Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 47

Odczepiłam się od siebie i zaczęłam rozpaczliwie szukać wyjścia, nie bacząc na wyraz twarzy Grażynki, dobitnie świadczący o jej stanie ducha.

– Bez Kuby nic nie zrobią – powiedziałam gniewnie. – Sam Antoś zeznaje, że Weronika była żywa, a potem ujrzał ją martwą, Kuba zaś był w środku. A i to nie wiadomo, czy w tym miejscu Antoś nie łże, bo może też był w środku i ręka mu skoczyła. Mogą wzajemnie na siebie zwalać i już sam diabeł za nimi nie trafi, dochodzenie jest w lesie, w dodatku w paradę wchodzi brakteat Jaksy z Kopanicy. Gdyby ginął w zwykłych okolicznościach, to czort go bierz, nic takiego, ale ginie w obliczu zbrodni! Nie będę szlachetna, taktowna i delikatna, niech szlag trafi poprawę charakteru, niech ktoś przyciśnie pana Pietrzaka, ma go w końcu czy nie?!

– Kogo ma…? – wyrwało się zaskoczonej Grażynce.

– Ten brakteat!

– A co to ma… O Boże! Co to ma do Patryka…?

– Możesz wyjaśnić, o czym mówisz? – zainteresował się grzecznie Janusz.

Pobulgotałam w sobie jeszcze przez chwilę z przykrą świadomością na dnie duszy, że jednak doskonale mnie Grażynka w swoim liście opisała. Wstrętna postać. No to będę wstrętna postać i niech to piorun strzeli!

– O numizmatyce – mruknęłam.

– A trochę ściślej…?

Westchnęłam ciężko i powiedziałam im wszystko, wrabiając wreszcie przy okazji także i Tego Pana, tyle że bez nazwiska. W połowie mojej relacji Grażynka ocknęła się jakby z martwoty i zaczęła słuchać, najwidoczniej nadzieja nie zdechła w niej doszczętnie i jeszcze cokolwiek zipała.

– Ciekawe – powiedział Janusz i nie skomentował obszerniej mojej opowieści.

Nadal myślałam intensywnie.

– Do bani te przesłuchania, brakuje mi tu jeszcze mnóstwa rzeczy. Latali dookoła domu, włamywali się od tyłu, to kto w końcu otworzył drzwi frontowe? Ta facetka z restauracji twierdziła, że były otwarte. Co, dokładnie, robili w pustym domu Baranka, czy jak mu tam? Co właściwie przenosili Antoś z Wiesiem, same pudła czy pudła razem z tackami na monety? Jedną tackę znalazłam tam osobiście! Na opakowaniu papierosów był numer komórki, czyjej? Nie sprawdzili, nie pytali o nią żadnego z nich…?

– Przesłuchiwali tylko dwóch – przypomniał mi Janusz.

– A tych dwóch co na to?!

– Nic. Przeoczenie. Będą uzupełniać zeznania, bo i tak wydarcie z nich tego, co czytałaś i co słyszysz, kosztowało trzy dni. Galernicza robota.

– A nie sprawdzili, do kogo ta komórka należy?

– Owszem, sprawdzili. Numer zapisany na jakiegoś Jerzego Stępniaka.

– I kto to jest, ten Jerzy Stępniak?

– Jeszcze go nie znaleźli, ale jutro będzie wiadomo.

– A nie prościej byłoby zadzwonić…

– I spytać, kto mówi? Wiesz, co ci taki odpowie?

– Mniej więcej wiem, chociaż możliwości jest dużo. Ale zacząć rozmowę, jakąkolwiek, zawsze coś z niej wyniknie. Zaraz. Właściwie dlaczego ja sama tego nie zrobię? Zramolałam już chyba doszczętnie, albo to ty mnie tak ogłupiłeś, uwiesiłam się na tobie i siedzę jak taki tępy pień, żeby ci nie wchodzić w paradę! A czy ja muszę się od razu przedstawiać? Z pralni dywanów jestem!

Chwyciłam torebkę. Zanim oddałam glinom zgniecione opakowanie po papierosach, na wszelki wypadek przepisałam sobie ów numer. Znalazłam go, wypukałam na własnej komórce. Grażynka i Janusz przyglądali mi się w milczeniu.

– Tu numer 509 207 386 – powiedziała maszyneria. – Po sygnale zostaw wiadomość.

Poczułam się bezradna. Nie wygłaszam żadnego komunikatu o praniu dywanów. Popatrzyłam na nich.

– Zawsze tak? – spytałam niepewnie.

– Za każdym razem.

– No, ale przecież ten Jerzy Stępniak ma jakiś adres, miejsce pracy…

– Toteż jutro będzie wiadomo.





– Zaraz, czekaj. Kuba nocował u Antosia. Nie znaleźli tam jego odcisków palców?

– Znaleźli. Mieszkanie Antosia to nie jest sala operacyjna, nie panuje tam kliniczna czystość. Ale drogą eliminacji doszli. Znaleźli odciski palców, które pasują do tych z domu denatki, i można uczynić założenie, że są to palce Kuby. Pewność zyska się dopiero po odciśnięciu Kuby osobiście.

– Nieziemsko ślamazarnie to śledztwo się wlecze!

– Patryk posunął je nieco do przodu…

Grażynka nie wytrzymała, zerwała się z fotela.

– Ja nie… – powiedziała mężnie. – Jeżeli on się ze mną spróbuje skontaktować, nie będę tego ukrywać! Nie! A już o mało co… Nie dokończyła i wybiegła.

– Nie dość, że mi przepada bułgarski bloczek, nie dość, że mną szarpią wyrzuty sumienia za Grażynkę, to jeszcze diabli mi biorą pracę zawodową – powiedziałam z rozgoryczeniem. – Miałyśmy odwalać korektę…

Anita była operatywna, jeśli miała coś zrobić, robiła to od razu. Wymyśliła małą imprezkę dla uczczenia ostatniego numeru czasopisma, twierdząc, iż jest to któraś rocznica jej pierwszego sukcesu w pracy. Żadna tam wielka uroczystość, skromne spotkanko paru osób w domu jej rozwiedzionego męża i jego aktualnej żony.

Układy z tym mężem miała może nieco osobliwe, ale bardzo wygodne. Przy podziale mienia bez słowa zrzekła się połowy domu na Kępie Zawadowskiej, miejsce z doskonałym dojazdem, tuż przy pętli autobusowej, pełne zieleni i zachwycające, za co zyskała dozgo

Wszelkie imprezy Anita urządzała u byłego męża, ku wielkiemu zadowoleniu nowej żony, odwdzięczając się informacjami natury życiowo-kosmetycznej, bo w końcu co prasa, to prasa, już same reklamy stanowią potężny żer. We właściwej chwili dzwoniła do owej Idalki.

– Niech cię Bóg broni, nie kupuj tego proszku – ostrzegała. – My to reklamujemy, ale nie zwracaj uwagi. On śmierdzi.

Albo odwrotnie. Zalecała szybkie nabycie produktu, który w tej chwili jest rewelacyjny, a za parę miesięcy z pewnością się zepsuje. Wszedłszy na rynek, rozbestwią się i pójdą na łatwizny.

Koegzystencja kwitła i teraz też Anita uczciła swoją dość mętną rocznicę, zapraszając te parę osób do eksmęża na grilla. Osoby podobno niegdyś przyczyniły się do jej sukcesu, mieli zatem czcić razem.

W skład gości weszła Grażynka, usiłująca wprawdzie w pierwszej chwili wyłgać się od uczestnictwa, ale Anita była twarda i wiedziała, co robi. Wiedziała także, co robi Grażynka i nie dała w siebie wmówić, że siedzi ze mną przy korekcie, szczególnie że ja też miałam tam wpaść na krótko.

O Patryku, przesłuchaniach, tym tam jakimś Stępniaku i tajemniczym Kubie wciąż jeszcze nic nie wiedziałam, bo Janusz z reguły przynosił informacje dość późnym wieczorem, dręczył mnie niedosyt wiedzy i zła byłam jak diabli, ale na Kępę Zawadowską pojechałam. Nie dla siebie, rzecz jasna, i nie dla Anity, tylko dla Grażynki, w celu obejrzenia ewentualnych kandydatów na odtrutkę po Patryku.

Obejrzałam jednego.

Gdybym była młodsza i miała za sobą mniej okropnych doświadczeń, zaaprobowałabym go bez chwili wahania. Gregory Peck jak w pysk dał, tyle że w bardziej melancholijnym wydaniu. Maniery nieskazitelne, umysłowo elita, wysokie loty, żadnej wulgarności, polski język niczym świętość, błyskotliwość, poczucie humoru nieco zgryźliwe, ale bezbłędne, dwie lewe ręce do zajęć technicznych w rodzaju zdjęcia rusztu z grilla, ale za to jak tańczył…! Stare, prawdziwe tańce, Anita wiedziała co robi, nowoczesność kończyła się na twiście.

Grażynka mu się spodobała, co zostało okazane w sposób wręcz wiktoriańsko powściągliwy. Trzeba było mieć dobre oko, żeby dostrzec tę grawitację ku niej. No, oko miałyśmy obie, i Anita, i ja.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że z chwili na chwilę Grażynka zaczynała coraz bardziej przypominać stragizowaną Goplanę, bliską przemiany w mgłę nad jeziorem. Kto tam tę Goplanę, do licha, porzucił…? Przecież nie Kirkor! Goplana zaczęła mi się kojarzyć z syrenką Andersena, królewicza diabli wzięli, zostały jej nogi bez głosu i na cholerę jej te nogi?

We wzroku Anity też dostrzegłam troskę. Obie usiłowałyśmy podsłuchać chociaż fragmencik ich rozmowy, później udało nam się skonfrontować strzępy. Rany boskie, sam bezsens życia, nic trwałego, za wszystko trzeba płacić, nie warto, po co te wszystkie cierpienia, człowiek to pył na wietrze, same złudzenia szkodliwe i głupie, nawet słońce jest niebezpieczne, najlepiej od razu się powiesić albo otruć. Narkotykami przejść w krainę mirażu, a i tak nic się nigdy nikomu nie uda.

O, niech to piorun strzeli! Miałam nadzieję, że chłopak okaże odrobinę męskości, dorosły facet w końcu, rycerska opiekuńczość się w nim odezwie, a skąd! Trzcina, cholera, może i myśląca, ale nie w tę stronę co trzeba.

– Chyba on w tej depresji grzęźnie cokolwiek za głęboko – powiedziałam do Anity na stronie. – Grażynka w normalnym stanie już by go zaczęła wyciągać, ale przecież nie teraz! Gdzie ten drugi, weselszy?

– Nie złapałam go, gdzieś mi się zmył z horyzontu, ale zostawiłam mu wiadomość i powinien być – odparła zmartwiona Anita. – I też nie wiem, czyby się nadał. Słuchaj, zabierz ją stąd, bo on ją przydepcze ostatecznie. Ona mu się podoba i znalazł pokrewną duszę, gdyby Zygmunt miał w domu narkotyki, już by je polecieli zażywać.

– Nie ma?

– Chwalić Boga, nie.

– A szkoda faceta, bo atrakcyjny.

– To tak właśnie wygląda samo życie. Pokraka ci będzie tryskać wigorem, a taki bluszcz cholerny za zwiędłą różę robi. I powiem ci, podejrzewam, że gdyby trafił na twardą dziewczynę, która to wszystko zniesie, wcale by jej nie chciał.

– Kobiety są bardziej elastyczne. I w gruncie rzeczy mają w sobie więcej racjonalizmu. Taka jakaś w jego stanie uczepiłaby się prostackiego brutala niczym deski ratunku, wylazłaby z dołka i dopiero potem zaczęła stroić grymasy. Z mężczyznami gorzej.