Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 24 из 28

Ewa nie wyrzuciła żadnej, co było normalne, zapisała minus trzy i też dwa płoty. Baśka zdobyła jedną, ja też, a Tadeusz znów żadnej. Wszyscy twardo zarabiali płoty.

- A ja teraz rzucam, na przykład, do piątek - oznajmił Paweł podstępnie.

Takie głupoty wolno było mówić, bo i tak trzeci etap miał kolejność ściśle ustaloną.

- No, no? - zainteresowała się gwałtownie Baśka.

Podstęp nie dał efektu, dwójka mu wyszła tylko jedna. Zapisał ją i już miał na górze minus 6. Ewa zdobyła też jedną, minus 7, Baśce wyszły liczne szóstki.

- Mam płoty? To spróbuję... Raz... dwa... Szlag mnie trafi. Płotami! Jedna jest...Trzy! Pisz, dwójki w normie, dwa płoty zmarnowałam!

- Jeszcze ci parę zostało - pocieszył ją Tadeusz.

Poprzestałam na jednej dwójce i miałam tyle co Paweł. Tadeusz zdobył dwie.

Paweł uparł się przy swoim.

- Rzucam... rzucam... do szóstek! O, cholera... Wyszły mu dwie szóstki, a de facto potrzebne były trójki, których nie wyrzucił ani jednej. Powtórzył operację.

- Dwie, w ramach. To ile wypada...? Minus dziewięć? Piątką i szóstką do nadrobienia... Pisz! Bezpłotowo. Rzuciła Ewa.

- Ach - powiedziała ze wzruszeniem - całe dwie! Ile to... Siedem, dziesięć... Do nadrobienia. Pisz! I dwa płoty!

- Dwie! - krzyknęła uszczęśliwiona Baśka. - Pisz! I dwa płoty!

Byliśmy już przy jednej parze, kiedy Tadeusz powstrzymał nagle gest rzucania i jakoś nadstawił ucha w kierunku przedpokoju.

- Czy mi się zdaje, czy u ciebie w kuchni coś pyka? Albo może strzela?

W tym samym momencie dotarł do mnie charakterystyczny dźwięk i wyprysnęłam z krzesła.

- Jezus Mario, czajnik...!!!

Pusty i rozpalony czajnik na gazie strzelał jak dziki. Przez chwilę nie wiedziałam, co zrobić, bo ręką go ująć nie było można, zgasiłam tylko gaz. Do kuchni za mną wpadła Baśka.

- Przez ścierkę...!

- Nie, mam tu rękawicę... Gdzie ta cholera... Jest!

Przez ten czas Baśka złapała ścierkę, ogarnęła nią czajnik, chciała uchwycić pałąk, ale ścierki było za dużo i ,źle trafiła, rozpalony czajnik rąbnął w podłogę. Udało nam się uchronić nogi. Podjęłam go przez rękawicę, podstawiłam pod kran, poryczał trochę i uspokoił się. Nalałam wody i zapaliłam gaz.

- Trzeba go wygotować parę razy, bo będzie śmierdział. Mam doświadczenie, spaliłam różne czajniki już ze dwadzieścia razy w życiu.

- Masz jeszcze jakiś zapasowy?

- Mam, ale bardzo duży.

- Lepszy za duży niż za mały. A, to ten, co go trzymasz w łazience...? Rzeczywiście, na pułk wojska wystarczy...

Tadeusz grzecznie zaczekał z rzucaniem do naszego powrotu. Wyszły mu dwie czwórki.

- Zawsze to lepsze niż jedynki - zaopiniował.

Paweł westchnął ciężko, rzucając do dwóch par. Nawet je dostał i nie najgorsze, dwie piątki, dwie trójki. Ewa zdobyła jeszcze lepsze, dwie trójki i dwie szóstki, Baśka dwie piątki i dwie czwórki, na punkty tyle samo co Ewa. Mnie tak świetnie nie poszło, dwie czwórki i dwie jedynki.

- Trudno, pisz. I tak się dziwię, że dwie pary wychodzą...

- Też się dziwię - przyświadczył Tadeusz, uzyskawszy dwie piątki i dwie trójki.

Paweł rozpoczął następną kombinację, trójkę. Od razu dostał mieszaninę.

- Jak mam rzucać, to chociaż do tych większych - oświadczył, odsuwając na bok jedną szóstkę.

Po dwóch rzutach wciąż miał tylko tę jedną. Ruszył płoty. Już pierwszym zdobył drugą szóstkę i trzy jedynki.

- No masz trójkę. Nie chcesz takiej?

- Nie chcę. Równie dobrze mógłbym skreślić od razu. Drugi płot dał mu nadmiar, następne dwie szóstki.

- Nie można by tego zapisać do karety? - spytał, zmartwiony.

- Nie można - odparła stanowczo Ewa. - Każdy by tak chciał.

Byliśmy już przy szansie, po dokładnym poskreślaniu obu stritów, kiedy Tadeusz ponownie nadstawił ucha w kierunku przedpokoju.

- Mam wrażenie, że twój czajnik znów strzela - powiedział niepewnie, zanim Paweł wziął kości do ręki.

Podniosłam się i udałam do kuchni znacznie spokojniej niż poprzednio, zdziwiona nieco, bo nalałam bardzo dużo wody i on jeszcze nie miał prawa się wygotować. Jednakże to uczynił. Znów był rozpalony, cała woda zaś znajdowała się na płycie kuchenki i na podłodze. Odgadłam przyczynę.

- Pękł cholernik. Żeby go szlag trafił...





- Nie musisz mu życzyć, masz to już jak w banku - pocieszyła mnie Baśka, znów przybyła tuż za mną. - To co? Iść do łazienki po ten drugi?

- Iść. Też go trzeba będzie wygotować, bo dawno nie był używany...

Postawiwszy na gazie prawie pięć litrów wody, uznałam, że na długą chwilę będzie spokój i wróciłam do pokoju, wodę na podłodze pozostawiając własnemu losowi. Paweł przestał potrząsać kośćmi, co czynił cały czas, i rzucił do karety. Dostał ją z ręki.

- No wiecie, że to jest nie do zniesienia! - wykrzyknęła Baśka. - Nawet jak przegrywa, to też wygrywa! Jak on to robi?

- Prawie odpracował górę - rzekł z podziwem Tadeusz, zapisując te 72. - Gdyby nie miał na górze minusów, moglibyśmy już wchodzić pod stół i płakać.

- Jeżeli rzucisz z ręki jeszcze i pokera, nie dam ci w domu nic do jedzenia. Będę ci z ust wyrywać...

- Mam dwie piątki - zawiadomiła Ewa. - Ile płotów?

- Jedenaście.

- Jeden w normie... Jest jedna. Drugi... Liczcie płoty! Pierwszy... drugi... Cholera.

Za drugim przyszły jej jeszcze dwie piątki. Poker. Teraz, przy karecie...!

- To z pokerem mogę się z góry pożegnać - powiedziała ponuro.

- Bardzo cię przepraszam - powiedział Tadeusz. - Pomyliłem się, policzyłem Pawła, to on ma jedenaście. Ty miałaś płotów tylko sześć. Zostało ci cztery.

- Nadzwyczajnie mnie pocieszyłeś...!

- Cicho bądźcie! - zażądała Baśka. - Mam dwie piątki. Tych sztachet ile...? Tylko porządnie, bez pomyłki!

- Jedenaście.

- Jesteś pewien, że nie liczysz znów Pawła?

- Pewien. I nie siebie...

- No dobrze. Jest trzecia... Jeszcze raz w normie... Jest! Oczywiście wyszło mi najgorzej, jedna piątka. Zgniewało mnie, zgarnęłam wszystkie. Jedna szóstka. Żadnej...

- Ile mam płotów? Już widzę, sześć. Niech je diabli wezmą, liczcie!

Drugim przyszła czwarta szóstka, cztery płoty zostały mi na pokera. Tadeusz łypnął okiem na Pawła.

- Długie potrząsanie daje doskonałe rezultaty...

- Ale nie do jutra - poprosiła Ewa po dłuższej chwili.

- Komu daje, komu nie - zauważył Paweł, widząc efekt rzutu Tadeusza. - Chociaż... Jedynków jak mrówków.

- Kareta z jedynek - powiedział Tadeusz. - A jednak. Trzy razy cztery, dwanaście. Zapisuję!

- Jezus Mario, ile on ma tych płotów...?!

- Osiemnaście - policzył Tadeusz. - I mam strasznie złe przeczucia. Rekord przy pokerze był dwadzieścia siedem.

- Wyszedł...?

- Nie. Ta osoba wyrzuciła go dwudziestym ósmym, już nieważnym. Nie pamiętam, kto to był.

- Jakiś biedny niefarciarz - zaopiniował Paweł i rzucił. Westchnął, odsunął na bok jedną szóstkę i zaczął rzucać dalej. W normie zdobył trzy.

- No to teraz te jedenaście płotów...

- Pierwszy... drugi... trzeci... - zaczęliśmy. - Jest czwarta! Czwarty... piąty... szósty...

Za siódmym piąta szóstka przyszła.

- Mówiłam, że tych płotów masz za dużo! - wytknęła Baśka.

Ewa dostała trzy szóstki od razu. Kiedy zaczęła płoty, miała ich już cztery.

- Pierwszy... - zaczął chór. - Drugi... Trzeci... Jest!

- Powi

- Zastanowimy się nad tym - obiecała Baśka. - Co ja tu mam? Dwie piątki... Dobrze, nie wymagajmy za wiele...

Przy piątym płocie zamieniła te piątki na szóstki i zdobyła pokera dziesiątym. Wiedziałam, że nie mam szans, ale porządny hazardzista walczy do końca. Ku własnemu zdumieniu ostatnim płotem osiągnęłam sukces.

- Ktoś w końcu musi skusić - westchnął Tadeusz. - Pewnie będę to ja.

Źle przewidział, na pokera zużył zaledwie pięć płotów z tych osiemnastu. Szóstki chodziły jak wściekłe. Z szalonym zainteresowaniem czekaliśmy na obliczenie całości.