Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 71 из 85

— Kto?

Pochylił się nad aparatem, wyjął kasetę i pokazał jej barwną nalepkę z napisem ANIOŁ PRZEMOCY wydrukowanym na rysunku białego komputera.

— To koszmar! — wykrzyknęła. — Jak mogłeś kupić coś tak okropnego?

— Chciałaś obejrzeć filmolos grozy.

— Ale trzeba było mnie uprzedzić.

— Nic by to nie dało. Przecież po włączeniu aparatu straciłaś natychmiast pamięć swej rzeczywistej przeszłości, bo wyparła ją historia pozornego życia, dokomponowana do fabuły nagranej na taśmie.

— A czy każdy filmolos kończy się pozorną śmiercią tego człowieka, który go ogląda?

— Tak, bez żadnego wyjątku. Jeżeli tutaj projekcja zostaje czymkolwiek przerwana, tam bohater przeżywanej fikcji ginie w niej nagle w jakimś wypadku. Tam czas płynie z olbrzymią prędkością: w ciągu dnia można prześnić losy całego życia.

Dziecko pozostawione bez opieki pod sąsiednim parasolem rozpłakało się nagle i stanęło na jednej nodze. Ze skaleczonej pięty, w której tkwiła tranzystorowa pineska, rozległ się spokojny głos spikera czytającego wiadomości:

— Z Singapuru donoszą, że małpy człekokształtne, zamieszkujące rezerwat przyrody na jednej z wysp u wybrzeży Borneo, osiągnęły ostatnio bardzo wysoki stopień inteligencji. Aby to udowodnić, przywódca tamtejszych goryli zgromadził wokół swej klatki dzie

Lucyna wyciągnęła z pięty dziecka gadający kolec. Myślała wciąż o ostatnim filmolosie. Nie mogła się oswoić z nagłą zmianą otoczenia, zwłaszcza że tam była o dwadzieścia lat młodsza.

— Gdzie leży ta wyspa? — spytała męża.

— Tam. — Wskazał w kierunku wodnego horyzontu. Przez kilka minut patrzyli w milczeniu na daleki ląd. — Pora na obiad. Ale przedtem jeszcze raz moglibyśmy się wykąpać. Idziemy?

Woda była czysta i ciepła. Po kąpieli wyszli na brzeg. Wracając minęli grupę ludzi grających w piłkę. Lucyna przeszła między nimi. Nagle krzyknęła przeraźliwie i zasłoniła się rękami. Przestraszył ją gwałtowny ruch mężczyzny, który odbił piłkę. Nieznajomi przestali grać. Znieruchomieli dookoła kobiety. Czekali, aż wyjdzie z ich kręgu.

Uśmiechali się życzliwie, ale to było jeszcze gorsze: miała wrażenie, że znów stoi na szachownicy i że zaraz spadnie na nią śmiertelny cios.

— Dlaczego tamte maszyny zmuszały ludzi do zabijania swoich przyjaciół? — spytała męża, kiedy zbliżyli się do miejsca, gdzie leżał ich koc.

— Mówisz o „Aniele przemocy”?

— Tak.

— To proste: one były zaprogramowane przez dwóch szachistów i sprawdzały wartość ich systemów gry.

— Na ludziach?

Spojrzał jej w twarz; minę miała poważną.

— O co ci chodzi? Przecież to była fikcja, jedna z tych nieprawdopodobnych bzdur, jakie wymyślają autorzy filmolosów grozy.

— Poczekaj… — Zastanowiła się. — Czy w średniowiecznych wojnach wielomilionowe armie agresorów mordowały dobrowolnie? Przecież one nie składały się z kryminalistów!



Roześmiał się na całe gardło.

— Oczywiście! Głuptasie, nie wiedziałaś? Armie zabijały z ochotą i same ginęły chętnie, często z euforią, jeżeli trafiały na opór, chociaż nie składały się z kryminalistów, bo złych ludzi we wszystkich krajach izolowano w więzieniach. Pomyśl logicznie! Gdyby tak nie było, to znaczy, gdyby dobrzy ludzie nie zabijali dobrowolnie, wówczas w celu wytłumaczenia mechanizmu woje

— Jednak to brzmi fantastycznie: źli ludzie siedzieli w więzieniach, a dobrzy…

Nie dokończyła tego zdania. Kiedy powiedziała „w więzieniach”, plażę przekroiły długie smugi czarnych cieni, rzucone na piasek przez stojących wczasowiczów. Jakby nagle w mrokach nocy zaświeciło ostre słońce, niebo poza jej plecami rozerwała łuna najbardziej upiornego ze wszystkich wschodów.

W okamgnieniu straszny świt zalał żarem całą ziemię. W jaśniejszym od dziesięciu słońc biało — liliowym blasku, który rozdarł źrenice i boleśnie smagnął wszystko, co wokoło żyło, bujne zarośla — przez pły

Ułamek sekundy wcześniej obróciła się do źródła. Ponad wyspą małp rósł gigantyczny trzon atomowego grzyba. Jego kaptur wznosił się do stratosfery. Wiedziała, że za kilka sekund, wkrótce po upiornym błysku, gdy na wybrzeże runie czoło niosącej grzmot powietrznej fali uderzeniowej, zmiecione z powierzchni ziemi huraganowym ciosem wichru zgaśnie tutaj morze radioaktywnego piekła.

Ale nie doczekała tego.

Odkryła, że leży we wnętrzu szklanego prostopadłościanu. Jej nagie ciało zalewał przeźroczysty płyn. W nagłej ciszy, która nastąpiła po serii jadowitych syków, odezwał się przy jej uchu miły kobiecy głos:

— Przykro nam bardzo, ale musieliśmy przerwać wyświetlanie twojego filmolosu. Czy nosisz numer dziewięćset czterdzieści miliardów pięć milionów siedemdziesiąt jeden?

Na tablicy w końcu szklanej komory, za literami T — Re, srebrzyła się wielocyfrowa liczba: 940 005 000 071.

— Tak — powiedziała.

— A ile masz lat? Licznik lat miał złote cyfry.

— Dziewiętnaście.

— Więc wszystko się zgadza — podsumował miły głos. — Po stu dwudziestu latach oczekiwania w kolejce uzyskałaś prawo do jednej doby autentycznego życia. Miejsce zwolnione zostanie za godzinę i dlatego musieliśmy cię obudzić. Przygotuj się! Za kwadrans szybkobieżna winda podniesie twoją kabinę na wysokość czterech kilometrów — aż do samego dachu Europy Zobaczysz tam prawdziwe słońce, znajdziesz wodę i drzewa. Raz jeszcze przepraszamy za wyłączenie filmolosu. Gratulujemy i życzymy przyjemnych wrażeń!

We wszystkich kierunkach przestrzeni poza szybami ciasnych jak trumny prostopadłościanów spoczywały postacie ludzi pogrążonych we śnie. Tylko Lucyna leżała z otwartymi oczami. Przez kilkanaście minut patrzyła w dal na miliony nagich ciał symetrycznie rozlokowanych w szklanych korytarzach, których ściany emitowały światło i zbiegały się w nieskończoności.

Liczniki na tablicy pokrywała szyba. Rozbiła ją silnym uderzeniem łokcia. Najpierw wyrwała z gniazdka wszystkie przewody, a kiedy otwierając oczy znalazła dookoła siebie świat w niezmienionej postaci — położyła dłoń na szklanym ostrzu w poszukiwaniu niezawodnego wyłącznika.

Janusz A. Zajdel

Raport z piwnicy

Wydaje mi się, że mam dość czasu… Muszę go czymkolwiek wypełnić. Teraz, kiedy przemyślałem wszystko dokładnie, pozostaje tylko czekać. Może wreszcie uda mi się zmylić ich czujność i wymknąć się stąd, może znajdę jakiś sposób…

Pomyślałem, że dobrze byłoby zanotować wszystko po kolei. Nie dlatego, abym sądził, że nie zdołam już nikomu tego opowiedzieć… Po prostu może w ten sposób sam lepiej sobie przypomnę różne szczegóły? Notes mam, długopis także, światło tylko trochę za słabe, ale jakoś sobie poradzę.

Aby wszystko stało się jasne i zrozumiałe, muszę zacząć od tego momentu, gdy mój niespodziewany gość, ubrany w mój szlafrok, ogolony i umyty, zasiadł do herbaty i kanapek, które dla niego przygotowałem, kiedy on buszował w mojej łazience.