Страница 7 из 77
Wiatr smagał ją, kręcąc wyschniętymi liśćmi, które jak dusze unosiły się i płynęły między grobami. Wycie wichru, jego przeraźliwe jęki przyprawiały Maggie o dreszcze. Będąc dzieckiem, czuła wokół siebie obecność dusz zmarłych, zaczepiały ją, podśmiewały się z niej, szeptały do ucha, że zabrały jej tatę. Wtedy po raz pierwszy poczuła się niewiarygodnie samotna, i ta samotność przykleiła się do niej niczym wilgotna ziemia ściskana w dłoni. Ziemia, którą matka kazała jej rzucić.
– No, Maggie – słyszała dotąd jej słowa. – Zrób to wreszcie i będziemy mieć to z głowy – brzmiały zniecierpliwione słowa matki, bardziej zażenowanej niż zatroskanej bólem córki.
Wtem czyjaś ręka w rękawiczce dotknęła ramienia Maggie. Podskoczyła i z trudem powstrzymała się przed instynktownym sięgnięciem po broń.
– Przepraszam, agentko O’Dell. Nie chciałem pani wystraszyć. – Zastępca dyrektora Cu
Myślała, że jest jedyną osobą, która nie dołączyła do grupy zebranej przy świeżo wykopanym grobie, czarnej dziurze, która stanie się domem agenta specjalnego Richarda Delaneya. Dlaczego tak ryzykował, głupiec?
– To był dobry człowiek i świetny negocjator – stwierdził Cu
Chciała zapytać, dlaczego w takim razie ten ideał leży tam, a nie siedzi w domu z żoną i córkami, szykując się do oglądania sobotniej popołudniowej transmisji meczu piłki nożnej studenckiej ligi. Powiedziała jednak:
– Był najlepszy.
Cu
Czekała zatem, zdumiona, że on też najwyraźniej czeka na właściwy moment.
– Wiemy coś więcej o tych młodych ludziach? Do jakiej grupy należeli? – Próbowała go wybadać. Mówiła cicho, ale i tak byli na tyle daleko od reszty żałobników, że wiatr zagłuszał ich słowa.
– Na razie nie. Tak naprawdę to jeszcze dzieci. Chłopcy, którzy posiadali dość broni i amunicji, żeby zająć jakieś małe państwo. Jestem przekonany, że stoi za tym ktoś i
A więc o to mu chodzi. To dlatego tak się wahał. Jego osobliwe zachowanie zdumiało i zaniepokoiło Maggie. Pamiętała swój skurczony żołądek i ból w piersiach. Nie chciała o tym rozmawiać, nie życzyła sobie, by do tego wracał. Chciała myśleć o czymś zupełnie i
– Nic mi pan nie jest winien. Nie wiedział pan – powiedziała w końcu po długiej przerwie.
Patrząc wciąż przed siebie, Cu
– Powinienem był to sprawdzić, zanim panią tam wysłałem. Wiem, jakie to musiało być dla pani trudne.
Maggie zerknęła na niego. Miał ten sam stoicki wyraz twarzy co zawsze, tylko jeden z kącików ust drżał mu lekko. Przeniosła za nim spojrzenie na szereg umundurowanych mężczyzn, którzy właśnie wmaszerowali na cmentarz i stawali na baczność.
O Boże. Teraz się zacznie.
Kolana się pod nią ugięły, oblał ją zimny pot. Myślała tylko o ucieczce, była zła, że Cu
Maggie podskakiwała przy każdym wystrzale, zamykała oczy, żeby nie pamiętać i nie dopuścić za blisko przeklętych wspomnień. A mimo to słyszała w dalszym ciągu głos matki, która ją karci i ostrzega:
– Nawet nie próbuj płakać, Maggie, bo będziesz czerwona i spuchniesz.
A zatem nie płakała, i teraz też nie będzie płakać. Lecz gdy rozległ się dźwięk samotnej trąbki, wstrząsnęło nią i przygryzła dolną wargę. „Niech cię diabli, Delaney”, chciała przekląć na cały głos. Już dawno doszła do przekonania, że Pan Bóg ma okrutne poczucie humoru. A może jest mu już wszystko jedno?
Tłum rozstąpił się nagle, by przepuścić spod zadaszenia małą dziewczynkę, drobną jasnoniebieską plamę, która wylała się z czarnego tła jak niebieski ptaszek wyfruwający spośród stada czarnych wron. Maggie od razu poznała młodszą córkę Delaneya, Abby, ubraną w niebieski płaszcz i kapelusz w tym samym kolorze. Jej babka, matka Delaneya, prowadziła ją za rękę. Szły prosto na nich, rujnując nadzieję Maggie na pozostanie z boku wydarzeń.
– Pa
Cu
– Ja ją zaprowadzę – zaoferowała się Maggie, nim zdała sobie sprawę, że jest zapewne najmniej spośród zebranych osób predestynowana do tego, żeby pocieszać to dziecko. Ale z toaletą mogła sobie jakoś poradzić.
– I co, Abigail? Pójdziesz do toalety z agentką O’Dell?
– Z agentką O’Dell? – Dziewczynka ściągnęła twarz, rozglądając się w poszukiwaniu osoby, o której mówiła jej babka. Raptem powiedziała: – Chodzi ci o Maggie, babciu? Ona ma na imię Maggie.
– Tak, wybacz, oczywiście, że chodzi mi o Maggie. To co, pójdziesz z Maggie?
Abby już ściskała jej dłoń.
– Tylko szybko – poprosiła, nie podnosząc wzroku, i energicznie ruszyła we wskazanym przez Cu
Maggie zastanawiała się, czy ta czteroletnia dziewczynka choćby w niewielkim stopniu zdaje sobie sprawę z tego, co odbywa się na cmentarzu. W każdym razie poczuła ulgę, że jej zadanie polega jedynie na walce z wiatrem i zdobyciu wzniesienia, dzięki czemu pozostawiała za sobą wszystkie wspomnienia i szept duchów lecących z wiatrem. Gdy udało im się wreszcie dotrzeć do budynku górującego nad rzędami białych krzyży i szarych nagrobków, Abby przystanęła i odwróciła się, patrząc w dal. Wiatr siekł jej niebieski płaszcz. Maggie widziała, że dziewczynka drży. Czuła, jak kurczowo zaciska się na jej palcach mała drobna dłoń.
– Dobrze się czujesz, Abby?
Dziewczynka skinęła dwa razy, aż jej kapelusz podskoczył. Potem spuściła głowę.
– Żeby się tylko nie przeziębił – powiedziała.
Serce Maggie przestało bić na sekundę.
Co miała na to powiedzieć, jak wyjaśnić coś, co wymyka się rozumowi? Wobec tego wyzwania była kompletnie bezradna. Skończyła trzydzieści trzy lata i wciąż tęskniła za swoim ojcem, wciąż nie potrafiła pojąć, dlaczego go jej przed laty zabrano. Było to tak dawno, że powi
Nie zdążyła wymyślić żadnego pocieszenia, kiedy dziewczynka podniosła głowę i rzekła:
– Kazałam mamie, żeby mu dała ciepły koc.
Potem, jakby uspokoiło ją to przypomnienie, Abby obróciła się na powrót do drzwi i pociągnęła za sobą Maggie, gotowa dalej dążyć do swojego celu.
– Koc i latarkę – dodała. – Żeby miał ciepło i nie bał się ciemności. Dopóki Pan Bóg nie weźmie go do swojego domu.
Maggie uśmiechnęła się, na nic więcej nie było jej stać. Zdaje się, że mogłaby się nauczyć niejednej rzeczy od tej mądrej czterolatki.