Страница 27 из 42
– Chciałabym coś ci pokazać – powiedziała cicho.
– Ojej, ojej,… nie tak szybko… nie tak szybko… poczekajmy jeszcze trochę… tak może godzinę po jedzeniu, co?
– Nie o tym myślę.
Przytuliłem się do niej i pozwoliłem jej robić wszystko, na co tylko miała ochotę.
Nagle wstała.
– Chciałam ci pokazać zdjęcie mojej córki. Ona mieszka teraz w Detroit u mojej matki. Jesienią tu wraca. Musi iść do szkoły.
– Ile ma lat?
– Sześć.
– A co z ojcem?
– Rozwiodłam się. Bezwartościowy palant. Chlał na umór i przegrywał na wyścigach.
– Rzeczywiście?
Przyniosła zdjęcie i wcisnęła mi między palce. Długo się w nie wpatrywałem. Tło wydawało mi się za ciemne. I nie tylko tło.
– Słuchaj Vi – ona jest naprawdę czarna! Na miłość Boga, nie mogłaś zrobić tego zdjęcia na trochę jaśniejszym tle?
– To po ojcu. Czarny dominuje. I czarny charakter też!
– Mhmmm. To jednak się widzi!
– To zdjęcie zrobiła moja matka.
– Musi być całkiem miłym stworzeniem, ta twoja córka, prawda?
– Tak… tak!… ona jest bardzo miła… i bardzo słodka!
Vi położyła mi zdjęcie na kolanach i wyszła do kuchni. Te zdjęcia, te albumy, te matki ze zdjęciami własnych dzieci. Ciągle to samo, ciągle i wiecznie. Vi pojawiła się na krótko w drzwiach kuchni.
– Nie pij tyle! Wiesz, co nas jeszcze czeka!
– Tylko bez paniki, baby, dla ciebie coś się zawsze znajdzie. A i ja na tym też skorzystam! Wiesz, byłoby to bardzo wzruszające, gdybyś ty, własnymi rączkami, zmieszała wodę ze scotchem, dla kogoś, kto ma bardzo ciężki dzień za sobą.
– Zamieszaj sobie sam, blagierze i pyszałku!!!
Wykonałem więc zamaszysty obrót i włączyłem telewizor.
– Jeśli chcesz przeżyć raz jeszcze tak wspaniałe chwile, jak na wyścigach, to przynieś temu blagierowi i pyszałkowi coś do picia. I to natychmiast!
Vi postawiła na mojego konia w ostatniej gonitwie. Obstawiano go 5:1, mimo, że od dwóch lat nie wygrał żadnego biegu. Zdecydowałem się postawić na niego tylko dlatego, bo tak na zdrowy rozum zakłady powi
– Dziękuję ci, baby!
– Tak jest, mistrzu – zaśmiała się Vi.
13
W łóżku wszystko odbywało się niby normalnie. Organ osiągnął niebotyczne wysokości, a ja próbowałem tego nie lekceważyć, ale… mocowałem się i mocowałem, „dorzucałem polan do ognia i dorzucałem,” Vi cierpliwie wszystko znosiła. Dręczyłem więcej siebie niż ją, bez wątpienia dużo wypiłem.
– Bardzo mi jest przykro, baby – powiedziałem.
I nawet nie czekając na słowa najmniejszej pociechy, sturlałem się z niej na materac. I oczywiście usnąłem. W nocy sen urwał się nagle, jakby ścięty gilotyną. Vi radykalnymi metodami wyrywała mnie z objęć pijackiego półsnu, półdrzemania, siadając okrakiem na jajach.
– A teraz uderz w galop! – krzykliwie zagrzewała. W galop, baby!
Od czasu do czasu, ale tylko od czasu do czasu, udawało mi się silnym pchnięciem wedrzeć w ciało Vi. Jej szeroko otwarte oczy, rozpalone pragnieniem i pożądaniem, patrzyły na mnie zwycięsko, a ja pozwalałem się gwałcić jasnokakaowej Murzynce i wściekłej babie w jednej osobie! Muszę teraz przyznać, że to podniecało mnie, ale tylko na krótko.
A potem poddałem się:
– Złaź, baby, mamy jednak bardzo ciężki dzień za sobą. Dobre czasy jeszcze przed nami!
Vi odwróciła się do mnie plecami, a organ, po rekordowych wysokościach, w rekordowo szybkim czasie zmarszczył się i skurczył.
14
Rankiem, pierwsze, co zarejestrowały moje uszy, to były kroki. Jej kroki. Łaziła z pokoju do kuchni i z kuchni do pokoju. Może było wpół do jedenastej. Czułem się bardzo nędznie i marnie. Nie miałem ochoty spojrzeć jej w twarz. Udam, że jeszcze śpię, jakieś piętnaście minut, a potem coś się musi stać – pomyślałem szybko.
Ale ona była jeszcze szybsza! Zaczęła tarmosić mnie za ramiona.
– Słyszysz mnie, chciałabym, żebyś zapakował się w gacie i zmiatał. Moja przyjaciółka pojawi się tu zaraz.
– No to co? Ją też mogę zwalić!
– Oczywiście… natychmiast… fantastycznie – bardzo głośno roześmiała się Vi -…oczywiście!
Bardzo powoli wstawałem na nogi. Wszystko odbijało się we mnie niemiłosiernie, czkałem i chciało mi się rzygać. Udało mi się wejść w ubranie.
– Powodujesz teraz to, że zaczynam czuć się jak niewypał, awaria i defekt – powoli i stanowczo wydusiłem z siebie. To nie jest prawda, że nic we mnie nie ma! Coś dobrego musi być w każdym człowieku, więc i we mnie!
Byłem ubrany. Wolno udałem się do łazienki, ochlapałem twarz wodą, uczesałem włosy.
Gdybym mógł, choć trochę, uczesać także i tę twarz – pomyślałem sobie, gapiąc się w lustro – ale to się nie da.
Wyszedłem z łazienki.
– Vi?
– Tak.
– To był tylko alkohol. Tylko. To nie ma nic wspólnego z tobą. Ja to wiem. Przeżyłem to już parę razy. Twoje siwe włosy na pewno nie staną się bardziej siwe… z tego powodu. Nie wolno im.
– No to nie chlej tyle! Żadna kobieta nie lubi być wymieniana na butelkę scotcha!
– Słuchaj, przestań już robić z tego Waterloo, ty czarna emanco!
– Pieprz teraz, Hank!
– Potrzebujesz trochę pieniędzy, mała?
Z portfela wyjąłem dwadzieścia dolarów i dałem jej.
– Heeeee… jak chcesz być słodki, to nawet potrafisz, słodki!
Wolno przesunęła ręką po moich wargach, a ja pocałowałem ją najdelikatniej tam, gdzie kończy się górna warga a zaczyna dolna, albo odwrotnie.
– Jedź ostrożnie!
– No jasne, mała!
Jechałem ostrożnie, nawet bardzo ostrożnie, w stronę torów wyścigowych.
15
Zaproszono mnie do biura, na pierwszym piętrze, gdzieś na zadupiu korytarza. Kadry.
– Czy mogę się panu przyjrzeć, Chinaski?
Zaczął się przyglądać.
– Au… au… au… ale pan kiepsko wygląda. Najlepiej będzie jak sobie coś zaaplikuję.
I rzeczywiście zaaplikował sobie coś z niewielkiej buteleczki.
– Drogi pani Chinaski, bardzo bylibyśmy panu wdzięczni, gdyby zechciał pan opowiedzieć nam, gdzie spędził ostatnie dwa dni?
– Opłakiwałem kogoś i nosiłem żałobę.
– Opłakiwał pan?
– Pogrzeb. Stara przyjaciółka. Pierwszy dzień – kupa różnych dziwnych spraw do załatwienia, łącznie z rzucaniem grudek ziemi na wieko trumny. Dzień drugi – ścisła żałoba.
– I nie miał pan czasu na wykonanie jednego telefonu do nas, Chinaski?
– Zgadza się.
– A ja chciałbym coś panu powiedzieć, Chinaski, i mam nadzieję że to pozostanie między nami…
– Bardzo proszę.
– Jeżeli pan nas nie informuje, co się z panem dzieje… czy pan już wie, co chcę przez to powiedzieć?
– Niestety, nie.
– Panie Chinaski, jeżeli pan nas nie informuje, co się z panem dzieje, to znaczy, że przekazuje pan nam informację, że sra pan na pocztę!!!
– Rzeczywiście?
– A teraz, panie Chinaski, czy pan zdaje sobie sprawę, co to oznacza?
– Nie. A co?
Pochylił się nad stołem, wysunął twarz do przodu i wycedził:
– To oznacza, panie Chinaski, że poczta amerykańska może też osrać pana!!!
Wycofał swój łeb, ale dalej gapił się w moją stronę.
– Panie Feathers – powiedziałem – pan mnie może… czy pan już wie, co?
– Henry, tylko niech pan nie próbuje być bezczelny. Ja mogę pańskie żyćko tu… tu!… tu!!!… zamienić w piekło.
– Proszę zwracać się do mnie moim pełnym imieniem i nazwiskiem. Nie wydaje mi się, że zbyt dużo żądam od pana!
– Pan żąda respektu?…
– Tak jest. Żądam dokładnie tego! Pan chyba jeszcze pamięta, gdzie zaparkował pan swój samochód?