Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 82 из 87

– Mamy tylko kilka zadrapań. Udawało nam się robić uniki przed nadlatującym ołowiem.

– Ale zobaczcie, jak wygląda mój sterowiec – mruknął Giordino z udawaną urazą, wskazując podziurawioną pociskami gondolę.

– Najważniejsze, że żyjemy. Ciśnienie helu na razie nie spada i mamy jeszcze dwieście litrów paliwa – odrzekł Pitt, patrząc na wskaźniki. Potem wyłączył uszkodzony silnik. – Zabierz nas do domu, Szalony Alu.

– Jak sobie życzycie – odparł Giordino i skierował dziób „Icarusa" na wschód. Kiedy polecieli wolno na jednym silniku w stronę stałego lądu, odwrócił się do Pitta. – A co do tych cygar…

63

Pozbawiona kapitana załoga „Koguryo" zrezygnowała z walki na sam widok fregaty i niszczyciela marynarki woje

Następnego dnia wczesnym rankiem media w mieście dostały obłędu. Kiedy rozeszła się wieść o próbie ataku rakietowego na Los Angeles, w porcie zaroiło się od łodzi zatłoczonych reporterami i kamerzystami, którzy chcieli zobaczyć z bliska terrorystów i ich statek. Załoga „Koguryo" patrzyła na nich z góry z oszołomieniem i rozbawieniem. Powitanie w bazie morskiej w San Diego było mniej przyjemne. Agenci służb bezpieczeństwa i wywiadu zaprowadzili załogę do strzeżonych autobusów i zawieźli do zamkniętego kompleksu na przesłuchania.

W porcie ekipa dochodzeniowa przeszukała każdy centymetr kwadratowy statku, zabrała oprogramowanie startowe zenita i zabezpieczyła wyrzutnie pocisków woda-woda i woda-powietrze. Inżynierowie morscy obejrzeli uszkodzenia kadłuba i stwierdzili, że spowodowały je eksplozje ładunków wybuchowych umieszczonych wewnątrz. Dopiero po kilku dniach analitycy wywiadu odkryli, że wszystkie dane o misji rakiety i jej ładunku zostały usunięte z pamięci komputerów przed zajęciem statku.

Przesłuchania zatrzymanych okazały się równie frustrujące. Większość załogi „Koguryo" i obsługi wyrzutni zenita była przekonana, że mają wystrzelić satelitę telekomunikacyjnego i nie wiedziała, że są tak blisko wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Ci, którzy znali prawdę, milczeli. Prowadzący śledztwo szybko ustalili, że operacją kierował Ling i dwaj ukraińscy inżynierowie. Trzej mężczyźni wszystkiemu zaprzeczali.

Próba ataku wstrząsnęła opinią publiczną. Zgrozę spotęgowały nieoficjalne informacje, że w głowicy rakiety był wirus ospy. Media podawały, że terroryści to członkowie Japońskiej Czerwonej Armii. Trop wskazywały przecieki do mediów od ludzi Kanga. Rząd gromadził własne dowody i niczego nie dementował, co podsycało wrogość do Japonii. Wydawało się, że mimo eksplozji zenita w powietrzu Kang osiągnął swój cel. Media zajmowały się tylko atakiem. Koncentrowały się na śledztwie i spekulacjach, jakie działania zostaną podjęte przeciwko tajemniczej japońskiej organizacji terrorystycznej. Zapomniano o Korei i zbliżającym się głosowaniu w Zgromadzeniu Narodowym w sprawie wycofania wojsk amerykańskich z południowej części Półwyspu Koreańskiego.

Kiedy mediom zabrakło nowych faktów o nieudanym ataku rakietowym, zaczęły kreować bohaterów. Reporterzy omal nie zgnietli załogi „Odyssey", gdy zeszła w Long Beach z pokładu „Deep Endeavora". Wielu zmęczonych członków ekipy Sea Launch mogło odpocząć tylko kilka godzin. Potem zabrano ich helikopterem z powrotem na platformę startową, żeby naprawili uszkodzone przez Pitta podpory kolumnowe i dopłynęli przechyloną „Odyssey" do portu. Ci, którzy byli wolni, musieli udzielać wywiadów i opowiadać, jak zostali napadnięci i uwięzieni na platformie, a potem uratowani przez Pitta i Giordina. Media uznały ludzi z NUMA za bohaterów i wszędzie ich szukały. Ale nigdzie nie można ich było znaleźć.

Po wylądowaniu podziurawionym sterowcem na nieużywanym pasie startowym międzynarodowego portu lotniczego w Los Angeles czterej mężczyźni dotarli do Long Beach, gdzie czekał na nich „Deep Endeavor". Kiedy ekipa Sea Launch zeszła na ląd, wśliznęli się dyskretnie na statek. Przywitała ich serdecznie Summer i załoga. Dahlgrena uszczęśliwił widok pokiereszowanego „Badgera" na pokładzie rufowym.

– Czeka nas kolejna operacja poszukiwawcza – powiedział Pitt do Burcha. – Kiedy możemy wyjść w morze?

– Jak tylko Dirk i Summer zejdą na brzeg – odrzekł kapitan i odwrócił się do Pitta juniora. – Przykro mi, synu, ale dzwonił Rudi. Próbuje wytropić was czterech od dwóch godzin. Powiedział, że szarża chce pilnie rozmawiać z tobą i Summer. Potrzebny jest im wasz raport o złych facetach.

Giordino wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Niektórzy mają fart – zadrwił z Dirka.

Summer spojrzała z wyrzutem na ojca.

– Nigdy nie możemy pobyć z tobą dłużej.





– Obiecuję, że następnym razem zanurkujemy we troje – odrzekł Pitt i otoczył dzieci ramionami.

Summer pocałowała go w policzek.

– Mam nadzieję.

– Ja też – powiedział Dirk. – I dzięki za transport sterowcem, Szalony Alu. Następnym razem wybiorę autobus.

Giordino pokręcił głową.

– Co za niewdzięczność.

Dirk i Summer pożegnali się z Dahlgrenem i pozostałymi mężczyznami na mostku i zeszli na ląd. „Deep Endeavor" natychmiast odbił od brzegu. Powi

Zanim zespół dochodzeniowy Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego pomyślał o tym, żeby zgromadzić wszystkie dostępne jednostki ratownictwa morskiego i spróbować odnaleźć zatopione szczątki rakiety, „Deep Endeavor" już ciągnął za sobą sonar holowany i badał głębiny w poszukiwaniu resztek zenita. Kapitan Burch spodziewał się takiej operacji i dobrze wiedział, gdzie ją zacząć. Kiedy zobaczył z pokładu, że rakieta rozpadła się w powietrzu, prześledził dokładnie lot jej górnej części i zaznaczył na mapie nawigacyjnej strefę, gdzie uderzyła w wodę.

– Jeśli przetrwała lądowanie nietknięta, powi

Pitt popatrzył uważnie na mapę.

– Cokolwiek z niej zostało, leży na dnie dopiero od paru godzin, będzie więc wyraźnie widoczne.

Burch skierował „Deep Endeavora" do narożnika siatki poszukiwawczej i zaczął pływać po wyznaczonych liniach z północy na południe. Po dwóch godzinach Pitt zauważył na pofałdowanym dnie pierwsze szczątki. Wskazał na monitorze sonaru rozrzucone fragmenty o ostrych krawędziach.

– Ślad prowadzi na wschód – powiedział.

– Albo ktoś miejscowy wysypał tu zawartość barki ze śmieciami, albo to rdzewiejące części rakiety – zgodził się Giordino.

– Skręćmy na wschód. Zobaczymy, co znajdziemy dalej.

Burch kazał zmienić kurs. Przez kilka minut płynęli tropem szczątków. Najpierw było ich coraz więcej, potem ślad zaczął się urywać. Ale żaden z fragmentów nie miał większej długości niż kilkadziesiąt centymetrów.

– Ktoś będzie musiał dopasować kawałki tej cholernej układanki – odezwał się Burch, kiedy ostatnie szczątki zniknęły z ekranu. – Wracamy na poprzednią trasę?