Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 121 из 124

Następnie przystąpił do umocowania opatrunku za pomocą rolki gazy. Przejeżdżając po raz drugi wokół uda Snowdena dostrzegł po wewnętrznej stronie małą dziurkę, przez którą odłamek wszedł

– okrągłą, pomarszczoną ranę wielkości dwudziestopięciocentówki, o sinych brzegach i z czarnym rdzeniem zakrzepłej krwi. Yossarian posypał i tę ranę sulfanilamidem, po czym owijał gazą nogę, aż opatrunek trzymał się mocno. Resztę rolki odciął nożyczkami i koniec bandaża przeciął wzdłuż. Zawiązał wszystko zgrabnym, solidnym węzłem. Ze świadomością, że zrobił dobry opatrunek, przysiadł z dumą na piętach, otarł pot z czoła i odruchowo uśmiechnął się do Snowdena z sympatią.

– Zimno mi – jęknął Snowden. – Zimno mi.

– Wszystko będzie dobrze, chłopie – zapewnił Yossarian, poklepując go pocieszająco po ramieniu. – Panujemy nad sytuacją. Snowden słabo potrząsnął głową.

– Zimno mi – powtórzył, a jego oczy były bez wyrazu i ślepe jak kamienie. – Zimno mi.

– Cicho, cicho – powiedział Yossarian czując przypływ zwątpienia i niepokoju. – Cicho, cicho. Niedługo wylądujemy i zajmie się tobą doktor Daneeka.

Snowden jednak nadal kręcił głową i wreszcie wskazał ledwie dostrzegalnym ruchem brody w dół, w kierunku swojej pachy. Yossarian pochylił się i zobaczył podejrzanego koloru plamę występującą na kombinezonie tuż nad wycięciem pachy kamizelki przeciwodlamkowej Snowdena. Yossarian poczuł, jak serce w nim zamarło, a potem zaczęło walić tak gwałtownie, że z trudem łapał oddech. Snowden miał drugą ranę pod kamizelką. Yossarian jednym ruchem rozpiął zatrzaski kamizelki Snowdena i usłyszał swój własny dziki wrzask, kiedy wnętrzności Snowdena wypłynęły na podłogę oślizgłą masą i płynęły nadal. Odłamek długości może trzech cali trafił go od drugiej strony tuż pod ramieniem, przeszedł na wylot i wyciągnął za sobą różnokolorowe wnętrzności przez gigantyczną dziurę w klatce piersiowej, którą wyrwał wychodząc. Yossarian wrzasnął po raz drugi przycisnąwszy obie ręce do oczu. Z przerażenia szczękał zębami. Zmusił się, żeby spojrzeć. Jak z rogu obfitości, pomyślał gorzko na widok wątroby, płuc, nerek, żeber, żołądka i kawałków duszonych pomidorów, które Snowden jadł tego dnia na obiad. Yossarian nie cierpiał duszonych pomidorów. Odwrócił się czując zawrót głowy i wzbierające mdłości. Tylny strzelec ocknął się, kiedy Yossarian wymiotował ścisnąwszy palące gardło, spojrzał na niego i z powrotem stracił przytomność. Yossarian słaniał się z wyczerpania, bólu i rozpaczy, kiedy skończył. Odwrócił się niepewnie do Snowdena, który oddychał coraz słabiej i szybciej i był coraz bledszy. Zastanawiał się, co można zrobić, żeby mu jakoś pomóc.

– Zimno mi – skomlił Snowden. – Zimno mi.

– Cicho, cicho – mruczał Yossarian automatycznie głosem tak cichym, że nikt go nie mógł usłyszeć. – Cicho, cicho.

Yossarianowi też zrobiło się zimno i nie potrafił opanować dreszczy. Czul, jak całe jego ciało pokrywa się gęsią skórką, gdy spogląda z przygnębieniem w dół na bezlitosną tajemnicę Snowdena, która wreszcie wyszła na jaw, rozlewając się po brudnej podłodze. Nietrudno było odczytać proroctwo z jego wnętrzności. Człowiek jest istotą materialną, oto była cała tajemnica Snowdena. Wyrzućcie go przez okno, a spadnie. Podpalcie go, a spłonie.

Przysypcie go ziemią, a zgnije, jak wszystkie i

– Zimno mi – powiedział Snowden. – Zimno mi.

– Cicho, cicho – powiedział Yossarian. – Cicho, cicho. – Szarpnął rączkę spadochronu Snowdena i okrył jego ciało białą nylonową płachtą.

– Zimno mi.

– Cicho, cicho.

42 Yossarian

– Pułkownik Korn mówił – zwrócił się major Danby do Yossariana z przymilnym, radosnym uśmiechem – że umowa nadal obowiązuje. Wszystko idzie jak najlepiej.

– Nie, wcale nie.

– Ależ tak – nalegał dobrotliwie major Danby. – Prawdę mówiąc, wszystko wygląda teraz znacznie lepiej. To był naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności, że ta dziewczyna omal cię nie zamordowała. Dzięki temu umowa będzie działać znakomicie.

– Nie mam żadnych umów z pułkownikiem Kornem. Szampański optymizm majora Danby ulotnił się natychmiast i jego twarz w jednej chwili pokryła się kropelkami potu.

– Jak to, przecież zawarliście umowę? – spytał z niepokojem, zbity z tropu. – Czy nie umawialiście się?

– Zrywam umowę.

– Ale przecież przypieczętowaliście ją uściskiem dłoni. Dałeś słowo dżentelmena.

– Cofam swoje słowo.

– O rany – westchnął major Danby i zaczął bezskutecznie osuszać swoje zafrasowane czoło złożoną białą chusteczką. – Ale dlaczego? Zaproponowali ci bardzo dobry interes.

– To jest brudny interes, Danby. To jest ohydny interes.

– O rany – major Danby zmarszczył się przeciągając dłonią po ciemnych, szorstkich włosach, których grube, krótko przycięte fale były teraz mokre od potu. – O rany.

– Danby, a ty nie uważasz, że to ohydne? Major Danby zastanawiał się przez moment.



– Tak, myślę, że to jest ohydne – przyznał niechętnie. Jego okrągłe, wytrzeszczone oczy wyrażały ostateczną rozterkę.

– A dlaczego zgodziłeś się na taką umowę, skoro ci nie odpowiadała?

– Zrobiłem to w chwili słabości – zażartował Yossarian z ponurą ironią. – Usiłowałem ratować życie.

– A teraz już nie chcesz ratować życia?

– Chcę i dlatego właśnie nie daję się zmusić do dalszych lotów.

– No to niech cię odeślą do kraju i nie będziesz się więcej narażał.

– Niech mnie odeślą dlatego, że przekroczyłem pięćdziesiąt akcji

– powiedział Yossarian – a nie dlatego, że mnie pokiereszowała ta dziewczyna, albo dlatego, że okazałem się takim upartym skurwysynem.

Major Danby potrząsnął głową, z wyrazem szczerego strapienia na swojej twarzy okularnika.

– Musieliby wtedy zwolnić prawie wszystkich. Większość ludzi ma przeszło pięćdziesiąt akcji. Gdyby pułkownik Cathcart zażądał tylu nowych, niedoświadczonych lotników z uzupełnień, na górze musieliby się tym zainteresować. Wpadł we własne sidła.

– Jego sprawa.

– Nie, nie, nie, Yossarian – pospieszył z wyjaśnieniem major Danby. – To twoja sprawa. Bo jak nie dotrzymasz umowy, to postawią cię pod sąd polowy, jak tylko wyjdziesz ze szpitala.

Yossarian zagrał mu na nosie i roześmiał się z radosnym uniesieniem.

– A właśnie, że nie! Nie zalewaj, Danby. Niechby tylko spróbowali.

– Dlaczego by mieli nie spróbować? – spytał major Danby mrugając ze zdziwieniem.

– Dlatego, że mam ich teraz w garści. Jest oficjalny raport stwierdzający, że zostałem zraniony przez hitlerowskiego zamachowca, który miał ich zabić. Wyglądałoby głupio, gdyby chcieli mnie po czymś takim oddać pod sąd.

– Ależ, Yossarian! – wykrzyknął major Danby. – Jest też i

– I

– Oni mogą sporządzić tyle oficjalnych raportów, ile zechcą, i wybrać ten, który im będzie potrzebny na daną okazję. Co to, nie wiedziałeś o tym?

– O rany – mruknął Yossarian zgnębiony, czując, jak krew odpływa mu z twarzy.

– Yossarian, zrób to, czego od ciebie chcą, i niech cię odeślą do kraju. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.

– Tak będzie najlepiej dla Cathcarta, Korna i dla mnie, a nie dla wszystkich.

– Dla wszystkich – upierał się major Danby. – To rozwiąże cały problem.

– Czy to będzie najlepiej dla ludzi z naszej grupy, którzy będą musieli nadal latać?

Major Danby drgnął i na chwilę odwrócił głowę zażenowany.

– Yossarian – powtórzył – nikomu nie pomożesz tym, że zmusisz pułkownika Cathcarta do postawienia cię przed sądem polowym, który stwierdzi, iż jesteś winien wszystkich zarzucanych ci zbrodni. Pójdziesz do więzienia na długie lata i cale życie będziesz miał zrujnowane.