Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 92 из 98



Rem stała nieporuszona. Ktoś z grupy, która zatrzymała się naprzeciwko nich, zaczął wygłaszać całe przemówienie o tym, że bez Pamięci Wieczystej zginęłaby Ziemia, a więc trzeba koniecznie ratować Pamięć

Wieczystą.

— Rem! Kochana, opamiętaj się! — zawołał Franek rozpaczliwie. — Naprzód! Rozumiesz? Naprzód! Nie poruszyła się. Milczała, nie wiedząc dlaczego milczy.

— Rem, odpowiedz! — nalegał. — Czemu nic nie mówisz? Naprzód! Zniszczyć Pamięć Wieczystą! Zniszczyć tyrana! Rem! Powiedz, czyżbyś stchórzyła? Ty, Rem? Odpowiedz! Zaraz! Zaraz!

— Wracam na Ziemię… — rzuciła cicho jakby ze wstydem. I urwała. Dopiero teraz Franek przemógł jakiś wewnętrzny opór, który niemal Fizycznie przeszkadzał mu wyjaśnić to, co się działo z nimi wszystkimi. Teraz słowa potoczyły się jak lawina.

— Ty nie wiesz, o co chodzi! Nie znajdujesz się w pełni władz psychicznych. Ty i my wszyscy. Twoja wola jest osłabiona, jakby sparaliżowana. Urpianie narzucili ci to, co chcieli. Taką bezkrwawą przemocą chcą zmusić nas do poniechania szturmu. O, jacyż oni podstępni! Jacy nikczemni!

W tym miejscu Franek przełączył nadajnik na falę, którą mógł odebrać każdy w bliskiej okolicy.

— Urpianie próbują narzucić nam swoją wolę. To ich bodźce elektromagnetyczne wywołały w naszych mózgach z góry zaplanowane reakcje. Rozumiecie, bracia?! To nie wy przemawiacie, nie my przemawiamy — poprawił się — nie my mówimy, że trzeba odstąpić od zamiaru zniszczenia Pamięci Wieczystej. To oni mówią za nas, naszymi ustami do nas samych. Nie dajmy się zwodzić! Nie wierzcie swoim słowom. Ja także czuję ucisk w mózgu, gdy to mówię; gdy przeciwstawiam się obcej, narzuconej woli. Ludzie, zrozumcie! Jesteśmy w potrzasku myślowym. Jeśli nie oprzemy się przemocy Urpian, zginiemy z kretesem! Nawet gdyby oni ocalili Ziemię, my zginiemy jako ludzie: staniemy się cywilizacją żywych automatów! I — o zgrozo! — przystaniemy do naszych perfidnych prześladowców. Ale nie! Po stokroć —nie przystaniemy!! Nie możemy! Nie chcemy! Ludzie, nie wierzcie temu, co się dzieje w waszych mózgach. Nie wierzcie! Nie wierzcie…

— Franku! — usłyszał miękki kobiecy głos.

Był zbyt wstrząśnięty, by należycie ocenić ciepło, jakie dźwięczało w tym jednym słowie. Zaczął mówić szybko:

— Zrozum, pomyśl… Wszak przybyliśmy tu po to, żeby zniszczyć Pamięć Wieczystą. Żeby ocalić ludzką wolność. Nie zmieniliśmy zdania. Nie zaszło nic takiego, co skłoniłoby nas do cofnięcia się. A jednak wszyscy teraz paplamy jak papugi, że tylko Pamięć Wieczysta może ocalić Ziemię. To Urpianie spętali naszą swobodę myślenia. To oni dokonali zamachu na naszą wolność. Zamachu na ludzkość, na jej istnienie. Bo przecież ludzkość niewolna nie byłaby już ludzkością… Mnie się także chce wołać o odwrót, o odstąpienie od ataku, bo ucisk Urpian nie ustał. Ale przyrodzona człowiekowi miłość wolności jest niepokonana, silniejsza ponad wszystko! Nawet nad precyzyjną urpiańska technikę oddziaływania na ludzki mózg…

Rem czuła silny, nienaturalny ból głowy. Kłębiły się w niej w nieładzie wciąż nowe myśli o odwrocie. Zagłuszała je, powtarzając sobie, że Franek ma słuszność, że ma słuszność na pewno. Heroicznym wysiłkiem woli zmuszała się do zduszenia tamtych obcych i narzuconych pragnień.

Przychodziło jej to z trudem. Nie była w stanie wyrzec ani słowa. Spojrzała na Franka i kurczowo uczepiła się myśli, że nie musi dobierać stów ani wypracowywać dalszego działania. Nagle wydał jej się bohaterem. W tej egzaltacji odzyskiwała spokój i równowagę ducha. On, jej Franek, czuwa. Czuwa za siebie i za nią.

Ucisk na mózg ustępował. Powoli wracało uczucie własności myśli.

Pod głównymi urządzeniami dyspozycyjnymi Pamięci Wieczystej coś się kotłowało. Olbrzymiejące skrzydlate widma co chwila przysłaniały gwiazdy wiecznie pogodnego nieba, strzelając strasznymi, fosforyzującymi ślepiami. Co parę sekund dziwne fonta



Franek stanął raptownie. Ujął Rem silnie za ramię, zatrzymując ją na miejscu. Bał się o nią. I bał się, że zginą nie wykonawszy zadania. Dotarcie do Pamięci Wieczystej, od której dzieliło ich zaledwie kilkadziesiąt kroków, było na pozór niepodobieństwem. Wydawało się pewne, że mido, rozporządzając tak rozległymi możliwościami, zabije każdego, kto zagrozi zniszczeniem głównych urządzeń. Bił się z myślami, kiedy usłyszał donośny głos Rem:

— Naprzód!

Usiłowała wyswobodzić się z uścisku jego ręki.

— Puść! — zawołała gwałtownie. — Nie cofniemy się ani o krok! Prawda, że się nie cofniesz? — dodała już łagodniej.

W powodzi świetlnych zygzaków przypominających błyskawice dotarli na miejsce. Nie byli sami. Z przeciwległej strony dotarła już czołówka jednej z grup.

W tym momencie ogarnął ich płomień. Olbrzymi, wszechogarniający, zda się oparty o ziemię i niebo. Ustąpiły przed nimi gęste pyły. Języki ognia z siłą huraganu mknęły do góry, parły na boki, opływały ich ze wszystkich stron.

W OBLICZU KLĘSKI

— Bracia moi, ludzie, kochani — nie gubcie Ziemi! Zaklinam was na przeszłość i na przyszłość gatunku ludzkiego. Nie pognębcie jej. Najjaśniejszej Ojczyzny, póki jeszcze czas; póki cała nie spłynie ognistą lawą. Przecież ani Wenus, ani Mars, ani żaden glob we wszechświecie, choćby najpiękniejszy, nie będzie tym samym. Któż z was z lekkim sercem zamieniłby swoją matkę na cudzą? A to jest właśnie tak… Ludzie, ludzie, ulitujcie się nad Ziemią!

Ber ochrypł z krzyku. Ponad głowami tłumu, który zwartą ciżbą otaczał ciężką, toporną sylwetkę sześcianu budowanej Pamięci Wieczystej, powiódł wzrokiem po gładko zniwelowanej równinie krateru Kopernika oświetlonego z ukosa wąskim sierpem Ziemi. Przełknął ślinę i powtórzył mniej więcej to samo. Była to mieszanina próśb i zaklęć o ratowanie Ziemi.

Słuchając jego egzaltowanych nawoływań mogło się zdawać, że niemal odchodzi od zmysłów. Dziwna to była oracja, nabrzmiała bólem, lękiem i wezbrana żalem do tych, którzy jeszcze teraz odtrącali pomoc Urpian. Strzeliste wykrzykniki, ukwiecony styl, barokowo ozdobne metafory zaczęły tworzyć galimatias. Spostrzegłszy to Ber starał się mówić prościej i zrozumiałej.

— Wszak sami jesteśmy bezsilni — podjął. — Dopiero teraz ogarniamy w pełni, jak zbawie

Ber wziął głęboki oddech.

— Zjednoczmy się! Jeszcze pora podjąć walkę. Ostatni moment! Może godzina, może mniej… Godzina, która przesądzi o losie ludzkości. Dzwon zagłady jeszcze nie uderzył. Póki silikoki nie opanowały Pamięci Wieczystej, można podłączyć ogniwa dyspozycyjne i uruchomić zbawcze urządzenie. Pamięć Wieczysta, w tej chwili goły mózg wyzbyty kontaktu z całym zespołem przekaźników, czeka na podłączenie. Wtedy znów podejmiemy walkę — z pasją, ze zdwojoną gwałtownością. Odwrócimy kartę historii! Nie potrafi tego dokonać żaden człowiek, ale — na szczęście — istnieje ktoś władny to uczynić. A-Cis ze swoim dublomózgiem przybył na Ziemię tylko po to, żeby służyć nam radą i pomocą w walce z krzemowcami. Bracia, zaklinam was: zaufajcie mu! Nie wierzcie pomówieniom, że Urpianie potrzebuje czegokolwiek od ludzi i że chcą nas przekształcić w swoje bezwolne narzędzie. To cywilizacja zupełnie odrębna, która nie zamierza niczego zmieniać wbrew naszym życzeniom. A-Cis jest gotów uruchomić Pamięć Wieczystą. Ludzie, nie przeszkadzajcie! Nie bierzcie na swoje sumienie klęski naszej i wszystkich przyszłych pokoleń…