Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 27 из 49

Popatrzyła pytająco na Janeczkę i Pawełka. Obydwoje równocześnie kiwnęli głowami.

– Dokupił – zapewniła Janeczka. – To wiemy na pewno.

– No więc chyba one tam jeszcze są. I co? Mówiliście, że wasz dziadek tego szuka?

– Nie jesteśmy pewni, czy akurat tego. Ta kolekcja, której szuka, już się rozleciała, ale dziadek chciałby znaleźć chociaż kawałki.

– I co będzie, jak znajdzie?

– Nic. Możliwe, że będzie chciał odkupić, ale niekoniecznie. Dziadkowi chodzi głównie o to, żeby to nie zostało zniszczone ani wywiezione. Najbardziej by chciał wszystko skompletować z powrotem, ale chyba mu się nie uda. Wszystko mu jedno, kto to będzie miał, byle tylko istniało i było bezpieczne.

Pani Piekarska zastanowiła się przez chwilę.

– Czy wasz dziadek ma dużo znaczków? – spytała z lekkim wahaniem. – Nie klasyków, ale współczesnych?

– Olbrzymią ilość – zapewniła Janeczka.

– Ho, ho! – poinformował wyczerpująco Pawełek. Pani Piekarska przestała się wahać.

– No dobrze. Więc coś wam powiem. Ja zbieram tylko tak sobie, niepoważnie. Rozumiem waszego dziadka. Gdybym w końcu dostała te znaczki i gdyby się okazało, że to jest to, czego szukacie, ja mu to udostępnię. Nie sprzedam, ale mogłabym się zamienić. Na coś dla mojej bratanicy, ona zbiera ochronę środowiska, tematycznie.

– Z jakich krajów? – zaciekawił się Pawełek.

– Cały świat. Już ma bardzo dużo, ale ciągle jeszcze jej mnóstwo brakuje, a ja bym chciała, żeby miała całość. Więc w razie, gdyby udało się tę sprawę załatwić, pozamieniamy się. Bardzo to jest niepewne, ale na wszelki wypadek zapytajcie dziadka, czy zgodzi się na taki interes.

– Jesteśmy pewni, że tak, ale zapytamy – obiecała Janeczka. – Ale musimy pani jeszcze coś powiedzieć.

– No? Słucham.

Pawełek patrzył na panią Piekarską z wielką sympatią i uznaniem. Nagle nie wytrzymał.

– Rany, jak to fajnie rozmawiać z porządną osobą, która od razu wie, o co chodzi! – wykrzyknął z całego serca. – Do tej pory to albo oszust, albo przygłupek!

Pani Piekarska roześmiała się.

– Skąd wiecie, że ja jestem porządną osobą?

– Nasz pies powiedział – wyjaśniła uprzejmie Janeczka. – Zawsze on o tym decyduje i nie pomylił się jeszcze nigdy. Pani mu się spodobała od pierwszej chwili.

– Jaki mądry pies! – ucieszyła się pani Piekarska. – Nie tylko piękny, ale do tego rozumny. Czy on zje ciasteczko?

– Zje, jak mu się pozwoli. Chaber, zjedz piesku. Weź. Możesz.

Chaber leżał pod krzesłem swojej pani. Z godnością przyjął kruche ciasteczko z ręki pani Piekarskiej i życzliwie poklepał ogonem w podłogę. Pani Piekarska dała mu jeszcze drugie i wyprostowała się, wyjmując głowę spod stołu.

– Jaka szkoda, że ja nie mam takiego psa! Ale mieliście mi jeszcze coś powiedzieć? Słucham.

– Musimy panią ostrzec. Na panią jest jakaś zmowa. Pani Piekarska zdziwiła się ogromnie.

– Na mnie? Jaka?

– Czają się – rzekł Pawełek. – W razie gdyby tu przyszedł taki jeden, nazywa się Czesio Wilczak, niech go pani nie wpuszcza do domu i w ogóle z nim nie rozmawia.

– I niech pani unika pana Fajksata – dodała Janeczka. – Wiemy, że oni obaj, razem albo oddzielnie, wyciągają znaczki od różnych osób i do tego pan Fajksat oszukując na cenie. I wiemy… Ale to jest tajemnica. Czy pani tego nikomu nie powie?

Pani Piekarska zaprzysięgła kamie

– Wiemy, że Czesio ma jakąś spółkę z tym adwokatem w okularach. Napuścił go na panią. Nie wiemy dokładnie jak, ale dał mu pani nazwisko i adres i ma to związek ze spadkiem po pani Spayerowej…

– Na moje oko, chcieli coś stamtąd podwędzić – zakomunikował zimno Pawełek. – Z tamtego domu, w sobotę. Nie udało im się, więc teraz będą próbować u pani. Jakoś panią wykantować.

Pani Piekarska prawie się ucieszyła.

– No proszę, miałam rację! Słusznie mi się ten adwokat od początku nie podobał! Jestem prawie równie mądra jak wasz pies!

– Przy naszym psie każdy rozwija się umysłowo – poinformowała Janeczka. – Dwa lata temu rozwinęła się babcia.





– Ale ja byłam rozwinięta już wcześniej, skoro tak trafnie oceniłam adwokata!

– Możliwe – zgodził się Pawełek. – To tym bardziej niech się pani teraz nie da przerobić na miał. Z tym Okularnikiem też niech pani najlepiej nie rozmawia.

– W każdym razie wie pani już teraz, że Czesio, pan Fajksat i Okularnik to są jednostki najbardziej podejrzane – podkreśliła z naciskiem Janeczka. – Przy okazji ostrzegam panią, że pan Fajksat wygląda bardzo sympatycznie, więc niech się pani przypadkiem na to nie nabierze.

Pani Piekarska wyraziła im wdzięczność. Widać było, że potraktowała sprawę poważnie, uwierzyła i nie zlekceważyła informacji. Nabrała jakoś energii i umocniła się w postanowieniu stawiania oporu szajce wyzyskiwaczy i oszustów, zarówno we własnym imieniu, jak i w imieniu nieobecnego chrzestnego syna- spadkobiercy.

Opuścili dom pani Piekarskiej w okropnym pośpiechu dopiero, kiedy przypomnieli sobie o kolacji.

– Całe szczęście, że zdążyliśmy przed Czesiem – powiedziała z satysfakcją Janeczka, zbiegając po schodach. – Ciekawe, dlaczego jeszcze go tu nie było…

– Stefek działa – zaopiniował Pawełek. – Wszystkiego się od niego dowiemy…

Po wizycie w świątyni bóstwa zapał Stefka nabrał nowego ognia. Niedzielę sobie odpuścił, w niedzielę Czesio miał być zostawiony w spokoju i robić co zechce, poniedziałek natomiast był już dniem służby.

Zaraz po szkole Czesio odwalił swoje obowiązki na poczcie, sprawdzając nekrologi z niedzielnego Życia Warszawy. Wtajemniczony w sprawę Stefek wiedział w czym rzecz i pomysł przyszedł mu do głowy od razu.

Na siadającego przy tym samym pocztowym stoliku upiora Czesio spojrzał ponuro i z najgłębszym obrzydzeniem. Głupi szczeniak pętał mu się pod nogami i przynosił niefart śmiertelny. Już otworzył usta, żeby mu powiedzieć parę słów, ale nie zdążył.

– Mam znaczki z Libii – zawiadomił Stefek bez wstępów. – Całkiem za nic, bo w sobotę tak jakoś głupio wyszło. W domu mam, mogę ci przynieść kiedy chcesz. To po pierwsze, a po drugie, ale chryja! Dwie rodziny się pobiły nad nieboszczykiem!

Wszystko o nieboszczykach interesowało Czesia nad wyraz. Powstrzymał wyrazy, które już miał ma ustach.

– No? – warknął nieufnie. – Bo co?

– Na górnym Mokotowie, w takim jednym domu na parterze. Wykorkował starszy facet, co miał brata i siostrę. I jedna rodzina jest od tego brata, a druga od siostry. Chcieli zająć to mieszkanie, ono jest własnościowe i przylecieli, jak jeszcze ten umarlak leżał w łóżku, każdy chciał wszystko, a potem się okazało, że tam są pluskwy i karaluchy, więc zaczęli wyrzucać. Jedni chcieli spalić, a drudzy nie i wyszła im z tego wojna światów. Jeszcze się pewno biją.

– Skąd wiesz?

– Dopiero co moi starzy gadali. Któraś tam osoba z tych rodzin z matką pracuje i wyleciała z roboty jak z pieprzem. Ktoś tam ją zawiózł i widział.

– Gdzie to jest?

– Na górnym Mokotowie, mówię…

– Dokładnie! Adres!

– Dokładnie to nie wiem, ale mogę. się dowiedzieć. Ten, co zawoził, wie.

Czesio podjął decyzję i podniósł się od pocztowego stolika.

– Żywo! – zakomenderował.

Stefek ochoczo poderwał się również. Plany miał ściśle sprecyzowane, nie darmo wymyślił górny Mokotów. Rodzice kumpla robili generalny remont, zmieniali meble i pozbywali się śmieci, a kumpel mieszkał chwilowo u babci, bo w domu nie było się gdzie podziać. Ojciec wrócił właśnie z kilkuletniego kontraktu, wzbogacili się, nareszcie mogli rozstać się ze starymi rupieciami i zamieszkać jak ludzie. Pluskiew i karaluchów nigdy tam wprawdzie nie było, ale należało je dołożyć, żeby uzasadnić wyrzucanie różnych rzeczy. Starania o adres, który znał doskonale, stanowiły wręcz arcydzieło.

Godzinę przetrzymał Czesia pod własnym domem, co parę minut donosząc informacje z placu boju. Matka rzekomo wisiała na słuchawce, próbując się porozumieć się z tym kimś, kto odwoził członka skłóconych rodzin. Po godzinie okazało się, że ów ktoś znajduje się na Żoliborzu, a tam, gdzie jest, nie ma telefonu. Czesio dał się zawlec na Żoliborz. Na Żoliborzu Stefek wbiegł do obcego domu, posiedział trochę na klatce schodowej, po czym wybiegł, bardzo zmartwiony i zakłopotany, komunikując, iż osobnik już wyszedł. Wrócili na Mokotów. Czesio warczał, pluł jadem i tupał nogami. Stefek wyczekał do ostatniej chwili i podał adres wzbogaconego kumpla dokładnie w momencie, kiedy Czesio postanowił udusić go nieodwracalnie i natychmiast. Uzyskawszy adres, zrezygnował z duszenia.

– A teraz paszoł precz ode mnie! – zacharczał dzikim głosem. – Sam jadę. A niech się okaże, że coś nie tak…!

Stefek z polecenia był nawet zadowolony, co nie znaczy, że zamierzał je spełnić. Ciemno już się zrobiło, Czesio będzie dłużej szukał zarówno budynku jak i śmietnika. Znaleźć w końcu znajdzie, nie sposób przeoczyć wielkiego kopca połamanego drewna, szmat, makulatury, szmelcu i rozmaitych i

– Hej, a znaczki? – zawołał za oddalającym się Czesiem. – Zapomnieliśmy o znaczkach!

– Czarna ospa! Jutro o wpół do trzeciej! – wrzasnął Czesio i popędził na przystanek autobusowy.

W ten sposób pani Piekarska uniknęła w poniedziałek wizyty podejrzanego indywiduum…

Telefon u pana Lewandowskiego zadzwonił dość późno, ale, zgodnie z obietnicą, jeszcze tego samego wieczoru. Janeczka zawiadomiła uprzejmie, że mogą przyjść z wizytą zaraz nazajutrz, na przykład o piątej po południu. Pan Dominik entuzjastycznie wyraził zgodę, bez namysłu rezygnując z zaplanowanego pójścia do kina.

O wpół do piątej zadzwonili piętro niżej, do pani Nachowskiej.

Obwąchawszy jej drzwi Chaber wyraźnie okazał, że znajduje tu znajome zapachy. Janeczka i Pawełek obserwowali go z uwagą.

– Że Okularnik tu był, to wiemy – stwierdził Pawełek. – Widzieliśmy go na własne oczy. Popytaj go, kto jeszcze.