Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 34 из 47

– Działających na korzyść oskarżonego. Nie rąbnął go jeszcze, ale rąbnie przy najbliższej okazji, organizując nieszczęśliwy wypadek albo cokolwiek i

– Toteż właśnie. Gdzie on się, do pioruna, może podziewać?

– Który? Kuba czy Patryk?

– Patryk. Właściwie obaj, ale Patryk przynajmniej jest znany. Z nazwiska i adresu.

Przypomniałam sobie wizytę w komendzie.

– Z trzech hotelowych Jakubów, wszyscy trzej odpadli, w tym jeden w moich oczach. Ale mają daty urodzenia… Do licha, nie policzyłam, ilu tam było w odpowiednim wieku…

– Policzyli za ciebie. Stu osiemnastu. Uparli się i sprawdzają wszystkich.

Ucieszyłam się, że nie muszę sama odwalać całej roboty i przeniosłam zainteresowania z powrotem na Patryka. Znów pożałowałam, że straciłam okazję zetknięcia się z tą Kamillą osobiście. Im więcej wiedzy o Patryku, tym łatwiej przyjdzie Grażynkę do niego ostatecznie zniechęcić. Do licha, czy jej niefart do facetów to też moja wina…?

Klęski nagle pobiegły ku sobie jak przyciągane magnesem i zgromadziły mi się na kupie. List Grażynki, brakteat Jaksy z Kopanicy, bułgarski bloczek… gorzej, już teraz dwa bułgarskie bloczki! Same straty, moralne i materialne, niech to piorun spali…!

Wobec tego rozwikłam przynajmniej cholerny brakteat!

O trybie życia pana Pietrzaka nie miałam najmniejszego pojęcia, pojechałam do niego zatem byle kiedy. Ściśle biorąc, w godzinach popołudniowych, wymyśliłam bowiem, że, być może, w normalnych godzinach pracy on się błąka po sklepach, różnych centralach, aukcjach, spotkaniach i tym podobnych, a po południu siedzi w domu i grzebie w zbiorach. Tak mi jakoś wyszło. Nie dzwoniłam uprzednio, święcie przekonana, że odstawi mnie od piersi pod jakimkolwiek pozorem, żywiąc do mnie głęboką i uzasadnioną niechęć. Zdecydowałam się działać przez zaskoczenie.

Pod domem pana Pietrzaka, gdzie ze zdumiewającą łatwością znalazłam miejsce na zaparkowanie, przyszła mi do głowy straszna myśl. List Grażynki wywołał skutki dokładnie odwrotne od pożądanych. Miałam bezlitośnie ocenić swoje wady i przystąpić do uszlachetniania charakteru, tymczasem wręcz przeciwnie, robię się coraz gorsza. Dotychczas, wprawdzie nieznośna, byłam jednak jako tako wychowana, starałam się nie zwalać ludziom na głowy znienacka, bez telefonu, bez umówienia się, bez uwzględnienia cudzych potrzeb, chyba że zmuszały mnie do tego wyjątkowe okoliczności, a i to miałam wyrzuty sumienia. A teraz cóż robię? Świadomie prezentuję obrzydliwe natręctwo, wyrzuty sumienia zaś nawet mi nie świtają na horyzoncie. Zyskawszy wiedzę o sobie, pogłębiam wady!

Ogarnięta lekką zgrozą, nie wchodziłam jeszcze do budynku, stałam przy samochodzie, wsparta łokciami o dach, i patrzyłam w przestrzeń. W polu widzenia miałam drzwi wejściowe, które nagle otwarły się z impetem i wybiegł z nich młody facet z przyjemną, pogodną twarzą, ogromnie piegowaty. Nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, może dlatego, że odgrodzona byłam od niego samochodem, ruszył ku Puławskiej i dwa metry dalej spotkał się z dwiema babami, idącymi w stronę przeciwną. Zajęta sobą, w ogóle ich przedtem nie dostrzegłam. Zatrzymali się wszyscy i bez żadnego trudu usłyszałam rozmowę.

– Dzień dobry, pani Natalio! – zawołał młodzieniec. – Wuja nie ma?

– A nie ma – odparła cierpko jedna z bab, niewątpliwie owa Natalia.

– Dobrze, że panią spotykam, tak tu na panią czekałem, pani mnie wpuści, książkę chciałem zabrać…

– Nic z tego – przerwała mu baba głosem jak brzytwa. – Pan Józef zabronił. Jak go nie ma, nie wpuszczać nikogo.

– Ale mnie…?

– Ksawusia też. Jak nikogo, to nikogo.

– No co też pani…? Książka na półce koło biurka leży, może mi ją pani sama dać…

Natalia była uparta.

– Ja tam nie wiem. Jak nikogo, to nikogo. W książkach pana Józefa grzebać nie będę. Ksawuś później przyjdzie, jak pan już będzie.

– A kiedy wuj będzie?

– A skąd ja mam wiedzieć? Na kolacji to już na pewno, a możliwe, że i wcześniej. Ksawuś zadzwoni.

Ksawuś, w przeciwieństwie do Natalii, uparty nie był.

– No dobrze, to przylecę później. Ale kłopotu mi to narobi. Nie mogłaby pani… tak, jedna chwila i już?

– Nie. Jak nikogo, to nikogo.





Druga baba stała obok niczym słup kamie

– No, no, no – powiedziała półgębkiem ta druga baba. – Ja tam nic nie mówię…

– To i dobrze, że pani nic nie mówi – pochwaliła ją sucho pani Natalia, grzebiąc w torbie, zapewne w poszukiwaniu klucza. – Im mniej gadania, tym lepiej.

Znalazła klucze po pięciu sekundach. W ciągu tych pięciu sekund zaiskrzyły się we mnie procesy myślowe, słusznie jakaś bajka twierdzi, że nic szybszego niż myśl ludzka na świecie nie istnieje. To coś we mnie udowodniło niezbicie trafność stwierdzenia.

Ksawuś, sama to zdrobnienie wymyśliłam, Ksawery. Ksawery Przecinak był w Bolesławcu. Piegowaty! Widziałam go u Anity, myślałam, że taki opalony! Drzwi mają domofon, pana Józefa nie ma, baba mnie nie wpuści, słowa jednego z nią nie zdołam zamienić. Ten Pan ją zna, a ja znam Tego Pana, szlag jasny żeby to trafił, jak Ten Pan się nazywa…?!!! Przepadło, ale wejść muszę!

Oderwałam się od samochodu, w biegu prztyknęłam pilotem, znalazłam się w wejściu równocześnie z babami. Potraktowały to zwyczajnie, jako rzecz naturalną, jak wchodzenie do windy. Podziękowałam grzecznie i puściłam je przed sobą na schody, pan Pietrzak mieszkał na pierwszym piętrze, bez windy, ostatecznie, można się było obejść. Na wszelki wypadek postarałam się o dystans między sobą a nimi, żeby nie wyszło, że im siedzę na karku, zachowajmyż jakąś granicę natręctwa!

Pani Natalia jęła grzebać w licznych zamkach pana Pietrzaka, druga baba zajęła się zamkami naprzeciwko. Najbliższe sąsiadki, może warto się nad tym zastanowić…

Natchnienie spłynęło na mnie, kiedy już weszła, ale jeszcze nie zdążyła zamknąć za sobą drzwi.

– Bardzo panią przepraszam – powiedziałam wdzięcznie, stając w progu. – Pani Natalia, prawda? Ja do pani. Można?

Niewpuszczanie nikogo do pana Józefa musiało być w niej zakodowane tak potężnie, że te proste słowa spowodowały kompletne zaskoczenie. Do pana Józefa, ale do niej…? Ponadto nie miałam zbójeckiej brody, wzroku dzikiego i sukni plugawej, nie trzymałam w ręku broni palnej, ani nawet noża, i wiekiem nie pasowałam do hordy młodych złoczyńców. Odruchowo uchyliła drzwi szerzej.

– Do mnie? – zdziwiła się. – Ale, zaraz! Zaraz, zaraz, ja panią znam. Pani u nas już była?

Zdziwiłam się znacznie bardziej, bo, o ile mogłam sobie przypomnieć, w czasie jedynej wizyty u pana Pietrzaka zachowywałam się normalnie, nie wywinęłam żadnego niezwykłego numeru, niczego nie stłukłam, nie siedziałam do rana, jakim cudem zatem mogła mnie zapamiętać? Nie siliłam się tego odgadywać, czym prędzej skorzystałam z okazji.

– Byłam, oczywiście. Pana Pietrzaka też znam, i Tego Pana… do licha, niech pani popatrzy, znam człowieka od dziesięciu lat i ciągle mi ucieka jego nazwisko… Tego Pana, który panią panu Pietrzakowi naraił…

– A, pan Lipski! – ucieszyła się pani Natalia. – Proszę, proszę dalej. Ale pana Józefa nie ma…

– Nic nie szkodzi, to nawet lepiej – zapewniłam ją, wchodząc w głąb mieszkania. – Pan Lipski, jasne, a po mnie wciąż chodzi wszystko i

Pani Natalia okazała mi pełne zrozumienie. Weszłyśmy do kuchni, bo gdzież mogą wejść dwie kobiety, szczególnie jeśli kuchnia jest duża, z oknem i miejscem jadalnym? Nawet jeśli zaczną od salonu, prędzej czy później wylądują w kuchni. Pasowało mi to nadzwyczajnie!

– Ja to panią pamiętam bardzo dobrze – mówiła pani Natalia, chowając w lodówce świeżo nabyte produkty i zarazem rozwiązując zagadkę – bo jeszcze potem, jak pani wyszła, gadanie o pani było, że pani się przejmuje tymi kolekcjami jak rzadko która kobieta, a w dodatku pani książki pisze, nawet któreś czytałam, i w telewizji pani była. Pan Józef bardzo panią chwalił…

Chwalił…! Może i chwalił wtedy, ale później zapewne mu przeszło…

– …szkoda, że go pani nie zastała, ale on pewno niedługo wróci. Ale, zaraz! Pani mówi, że pani przyszła do mnie?

– Do pani – potwierdziłam stanowczo. – Wolę z panią pogadać niż z panem Pietrzakiem, bo wplątałam się w taką głupią sprawę, że z panem Józefem byłoby mi chyba niezręcznie. Sama nie wiem, co zrobić.

– A to kawy się może napijemy, ja zaraz zrobię. Pani pewno ma na myśli tę nieprzyjemność całą, co to pan Józef nie lubi wspominać. Mnie to się nie podoba, ale co swoje wiem, to wiem.

Znów odezwało się natchnienie, widocznie miało swój dzień. Pierwotnie zamierzałam popytać o brakteat, o Ksawusia, który mógł wszak okazać się tajemniczym Kubą, o związki z Fiałkowskimi i pobyty w Bolesławcu, teraz nagle zmieniłam zdanie. Wątek romansowy wydał mi się znacznie trafniejszy.

– Nieprzyjemność swoją drogą, ale mnie chodzi o coś i

– Tak – odparła pani Natalia bez zastanowienia, za to z wyraźnym zainteresowaniem, i zapaliła gaz pod czajnikiem. – Ksawery Przecinak. Siostrzeniec pana Józefa. A co?

– Ano właśnie. O niego idzie. Poznali się troszeczkę i sama nie wiem, czy to dobrze. Ona smutna, on wesoły, jako pociecha niby pasuje, ale czy on nie jest przypadkiem odrobinę lekkomyślny? Z tych, co to, wie pani, bez zastanowienia głupstwo mogą zrobić, a jej różnych głupot już całkiem wystarczy. No i przyszłam się pani poradzić, bo tylko pani go dobrze zna.