Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 70 из 85

Czy to znaczyło, że nadal nie grozi jej tutaj żadne niebezpieczeństwo?

Na szachownicy stało dwudziestu ludzi. Pod ścianą leżały zwłoki pozostałych dwunastu — wcześniej wyłączonych z gry. Turyści nosili na głowach różne hełmy i kapelusze. Ich kształty pozwalały rozpoznać figury szachowe, w rolach których wszyscy tu występowali. Nieszczęśliwi, kręcili szyjami, rozglądając się dookoła. Dotychczas każdemu mogło się wydawać, że zginie od ciosu albo sam będzie musiał go zadać w jakiejkolwiek, dowolnie wybranej przez komputer chwili; teraz uświadomili sobie, że los ich zależy przede wszystkim od aktualnej sytuacji na szachownicy. Zgoda na remis lub zakończona matem porażka jednego z komputerów uratowałyby życie ocalałym z pogromu ludziom, bowiem w tej grze jedynie obu królom nie groziło niebezpieczeństwo śmierci.

Biały komputer przewidział kolejność wielu ruchów w rozgrywanej partii. Dlatego wcześniej mógł zaprosić Lucynę do udziału w „barwnej imprezie”. Zaledwie o tym pomyślała, gdy stojący przed nią mężczyzna zszedł z szachownicy, ona zaś — posłuszna mechanicznej woli — natychmiast zajęła jego miejsce.

Człowiek ten występował w roli białego piona, który dotarł do ósmej linii, gdzie białe miały prawo zastąpić go wybraną figurą. Promocja piona wyglądała tak niewi

Lecz po wykonaniu zwrotu w lewo Lucyna podniosła ręce do zagadkowego ciężaru na swoich plecach: jedną odczepiła zawieszoną tam złotą koronę i włożyła ją na swoją głowę, drugą — znalazła kuszę i kołczan ze strzałami. Cięciwa kuszy była napięta. Dziewczyna położyła na niej strzałę i skierowała jej grot w czarnego króla,

Na „szach” białych, czarne odpowiedziały ruchem skoczka, zasłaniając nim swojego króla. Wtedy Lucyna obróciła się ku środkowi szachownicy. Zmuszona nagłym impulsem, pociągnęła za spust kuszy. Usłyszała jęk cięciwy, ale nie dostrzegła celu, w jaki ugodziła strzała, bo wcześniej zamknęła oczy. Otworzyła je w momencie, gdy jakieś ciało zwaliło się na podłogę. Hełm czarnego gońca potoczył się pod jej nogi. Strzała tkwiła w sercu leżącej postaci. Lucyna rozpoznała w niej kobietę, która przedtem rzuciła oszczepem w chłopca. Po strzale mięśnie zmusiły dziewczynę do opuszczenia zajmowanego pola. Zdecydowanym krokiem przeszła na miejsce kolejnej ofiary.

Odpowiadając na ruch białych, czarny komputer nie zwlekał ani sekundy: mieczem swojego piona ściął głowę białemu skoczkowi. Rolę skoczka grał były trener sportowy, niski starzec uzbrojony w trójząb, a piona — wychowanek tamtego, atletycznie zbudowany mężczyzna. Bicie to wykonane zostało z tak wielką siłą, że po ciosie boksera broń starca, zawadzona rozpędzonym mieczem, wyleciała mu z ręki i uderzyła w osłonę białego komputera, poza którą coś pękło.

Obraz kilku krzywych linii na jednym z ekranów białego szachisty zadrżał i rozdwoił się: przekreśliła go smuga jakiejś usterki. W tej samej chwili Lucyna przeszła na sąsiednie pole, ale po sekundzie strasznego wahania, odczuwanego w mięśniach nóg, powróciła na poprzednie miejsce.

Wiedziała, że jest białym hetmanem (kiedyś nazywano go królową), którego w poprzedniej fazie gry jej komputer stracił albo raczej — należałoby powiedzieć — chętnie poświęcił w zamian za poprawę położenia swoich figur na szachownicy. Teraz — po dawno przewidywanej promocji piona i po wymianie kilku figur — żadna ze stron nie miała już przewagi „materialnej”, to znaczy — nie dysponowała większą liczbą bierek, co zresztą było typowe w partiach rozgrywanych przez szachowych mistrzów. Czy, odzyskując hetmana, białe utrzymały swą przewagę pozycyjną — trudno było ocenić w makabrycznej sytuacji, gdy w blasku płonącej pochodni hak ściągnął pod ścianę dwa kolejne trupy.

Na szczycie czarnego komputera zamrugała czerwona lampa. Równocześnie jego kamera telewizyjna skierowała obiektyw na Lucynę. Wówczas biały mózg elektronowy przewinął ostatni odcinek magnetowidowej taśmy, wskazał strzałką awaryjną smugę na swoim ekranie i tupnął nogą dziewczyny w zajmowane przez nią pole, na co czarny — jakby nie brał pod uwagę przyczyny uszkodzenia — powtórzył serię sygnałów ostrzegawczych.

Było jasne, że czarny szachista — powołując się na znane zasady gry — protestuje przeciwko haniebnej decyzji swego przeciwnika, który wykonał nieprzemyślany ruch hetmanem i szybko go wycofał, zaś biały tłumaczył się chwilową niedyspozycją.

Do szafy zajmowanej przez białego szachistę przyskoczył rękonóg sterowany sygnałami arbitra z sąsiedniej sali. Uniesionym wysoko ciężkim młotem zmusił białą maszynę do przestrzegania twardych prawideł gry. Lucyna dostała rozkaz powrotu na sporne pole i wykonała go. Zwróciła przy tym uwagę na kompozytora, który w czasie zwiedzania miasta zawsze pozostawał w tyle za turystami, zamyślał się i gubił, aż ktoś dyskretnie zawiesił mu na plecach tabliczkę z, napisem „zakończenie wycieczki”. Rozmawiała z nim poprzedniego dnia i stwierdziła, że jest bardzo miły.

Teraz mężczyzna ten przedefilował obok Lucyny w hełmie czarnej wieży na głowie i zatrzymał się o trzy pola dalej, skąd bronił czarnego hetmana, w roli którego występowała jej przyjaciółka.



Tamta dziewczyna nie zdjęła jeszcze z ramienia swojej broni. Czekała na ruch białych. Lucyna dostrzegła jej błagalne spojrzenie. Czuła, że zaraz zemdleje. Mimo to opuściła kuszę i obróciła jej korbę do naciągania cięciwy. Chociaż w czasie napinania łuku wsparła się na kolbie broni, bez pomocy wrogiej siły upadłaby na podłogę, tak przerażająca i nieskończenie absurdalna była dla niej odkryta już myśl, że biały komputer zdecydował się na „wymianę hetmanów” po to, aby po jej śmierci czarna wieża stanęła na nieco gorszej pozycji.

Odczuła to tak, jakby strzelała do lustra i jakby siebie trafiła w brzuch.

Nie widziała już twarzy muzyka, gdy hak ściągał ciało jej przyjaciółki. Z pewnością jego minie maszyna nadała właściwy wzór. Ruszyła pod topór czarnej wieży, który omijając głowę, ściął jej ramię, a potem raz jeszcze błysnął w świetle dogasającej pochylni — i spadł.

Usłyszała cichy szum fal. W tej samej chwili zamiast bólu ramienia poczuła na skórze przyjemny chłód. Tylko ucisk złotej korony dokuczał jej jeszcze, więc zbliżyła ręce do czoła. Odzyskała w nich władzę. Otwierając oczy doznała wrażenia, że śni.

Najpierw zobaczyła niebo. W połowie było pokryte chmurami, w drugiej miało błękitną barwę i rozciągało się do horyzontu. Alby tam spojrzeć, podniosła się i wtedy ujrzała marze. Leżała na piasku pod czerwonym parasolem. Miała na sobie kąpielowy kostium. Obłoki wisiały nad brzegiem. Wodę marszczył lekki wiatr. Plażę zajmowały grupy ludzi opalających się w słońcu.

Przez chwilę patrzyła w dal. Coś jej przysłaniało widok: dostrzegła przewody biegnące od jej czoła do aparatu stojącego obok turystycznej torby. Wtedy nagle odzyskała świadomość miejsca i czasu. Zdjęła z głowy ciężki pierścień, okręciła go przewodem i położyła na kocu. Wiedziała już, kim jest i gdzie się znajduje. Ale jak poprzednio, choć zapoznała się z kilkoma i

Wyszła spod parasola na słońce. Była jeszcze pod wrażeniem przeżytego piekła, gdy usłyszała głos swojego męża:

— Przed obiadem moglibyśmy wejść do wody.

— Gdzie byłeś?

— U inżyniera plaży. W zamian za ucho Marsjanina, które mu podarowałem, zdradził mi treść tajnego komunikatu. Wiadomości są alarmujące.

— Co się stało?

— Siódma eskadra człapiących talerzy mknie ku nam z większą prędkością niż poprzednie. Na tym brzegu inwazja spodziewana jest jutro. Poławiacze przygotowują sieci i pałki, środki konserwujące oraz atrakcyjne lakiery do malowania macek. Tutaj, na Borneo, gdzie każdy ma już w domu latający spodek, ławica człapiących dziwadeł zapłodni może wreszcie wyobraźnię ludzką. W każdym razie poruszy zastój w przemyśle rozrywkowym. Podobał ci się „Anioł przemocy”?