Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 18 из 91



Izia zachichotał w roztargnieniu i znowu zapanowało niezręczne milczenie. Andrzeja trochę zdziwiła przemowa wujka Jury; zdecydował, że najwidoczniej Jurij Konstantynowicz miał wyjątkowo ciężkie życie. A jeśli mówi, że nie widział świata, to na pewno ma ku temu ważne powody i byłoby nietaktem o nie pytać, zwłaszcza teraz. Dlatego powiedział tylko:

— Na pewno za wcześnie jeszcze, żeby o tym wszystkim rozmawiać. Eksperyment zaczął się niedawno, pracy jest masa, trzeba pracować i wierzyć w słuszność…

— Skąd wiesz, że Eksperyment zaczął się niedawno? — przerwał mu drwiąco Izia. — Eksperyment trwa już co najmniej sto lat. To znaczy, trwać to on może dużo dłużej, ale za sto lat ręczę.

— A skąd ty to wiesz?

— Zapuszczałeś się na północ?

Andrzej zmieszał się. Nie miał nawet pojęcia, że tu jest jakaś północ.

— No, taka tam północ! — zniecierpliwił się Izia. — Zakładamy, że w kierunku słońca, w tej stronie, gdzie są bagna, pola, farmerzy, jest południe. A strona przeciwna, w głąb miasta, to północ. Nigdy nie byłeś dalej niż na wysypisku… A miasto ciągnie się i ciągnie, tam są ogromne dzielnice, zupełnie całe, pałace… — zachichotał. — Pałace i nory. Teraz to tam już nikogo nie ma, bo i wody brakuje, ale kiedyś ludzie tam mieszkali, i to „kiedyś” było dosyć dawno. Ja tam w tych pustych domach takie dokumenty znalazłem, że rany boskie! Słyszałeś o takim władcy, Welarym Drugim? Ha! A on tam panował. Tylko że kiedy on tam panował, to tutaj… — Izia postukał paznokciem w stół — tutaj były bagna i harowali na nich pańszczyźniani chłopi… albo niewolnicy. I było to co najmniej sto lat temu…

Wujek Jura kręcił głową i cmokał. Fritz zapytał:

— A jeszcze dalej na pomoc?

— Dalej nie byłem — odpowiedział Izia. — Ale znam ludzi, którzy doszli bardzo daleko — sto, sto pięćdziesiąt kilometrów. Wielu poszło i nie wróciło.

— No i co tam jest?

— Miasto. — Izia zamilkł. — Co prawda, opowiadają o tych miejscach niestworzone rzeczy. Dlatego ja mówię tylko o tym, co sam widziałem. Sto lat na mur. Rozumiesz, Andriusza, przyjacielu? Sto lat. Przez sto lat dowolny Eksperyment można olać.

— No dobrze, czekaj no… — wybełkotał zagubiony Andrzej. — , Ale przecież nie olali! — ożywił się. — Skoro ciągle biorą nowych ludzi, to znaczy, że tego nie rzucili, nie zrezygnowali! Po prostu j zadanie jest bardzo trudne. — Nagle przyszła mu do głowy nowa myśl i ożywił się jeszcze bardziej. — A zresztą skąd możesz wiedzieć, jaką oni mają skalę czasu? Może nasz rok to dla nich sekunda?…

— Nie wiem — wzruszył ramionami Izia. — Po prostu próbuję ci wytłumaczyć, na jakim świecie żyjesz, to wszystko.

— Dobrze! — przerwał mu zdecydowanie wujek Jura. — Dosyć przelewania z pustego w próżne!… Hej, ty!… Jak ci tam… Otto! Zostaw dziewuchę i przynieś nam… Nie, on jest zupełnie zalany. Jeszcze mi butelkę rozbije, już lepiej sam pójdę…

Zszedł z taboretu, wziął ze stołu pusty dzban i poszedł do kuchni. Selma padła na swoje miejsce, znowu zadarła nogi nad głowę i kapryśnie trąciła Andrzeja w ramię.

— Długo jeszcze będziecie gadać o tych głupotach? Co za nuda. Eksperyment i Eksperyment… Daj zapalić!





Andrzej dał jej papierosa. Nagle przerwana rozmowa pozostawiła w nim jakiś nieprzyjemny osad — coś było nie dopowiedziane, coś zostało nie tak zrozumiane, nie pozwolili mu wyjaśnić, nie było jedności… I Kensi siedzi jakiś taki smutny, a jemu to się rzadko zdarza… Za dużo myślimy o sobie! Eksperyment Eksperymentem, a każdy forsuje swoje stanowisko, trzyma się swojej pozycji, chociaż trzeba razem, razem!…

W tym momencie wujek Jura postawił na stole nową porcję i Andrzej machnął na wszystko ręką. Wypili po szklance, zakąsili, Izia opowiedział dowcip — zarechotali. Wujek Jura też opowiedział dowcip, strasznie nieprzyzwoity, ale bardzo śmieszny. Nawet Wan się śmiał, a Selma nie mogła przestać chichotać.

— Do dzbanka… — zachłystywała się, wycierając oczy dłońmi. — Do dzbanka nie włazi!…

— Andrzej walnął pięścią w stół i zaśpiewał ulubioną piosenkę mamy:

Śpiewali, jak kto umiał, a potem Fritz wściekle wytrzeszczył oczy i razem z Ottonem zaryczeli jakąś nieznaną, ale piękną pieśń o drżących kościach starego świata — wspaniałą pieśń bojową. Patrząc, jak Andrzej z zapałem stara się im wtórować, Izia Katzman chichotał i bulgotał, i zacierał ręce. Wtedy wujek Jura, wpatrując się swoimi hultajskimi jasnymi oczami w gołe uda Selmy, zaryczał niedźwiedzim głosem:

Sukces był pełen, więc wujek Jura śpiewał dalej:

Selma zdjęła nogi z oparcia, odepchnęła Fritza i odezwała się obrażona:

— Nic wam nie obiecuję, potrzebni mi jesteście…

— Przecież ja tako ogólnie… — powiedział zakłopotany wujek Jura. — To taka piosenka. Ty mi też nie jesteś potrzebna…

Żeby zatuszować ten incydent, wypili jeszcze po szklance. Andrzejowi zakręciło się w głowie. Niejasno zdawał sobie sprawę, że majstruje przy patefonie i że zaraz go upuści. Patefon rzeczywiście upadł na podłogę, ale nic mu się nie stało, wręcz przeciwnie, zaczął jakby grać głośniej. Potem Andrzej tańczył z Selmą. Jej talia była ciepła i miękka, a piersi nieoczekiwanie twarde i duże. To była cholernie przyjemna niespodzianka: odnaleźć coś tak pięknie uformowanego pod tymi bezkształtnymi fałdami gryzącej wełny. Tańczyli, Andrzej trzymał ręce na jej talii, a ona ujęła jego twarz w dłonie i powiedziała, że jest miłym chłopcem i że bardzo jej się podoba, a on, z wdzięczności powiedział jej, że ją kocha i że zawsze ją kochał, i że teraz już jej nie pozwoli odejść…

— Jakoś się zaczęło chłodzić, może pora golnąć sobie… Wujek Jura walił pięścią w stół, obejmował zupełnie już zmarkotniałego Wana, wreszcie, zgodnie z rosyjskim zwyczajem, trzy razy mocno go ucałował.

Potem Andrzej znalazł się na środku pokoju, a Selma znowu siedziała przy stole, rzucała w oklapniętego Wana kulkami chleba i nazywała go Mao Tse-tungiem. Andrzejowi przyszło do głowy, żeby zaśpiewać „Moskwa — Pekin”, więc od razu, z niezwykłym zapałem i wigorem, wykonał tę piękną pieśń. Później okazało się, że naprzeciwko niego stoi Izia Katzman, obaj wytrzeszczają oczy, zniżają głosy aż do złowieszczego szeptu, wyciągają palce wskazujące i powtarzają:

— S-słuchają nas!… S-słuchają nas-s!…

Wreszcie znaleźli się z Izią w jednym fotelu, przed nimi na stole, majtając nogami, siedział Kensi i Andrzej tłumaczył mu zapalczywie, że on może robić wszystko, że tutaj każda praca daje mu szczególną satysfakcję, i że on świetnie się czuje, pracując jako śmieciarz.

— Jestem śmiecia… rzem! — mówił z trudem. — Śmiecia… śmie-ciarzem!

Izia, plując mu w ucho, w kółko powtarzał nieprzyjemnej i obraźliwe rzeczy: że niby on, Andrzej, tak naprawdę czuje lubieżne poniżenie, że jest śmieciarzem (tak, jestem śmiecia… rzem!), że: on, taki mądry, oczytany, zdolny, mógłby robić coś znacznie lepszego, a jednak cierpliwie i z godnością, nie tak jak i