Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 50 из 54

Zapukałam pro forma w szybkę i chwyciłam za gałkę. Tych drzwi nie zamknięto. Otworzyłam je i zajrzałam do środka.

– Halo?

W zasięgu wzroku nie było nikogo, ale to się już zdarzyło wcześniej, kiedy złożyłam tu wizytę wraz z doktorem Frakerem. Może Alfie przebywa w pomieszczeniu z chłodnią, gdzie trzymano ciała?

– Haaloo!

Żadnej odpowiedzi. Wpuścił mnie do środka, więc musiał gdzieś tu się kręcić.

Zamknęłam za sobą drzwi. Chłodne, fluorescencyjne oświetlenie dawało iluzję słońca zimą. Na lewo miałam drzwi. Podeszłam i zapukałam, potem je otworzyłam, po to jedynie, by znaleźć się w pustym gabinecie z ciemnobrązową pryczą. Może facet na cmentarnej zmianie ucinał tu sobie drzemkę, gdy nic się nie działo? Dostrzegłam biurko i krzesło obrotowe. Żelazne kraty zabezpieczały okno po zewnętrznej stronie, światło dzie

Alfiego nie było w zasięgu wzroku. Wewnątrz jarzyło się stałe światło, mieszkańcy spoczywali na niebieskich pryczach z włókna szklanego, pogrążeni w wiecznej, nieruchomej drzemce, niektórzy przykryci prześcieradłami, i

Wróciłam do głównego pomieszczenia i na moment usiadłam, gapiłam się na stół do autopsji. Zgodnie ze swym zwyczajem powi

– Alfie?! – zawołałam.

Znowu wytężyłam słuch, po czym, wzruszając ramionami, zamknęłam drzwi. Przyszło mi do głowy, że skoro już tu jestem, mogę przynajmniej sprawdzić, czy numer, jaki zapisał Bobby, odpowiada temu widniejącemu na plakietce przypiętej do stopy Franklina. Nie stanie się przecież nic złego. Wyciągnęłam z torebki notes i otworzyłam na ostatniej stronie, gdzie widniał pisany ołówkiem numer. Znowu weszłam do chłodni, przesuwając się od ciała do ciała, sprawdzając etykietki. Jakbym myszkowała wśród stoisk z wyprzedawanym towarem, tyle że nie było tu żadnych obniżek.

Gdy dotarłam do trzeciego ciała, numery zgodziły się. Kelly miał rację. Bobby przesunął łącznik, by siedem cyfr wyglądało na numer telefonu. Gapiłam się na ciało – na tyle, ile było widoczne. Plastik, którym owinięto Franklina, był przezroczysty, ale żółtawy, jakby poplamiony nikotyną. Poprzez zawój dojrzałam Murzyna w średnim wieku i średniego wzrostu, szczupłego. Dlaczego to ciało miało takie znaczenie? Poczułam niepokój. Sądziłam, że Alfie zjawi się wkrótce i nie chciałam, by przyłapał mnie na szpiegowaniu. Powróciłam na swoje krzesło.





Opuszczając chłodnię, poczułam się, jakbym wychodziła z klimatyzowanego teatru. W porównaniu z chłodnią pomieszczenie do autopsji wydawało się ciepłe. Świerzbiło mnie, by poniuchać tu i ówdzie. Nie mogłam się powstrzymać. Irytowało mnie, że nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc, denerwowała mnie ta cisza. Nie znajdowałam się w wesołym miasteczku. Rzadko kiedy włóczyłam się po kostnicach. Drżałam z napięcia.

Aby uspokoić nerwy, zerknęłam do szuflady i sprawdziłam jej zawartość, aby odpędzić straszne obrazy, które niedawno snuły mi się po głowie. Ta zawierała notatniki, blankiety zamówień i i

Wyprostowałam się i rozejrzałam dokoła. Gdzie jest archiwum? Czy nikt tu nie prowadzi kartotek? Ktoś kiedyś wspominał, że trzyma się tu medyczne zapiski, ale gdzie? Na tym piętrze? Na jednym z górnych? Perspektywa samotnego przeszukiwania całego budynku nie była zbyt ponętna. Wyobrażałam sobie, że Alfie Leadbetter stoi u mego boku, podpowiadając, co można zbadać i od czego zacząć. Wyobrażałam sobie nawet, że wsunę mu do kieszeni dwadzieścia dolarów, jeśli okaże się to konieczne do uzyskania jego pomocy.

Spojrzałam na zegarek. Spędziłam tu już czterdzieści pięć minut, jak na razie bez efektów. Chwyciłam torebkę i wyszłam na korytarz, rozglądając się na obie strony. Coraz ciemniej robiło się na dole, choć patrząc przez okno, widziałam, że na zewnątrz jest jeszcze widno. Znalazłam kontakt i włączyłam światło, po czym ruszyłam korytarzem, odczytując małe, białe tabliczki, umieszczone nad drzwiami każdego gabinetu. Tuż obok kostnicy znajdowały się gabinety radiologiczne. Dalej medycyna nuklearna, sale chorych. Zastanawiałam się, czy Sufi Daniels odwiedzała to miejsce.

Gdzieś w kącikach mojego umysłu zaczęło się coś poruszać. Myślałam o kartonowym pudełku pełnym rzeczy należących do Bobby’ego. Co w nim było? Medyczne zapiski, przybory biurowe i dwa podręczniki do radiologii. Do czego właściwie były mu potrzebne? Nie był nawet studentem medycyny, więc po co mu podręczniki opisujące aparaturę, której nie będzie obsługiwał jeszcze długie lata, jeśli w ogóle? Nie wykazywał jakiegoś szczególnego zainteresowania radiologią.

Weszłam na górę. Nie zaszkodzi, jak jeszcze raz rzucę okiem na te rzeczy. Gdy dotarłam do frontowego wejścia, ściągnęłam sweter i zablokowałam nim drzwi. Mogłam je bez problemu otworzyć, ale nie chciałam, by zatrzasnęły się za mną po wyjściu. Podeszłam do auta i z tylnego siedzenia wyciągnęłam pudło. Znalazłam dwa podręczniki do radiologii i przekartkowałam je szybko. Zawierały instrukcję obsługi aparatury specjalistycznej, informowały o przeróżnych miernikach, tarczach i przełącznikach, z mnóstwem gadaniny o wywoływaniu zdjęć, radach i rentgenach. U góry jednej ze stron zanotowano ołówkiem numer, właściwie to go nabazgrano w dekoracyjnej otoczce. Znowu Franklin. Widok znajomego, siedmiocyfrowego numeru sprawiał dziwne wrażenie, niczym dźwięk głosu Bobby’ego na mojej sekretarce pięć dni po jego śmierci.

Wcisnęłam podręczniki pod pachę i ponownie zamknęłam samochód, pudełko zostawiłam na przednim siedzeniu. Wolno wróciłam do budynku. Weszłam i włożyłam sweter. Na parterze rozejrzałam się powierzchownie dokoła. Powtarzałam sobie, że poszukuję archiwum, a w nim pistoletu w pudełku upchniętym między karty pacjentów. Swego czasu znajdowała się tu działająca klinika, zatem i archiwum musiało gdzieś być. No bo gdzie trzymano stare karty? Jeśli nie zawodziła mnie pamięć, archiwum zlokalizowano mniej więcej pośrodku, by lekarze i i

Niewiele gabinetów na tym poziomie nadal wykorzystywano. Na chybił trafił pociągałam za klamki. Drzwi na ogół były zamknięte. Skręciłam za róg przy końcu korytarza i oto znalazłam: „Archiwum medyczne”, na pół wyblakłe bohomazy namalowane farbą tuż nad podwójnymi drzwiami. Zauważyłam, że wiele z dawnych wydziałów oznaczono podobnie: kwiecistymi literami na pasku farby, jakby tak zarządzili konkwistadorzy.

Pokręciłam gałką, przypuszczając, że będę musiała użyć wytrychów. Zamiast tego drzwi uchyliły się z głuchym skrzypnięciem, który mógł być dziełem eksperta od efektów specjalnych. Szarówka z zewnątrz przedostawała się do środka. Pomieszczenie ziało pustką, zdarto z niego wszelkie wyposażenie. Żadnych gablotek, mebli, przyrządów. Pognieciona paczka po papierosach, trochę leżących luźno desek, kilka zakrzywionych gwoździ – wszystko poniewierało się po podłodze. Ten dział został dosłownie rozebrany i Bóg jeden wie, gdzie przeniesiono kartoteki. Możliwe, że znajdowały się w jednym z opuszczonych pomieszczeń powyżej, ale nie miałam ochoty wypuszczać się tam samotnie. Obiecałam Jonahowi, że nie będę się głupio zachowywać i pod tym względem chciałam być przykładnym skautem. Poza tym co i