisaną w notesie. Chcieliśmy zapytać, czy pani widziała jego znaczki.

– I pan Przeworski – dodała pośpiesznie Janeczka. – Kto to jest pan Przeworski i co on ma z tym wspólnego?

Pani Nachowska prawie skamieniała. Patrzyła na nich wzrokiem pełnym rozpaczliwego lęku i milczała. Dłonią objęła gardło, jakby chciała przygnieść coś, co ją dławiło. Janeczka i Pawełek poczuli się nieswojo.

– Boże – powiedziała wreszcie szeptem. – Trafiliście na Przeworskiego… Skąd… Skąd wiecie, że ci ludzie tu byli…

– Okularnika widzieliśmy na własne oczy – odparła Janeczka. – A o panu Fajksacie powiedział nam pies.

– Jest możliwe, że pan Borowiński miał te znaczki, których szuka nasz dziadek – kontynuował z uporem Pawełek, nie dając się zepchnąć z tematu. – Możliwe, że je sprzedał. Pana Przeworskiego osobiście nie znamy, też był zapisany…





Urwał, bo ze zdenerwowania zapomniał, gdzie tego pana Przeworskiego znaleźli. Janeczka doznała nagle olśnienia i porządkowała myśli. Pani Nachowska z wielkim wysiłkiem spróbowała się opanować.

– Po co… Po co wam to wszystko…?

– Pomagamy dziadkowi. Też chcemy je znaleźć. Pani Nachowska przeraziła się śmiertelnie i znów straciła równowagę.

– Nie! – zaprotestowała szeptem, który brzmiał jak krzyk. – Nie zgadzam się! Wystarczy jednego nieszczęścia! Nie mieszajcie się do tego!

– Dlaczego? – oburzył się Pawełek.

– Nie możecie się narażać! Ani mnie… Dzieci, to są zbiry, podłe i bezwzględne! Zdecydowane na wszystko! Nic wam nie powiem, macie się trzymać od tego z daleka!

Janeczka uznała za słuszne wkroczyć.

– Nie będziemy się trzymali z daleka – oznajmiła sucho i stanowczo. – Odkryliśmy już bardzo dużo i odkryjemy więcej, i będzie o wiele bezpieczniej, jeśli się więcej dowiemy. Pani nam może powiedzieć. Nie narażamy się na nic i nikt nam nic nie zrobi, bo mamy psa. Musimy tylko wiedzieć, czy znaczki pana Borowińskiego to były te właściwe i czy pan Barański z Bonifacego sto trzydzieści, to jest stryjeczny wnuk tej pani Barańskiej, na którą trafił nasz dziadek. Ja już wiem, że tak, a te znaczki musiał mieć na początku pan Przeworski, wszystko jedno kto to jest, ale z panem Barańskim na pewno miał interesy. My się tego domyślamy, a pani wie na pewno i mogłaby pani nam pomóc.

Pani Nachowska była bardzo blada i wydawała się bliska płaczu.

– Omijajcie tego Barańskiego – poprosiła cicho. – Omijajcie go z całej siły. To nie jest człowiek, to jest jedno wielkie świństwo. Nie mogę wam pomóc.

– Dlaczego? – spytał Pawełek z urazą. – Ona ma rację, bezpieczniej jest więcej wiedzieć…

– Bo to jest zbyt niebezpieczne dla mnie! Dzieci, na litość boską, w jakiej wy mnie sytuacji stawiacie…! Albo was narażam, albo siebie!

– Bo co? – spytała Janeczka ze straszliwym naciskiem. Pani Nachowska załamała się nagle.

– Dobrze, powiem wam prawdę. Oni rzeczywiście chcą zdobyć te znaczki. Za wszelką cenę. Zmusili mnie… Zmuszają mnie do różnych ohydnych rzeczy. Do pomocy. Boję się ich. Jeżeli im przeszkodzicie, posądzą mnie, że wam coś powiedziałam, dlatego was proszę, żebyście dali spokój! Już widzę, że wiecie za dużo, może wam się udać. a cokolwiek wam się uda, dla mnie będzie nieszczęściem!

Janeczka wyraźnie poczuła, że rozchoruje się, jeśli nie zrozumie dokładnie, o co tu chodzi.

– Jak w ogóle mogli do czegoś panią zmusić? – powiedziała z głębokim zgorszeniem. – I co w ogóle mogą pani zrobić, skoro dziadek mówi. że pani jest najporządniejszą osobą na świecie? Nie można się do pani przyczepić!

– Nie idzie o mnie – wyznała cicho pani Nachowska po chwili milczenia. – Ja mam syna. Mój syn zrobił głupstwo i oni mogą mu zniszczyć resztę życia. To są zwyczajni, podli szantażyści…

Janeczka i Pawełek na moment stracili mowę. W kwestii szantażowania synów nie mieli najmniejszego doświadczenia. Wyglądało to na jakieś okropieństwo, większe niż wszystko, z czym się dotychczas zetknęli, ponadto pani Nachowska była tak bezgranicznie zgnębiona, zmaltretowana i nieszczęśliwa, że dalsze znęcanie się nad nią byłoby zwyczajnym świństwem. Nie, już nic więcej, musieli dać spokój…

– Nie zawahają się przed skrzywdzeniem także i was – dołożyła pani Nachowska, niewidzącym wzrokiem wpatrzona w ścianę za wa

Sukces złoczyńców podziałał na Janeczkę tak, jakby jej nagle coś wystrzeliło w środku. W mgnieniu oka odzyskała całą sprawność umysłu, przytłumioną na chwilę zaskoczeniem i może nawet przestrachem.

– Rozumiem – powiedziała w skupieniu. – Pani musi udawać, że jest pani po ich stronie…

– Ja powi

Janeczka zamilkła. Przez te kilka sekund zdążyła się zastanowić. Panią Nachowska muszą zostawić w spokoju, to pewne, ale na dobrą sprawę dowiedzieli się już od niej wszystkiego, co trzeba. Nie powi

– Nie przychodźcie tu więcej – powiedziała pani Nachowska rozpaczliwie. – Bardzo was przepraszam. Wczoraj was nie widzieli, zasłaniałam drzwi, pytali mnie, kto to był, powiedziałam, że jacyś państwo, skierowani ze sklepu. Idźcie już, ja się boję. Nie mam siły bać się także i o was…

W milczeniu, z ciężkim westchnieniem, podnieśli się z wa

Janeczka zatrzymała się jak wryta.

– Idzie któryś – zaraportowała pełnym przejęcia szeptem.

– O Boże…! – jęknęła pani Nachowska. Pawełek pociągnął siostrę za rękę.

– Do łazienki! Chowamy się! Chaber, tu…! Pani go weźmie do pokoju… I niech pani nie zamyka na klucz ani na łańcuch, bo będzie brzęczało. Tylko zatrzask…

W łazience przytomnie skupili się za drzwiami. Gdyby je ktoś otworzył, chcąc zajrzeć, ujrzałby puste pomieszczenie. Pani Nachowska wpuściła gościa, zobaczyli go przez szparę, kiedy przechodził do pokoju. Znajoma postać. Ropuch…!

Przejście na palcach przez przedpokój, bezszelestne otwarcie drzwi i równie ciche ich zamknięcie za sobą trwało dokładnie cztery sekundy. Nie wsiadali do windy, od razu ruszyli po schodach na górę.

– I w rezultacie nie powiedzieliśmy jej, że bywamy tu wcale nie u niej, tylko u pana Lewandowskiego – powiedziała Janeczka w połowie piętra z wielkim niezadowoleniem. – To było bardzo ważne!