Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 29 из 47

– Niepotrzebnie zaczynają myśleć – zgodziła się ze mną Anita. – O prostych rzeczach to jeszcze, ale subtelności nie dla nich. Zabierz ją, bo już widzę, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

Udało mi się skłonić Grażynkę do odjazdu po dość długich wysiłkach, na szczęście byłam samochodem, ona przyjechała taksówką i taksówki zostały przewidziane na odjazd gości, bo impreza nie odbywała się na sucho. Jedno piwo wypiłam na początku pod kiełbaski i skrzydełka, i dawno już to piwo we mnie znikło, mogłam wracać normalnie. Jej się, najwyraźniej w świecie, spodobały te dywagacje katastroficzne, a możliwe, że i facet, bo jeszcze w czasie drogi snuła dalszy ciąg. Starałam się nie reagować, zajęta czymś i

W chwili kiedy odjeżdżałam, zwabiwszy ją do samochodu, przyjechał jeszcze jeden spóźniony gość. Żywiutko wyskoczył z taksówki i zdążyłam na niego spojrzeć.

Jeśli był to ten drugi, oczekiwany, rzeczywiście stanowił przeciwieństwo. Gębę miał uśmiechniętą dookoła głowy, zębami błyskał, ucieleśniona radość życia. Chyba nawet za dużo tej radości, takiej porcji Grażynka mogłaby nie wytrzymać. Wydawał się mocno opalony, na ile dało się to stwierdzić w świetle latarni nad bramą, zdrowiem promieniał, obiema rękami machał, z daleka witając towarzystwo, prawie nas nie zauważył i poleciał zwiększyć rozbawione grono. Zawahałam się na moment, zetknąć ją z nim czy nie, ale coś mi mówiło, że lepiej nie w tej chwili. Odjechałam.

Kiedy nazajutrz omawiałyśmy z Anitą całą sprawę, wiadomości miałam niewiele więcej, bo, wedle opinii Janusza, dochodzenie odrobinę okulało. Ów Stępniak wyjechał z Polski już prawie rok temu, nie wrócił do tej pory, ale komórka cały czas była opłacana jak trzeba, więc kogo to obchodziło. Mógł sobie do końca życia siedzieć w Australii albo na którymś biegunie, jego rzecz. Kto posługiwał się przyrządem, rzetelnie zań płacąc, nie dawało się odgadnąć.

Patryka wciąż jeszcze nie odnaleziono. W jego mieszkaniu nie było niczego podejrzanego ani nielegalnego, normalny ludzki chłam, nawet niezbyt obfity, i dużo literatury na najrozmaitsze tematy. Przesłuchania dostępnych podejrzanych trwały i szły jak po grudzie.

– Nie wyszło nam trochę – rzekła Anita z troską. – Z Januszem Krzepińskim nie zetknę jej na razie za skarby świata, bo się wzajemnie wpędzą do grobu, a Kubuś Wichajster zraziłby ją do siebie…

– Jak proszę? – przerwałam jej, zaskoczona.

– …od pierwszego kopa – dokończyła Anita.

– Czekajże. Jak powiedziałaś? Wichajster? On się tak nazywa?

– Oj, nie nazywa się Wichajster, ale ma takie jakieś techniczne nazwisko. Zaraz, przypomnę sobie… Szlagbor… nie, Śrubsztak… nie. O, Przecinak! Przecinak to szlagbor, nie?

– Nie – poprawiłam sucho. – Przecinak to mesel. Możliwe, że prawidłowo nawet przez dwa s.

– Mesel, niech będzie. Wszystkim się ciągle myliło, śrubokręt, korkociąg, kombinerek…

– Kombinerki.

– Ale mówili kombinerek. Ktoś wreszcie wymyślił Wichajster i ten wichajster się przyjął, Kubuś się za to nie obraża.

– Dobrze, zostawmy na razie te narzędzia pomocnicze. I co? Dlaczego by ją zraził? Wydawał mi się wesoły.

– Otóż to. Wesolutki wściekle, jak stado pierwiosnków na nieboskłonie, dosłownie strzelało z niego, istny fajerwerk, prawie nie można było wytrzymać. Przyznał się, że spotkało go powodzenie nadzwyczajne, ciężki kłopot zleciał mu z głowy i z tego tak się cieszy bez opamiętania. Rozumiem uciechę, ale nie dla Grażynki chwilowo takie roześmiane słoneczka. Szok termiczny.

Poparłam jej zdanie

– Jakiś umiar należało zachować, stopniować pogodę ducha…

– A Kubuś był do tego niezdolny – wpadła mi w słowo Anita. – Lepiej się stało, że przyjechał za późno, tyle że teraz nie wiem, co zrobić.

– Też nie wiem. Jedyne, co mogę, to zająć ją pracą. Nie jest przygnębiająca.

– To zajmij. A potem zobaczymy.

– Urządzisz następną imprezę?

Anita zawahała się.

– Nie wiem, może raczej zaproszę ją na coś ogólnego, więcej ludzi, więcej możliwości… A co do Kubusia Wi… zaraz… Przecinaka… teraz tak to widzę, mam wrażenie, że ta jego skowronkowatość była trochę histeryczna. Szał go opętał. Wiesz, takie skojarzenie, jego najgorszy wróg wpadł pod pociąg i rozmazało go po torach…

– O Jezu…

– I jeszcze przez przypadek sam go wepchnął. Okropne, ale za to jakie radosne! Bo aż taki wystrzałowy nigdy dotychczas nie był, raczej normalny.

– Czekaj, a jak on ma właściwie na imię? Nie ochrzcili go przecież mianem Kubusia, nie ma takiego świętego. Jakub?

– Nie. Przypadkiem wiem, że Ksawery. Ksawery Przecinak. Zrobili z niego Kubusia, dziwactwo, ale niby jak inaczej ten Ksawery się zdrabnia?

– Ksawuś…?





– Głupio. No nic… Czekaj, miałaś na myśli, że wasza robota nie jest przygnębiająca?

– Dokładnie. Nie jest.

– Też mi się tak wydawało. No dobrze, niech będzie, zajmij ją…

Zajęłam zatem uczciwą pracą tak Grażynkę, jak i siebie, i nawet nieźle nam szło aż do chwili, kiedy wieczorem zadzwonił Ten Pan.

– No i niech pani popatrzy, ten brakteat się znalazł – oznajmił bez wstępów, taki zadowolony, że samo rwało mu się z ust. – Jednak ma go pan Pietrzak i teraz twierdzi, że miał go cały czas, od wieków. Chwała Bogu, że nie zginął!

Uczciwa praca od razu wyleciała mi z głowy. Ucieszyć się, owszem, ucieszyłam, ale potraktowałam jego słowa trochę nieufnie.

– Jest pan pewien? Widział go pan?

– Ja osobiście nie, ale policja widziała. Bardzo grzecznie poprosili o pokazanie zbioru, a brakteatu Jaksy w szczególności, i pan Pietrzak chętnie pokazał.

– Skąd pan to wie? – zdumiałam się. – Od policji?!

– A, nie, skąd! Od gosposi pana Pietrzaka. Była akurat i wszystko słyszała, bardzo przejęta, a brakteat, to jej się wydało takie dziwne słowo, że zapamiętała. A ja ją zaraz potem spotkałem, znamy się trochę, sam ją Pietrzakowi naraiłem. Podobno, tak wyjaśnili, kontaktują się z każdym, kogo tam w notesie Fiałkowskiego znaleźli, i proszą o pomoc, bo na numizmatyce mało kto się zna. Jakieś plotki tu musiały zamieszania narobić.

– No dobrze, a dlaczego, wobec tego, pan Pietrzak twierdził, że go nie ma?

– Może akurat miał jakieś swoje powody…

Wszystko w środku nagle mi podskoczyło, bo, rzecz jasna, przypomniał mi się list Grażynki, w obliczu wydarzeń tłamszony z całej siły. To we mnie właśnie pan Pietrzak wpierał, że brakteatu Jaksy nie posiada, prawdopodobnie obawiał się, że przylecę oglądać go ponownie, a na wizytę nie miał najmniejszej ochoty. Zełgał ze strachu. Jednak powi

Zajęta sobą, przeoczyłam fakt, że i z panem Gulemskim były jakieś komplikacje, coś tam jednak pan Pietrzak ze znikającym brakteatem wywijał. Pełna skruchy, dałam spokój dociekaniom.

– Mnie się wydaje, proszę pani – mówił dalej Ten Pan – że pan Pietrzak miał jakieś kłopoty i chronił swoją kolekcję. Ktoś natrętnie chciał od niego coś kupić, a on wcale nie chce sprzedawać, więc przez jakiś czas na zimne dmuchał. Mówił, że nie ma tego czy tamtego i już. A co do Fiałkowskiego to ja nie wiem, Gulemski mówi, że widział, może i rzeczywiście widział i

Supozycja brzmiała rozsądnie. Przewieźć takie małe barachło, żadna sztuka, i na pewno nikt się tym chwalił nie będzie. Tylko co Fiałkowski zrobił z forsą…? A, prawda, nie jego, zarobił na prowizji i tyle, majątek raczej niewielki. I w ogóle nad czym ja się zastanawiam, nawet gdyby sprzedał własne, włożyłby pieniądze w coś następnego, namiętność to namiętność, nie przewidywał przecież, że umrze za miesiąc czy dwa…!

– A pana policja jeszcze o te rzeczy nie pytała? – zainteresowałam się.

– Jak dotąd nie. Zresztą, cóż ja bym im mógł powiedzieć? Same przypuszczenia i plotki, a nawet jeśli komuś coś dostarczam, to wcale nie znaczy, że ten ktoś to ma, mógł chcieć dla kogoś albo odsprzedać dalej. Nie warto im na mnie tracić czasu.

Byłam całkowicie odmie

– Co to było? – spytała podejrzliwie Grażynka.

– Dalszy ciąg zbrodniczej afery numizmatycznej – odparłam beztrosko, zanim uświadomiłam sobie co i do kogo mówię. – Znalazł się brakteat Jaksy z Kopanicy, ten, co to tak się pojawia i znika, a powinien go mieć nieboszczyk…

Grażynka wylała kawę na siebie i na wydruk komputerowy. Kawa nie była już zbyt gorąca, nie zwróciła na to zatem żadnej uwagi i zamarła, mokra i pełna rozpaczliwego napięcia.

– Teraz…! – wykrztusiła z trudem.

– Teraz właśnie. A co…?

– Teraz…! Kiedy Patryk…!

O, cholera. Dotarło do mnie, ona myśli, że Patryk to przywiózł, sprzedał komuś albo co, udowodnił swoją zbrodnię z pobudek niskich, sam wykluczył okoliczności łagodzące. No owszem, postarał się nieźle, ale przecież nie brakteatem pana Pietrzaka! Diabli nadali, jeśli chciał wzbudzić w opornej Grażynce wierne i trwałe uczucia, wybrał chyba najlepszą drogę, ona z tego nie wybrnie, lada chwila zacznie obwiniać siebie, wodziła go na manowce, niedobra była, stwarzała same wątpliwości, chciała go, nie chciała, odpędzała i przyciągała, na zmianę, aż wreszcie nie wytrzymał i w nerwach musiał popełnić zbrodnię. Skłoniła go do tego obrzydliwym postępowaniem, wszystko przez nią, i teraz powi

– To ja – powiedziała Grażynka zdławionym głosem, wciąż z tą filiżanką z resztkami kawy na dnie. – To przeze mnie…

No i proszę, jak zgadłam. Mimo współczucia, rozzłościłam się od razu.

– Ty nie bądź taka megalomanka, nie wszystko przez ciebie, a może jeszcze terrorystów arabskich sobie przypiszesz! Sama podejrzewałaś go o złe skło