Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 3 из 42

— Czy sądzisz, że czekają tam na nas jakieś poważne niebezpieczeństwa? —

mruknął z kąta Edi Satt.

— Nie sądzę. Wszystko jednak braliśmy pod uwagę.

Wśród zebranych podniósł się głośny szmer, a potem wszyscy, jeden przez drugiego, dawali wyraz swym poglądom. Schemat postępowania przedstawiony przez Atrosa przyjęto prawie jednogłośnie, bo tylko Har Adler wstrzymał się od głosu, zaznaczając przy tym, że jest mu zupełnie wszystko jedno, co się postanowi, byle tylko obie planety zostały zbadane jak najdokładniej. Stwierdził, że jako niespecjalista zdaje się w sprawach technicznych na zdanie fachowców i w pełni ufa ich decyzjom.

— Zatwierdzamy więc ten wariant programu — podsumował Atros. — Na koniec chcę jednak przypomnieć, że czas naszego przebywania w układzie Lalande 21185 jest bardzo ograniczony rozmiarami rezerw energii i środków odżywczych.

Ze względu na to proszę wszystkich o zredukowanie poszczególnych prac badawczych do najistotniejszego minimum. Nie zapominajmy, że wyprawa nasza ma charakter ogólnego rekonesansu. Nie należy więc koncentrować się na szczegó-

łach, choćby były one najciekawsze! Naszym zadaniem jest przygotowanie materiałów dla zorganizowania wyprawy zakrojonej na znacznie szerszą skalę.

Czasu było rzeczywiście niewiele. Niespełna trzy tygodnie miały wystarczyć na najogólniejsze poznanie obu planet! Początkowo dziwiło to Teda. Nie mógł się pogodzić z faktem, że trwająca tyle lat podróż w obie strony, przebycie tylu lat świetlnych przestrzeni miało być uwieńczone zaledwie tymi krótkimi tygodniami pobytu. „Użyteczny” czas stanowił tylko nikły ułamek czasu straconego na po-dróż. Przestał się dziwić dopiero wtedy, gdy dowiedział się o i

planetarnego obcej gwiazdy, wymagał wielu tysięcy kilogramów paliwa, każdy litr czystego tlenu uzyskany z obcej atmosfery dla ludzkich płuc kosztował mnó-

stwo ce

Niezmordowany Tuo Tai, chemik i doktor nauk rolno-spożywczych, znajdował

zastosowanie dla każdej odrobiny nieużytecznej na pozór materii. Jego laboratoria były ogromną fabryką żywności i powietrza do oddychania, czystej wody i syn-tetycznych witamin. Pod sztucznymi słońcami promie

— jak wyczytał w Historii Kosmonautyki — żywiono ongiś pierwszych zdobywców przestrzeni. Owszem, na krótką metę odżywianie takie dawało zupełnie dobre efekty. Z chwilą jednak gdy czas podróży — nawet po odjęciu okresów uśpienia

— liczyło się na lata, pożywienie takie przestawało wystarczać. . . Tak więc za-pobiegliwość doktora Tai podtrzymywała w znacznym stopniu stan psychiczny załogi, bądź co bądź zachwiany znacznie trybem życia na statku.

Nad wyprawą jednak — jak zmora jakaś — ciążył ten bezwzględny i nieubłagany bilans energetyczny, który kazał długo ważyć każdą decyzję, każdy wy-datkowany gram paliwa, każdy erg energii. Tam, w próżni, astrolot był zdany na własne jej zapasy i wszystko, do ogrzewania i oświetlenia włącznie, zasilane by-

ło z centralnych siłowni. Tu, w pobliżu Czerwonego Słońca, można było czerpać pewne ilości energii z jego promieniowania, lecz rezerw paliwa napędowego nie sposób było uzupełnić. Chyba że. . .

Inżynierowie robili czasem pewne aluzje do tego „chyba”: być może uda się odnaleźć na którejś z planet złoża surowców, nadających się do wykorzystania przy syntezie paliwa jonowego. . . Były to jednak tylko blade nadzieje, na które nie wolno było w ostatecznym rozrachunku liczyć. Dowódca mawiał zwykle: „Nie sztuka dotrzeć do celu. Trzeba jeszcze wrócić!”

Po zapadnięciu decyzji o lądowaniu na Orfie zabrał głos Igen Utero, który w krótkich słowach przekazał najważniejsze dane, jakie dotychczas udało się zebrać o tej planecie. Gdy skończył, nastąpiło kilka rzeczowych pytań i wyjaśnień.

Wśród i

Inżynier Max Bodin przedstawił na koniec projekt budowy bazy, która miała stanąć na Orfie. Nad nią, na orbicie synchronicznej z obrotem planety, zawiśnie

„Cyklop”, pozornie nieruchomy dla obserwatora stojącego na powierzchni planety. Statek — pozostawiony bez załogi — będzie jednak utrzymywał automatyczną łączność z bazą i służył równocześnie za przekaźnik dla fal radiowych, rozszerzając tym samym promień skutecznej łączności w szerokim obszarze wokół bazy.





10

— Czy są jeszcze pytania? — rzucił Atros, zgarniając swe notatki.

— Chciałabym wiedzieć — zaczęła nieśmiało Ewa — jaką barwę będzie mia-

ło. . . niebo oglądane z powierzchni Orfy?

Pytanie wprawiło Teda w osłupienie. Skąd jej to przyszło do głowy? On sam nigdy nie zastanawiał się nad czymś podobnym. Owszem, wiedział, że atmosfery planet rozpraszają światło i nadają niebu wygląd mniej lub bardziej jasnej kopuły, nie usiłował sobie jednak tego wyobrazić. Dla niego niebo było zawsze po prostu czarną płachtą podziurawioną iskierkami gwiazd. . .

— Sądząc ze składu atmosfery i widma słonecznego — odpowiedział Igen —

niebo powi

ROZDZIAŁ DRUGI

O AUTOMATACH, INTUICJI

I STĄPANIU PO PIASKU

Na kilka dni przed zamierzanym wejściem na orbitę stacjonarną zdarzył się wypadek. Szczęściem skutki jego nie dotknęły całej załogi, choć mogło się skoń-

czyć znacznie gorzej.

Jeden z przewodów chłodzenia stellatronu z niewiadomych przyczyn nagle pękł i płynące w nim ciekłe powietrze zaczęło zalewać sekcję zabezpieczeń. Auto-matyka oczywiście przestała działać, blokada nie zareagowała i gdyby nie szybka decyzja jednego z inżynierów, Ediego Satta, który na szczęście był obecny w pobliżu miejsca awarii, mogłaby nastąpić poważna katastrofa wskutek przegrzania pomocniczego stosu termojądrowego. Edi, zaskoczony i pozbawiony i

liwości, dłonią osłoniętą tylko niezbyt grubą rękawicą zamknął awaryjny zawór, zalewany co chwila strumieniami cieczy o temperaturze kilkunastu stopni Kelvi-na. Skutek był taki, że przez dwa dni obie lekarki — Wera i Juno, żona Ediego —

nie potrafiły powiedziać, czy uda się uratować dłoń inżyniera. Ostatecznie okaza-

ło się, że po dłuższej kuracji ręka powróci do normalnego stanu. Na razie jednak, przynajmniej przez okres najbliższych tygodni, a więc w czasie najbardziej go-rączkowych przygotowań, jeden inżynier był z nich praktycznie wyłączony.

Zdarzenie to wstrząsnęło niezachwianą dotąd wiarą Teda w potęgę i niezawodność automatów. Od tej chwili przestał o nich myśleć, jako o samodzielnych i skończenie doskonałych maszynach zastępujących człowieka. Rozmawiając na ten temat z matką, specjalistką w dziedzinie automatyki, zagadnął ją:

— Mamo, czy nie można skonstruować takiego. . . robota, o jakim piszą w fantastycznych opowiadaniach? Takiego, który mógłby zastąpić człowieka w trudnej i niebezpiecznej podróży do gwiazd?

— Robota? — uśmiechnęła się A

— Jednak maszyna bywa zazwyczaj doskonalsza od człowieka?

— Zależy, co uznamy za doskonałość. Jeśli precyzję i refleks — to niewątpliwie maszyna górować będzie w tym zakresie nad człowiekiem. Ale w dziedzinie niezawodności i wszechstro