Страница 49 из 54
– Tam jest krzesło, jeśli ma pani czas. – Zdołał wygłosić całe zdanie, nie wypuszczając powietrza z ust, dym z trawki ugrzązł mu w płucach.
Rozglądając się dokoła, wypatrzyłam stare, drewniane krzesełko ogrodowe, które przyciągnęłam pod schodek. Wówczas wysunęłam z torebki notes z adresami i podałam mu go, otwierając na samym końcu.
– Wiesz może, czyj to może być numer? Nie jest miejscowy.
Spojrzał na wpisane ołówkiem cyfry, a potem rzucił mi szybkie spojrzenie.
– Próbowała pani dzwonić?
– Jasne, próbowałam też z jedynym Blackmanem, jaki widniał w książce. Ale numer został odłączony. Dlaczego? Wie pan, kto to?
– Znam ten numer, ale to nie jest numer telefoniczny. Bobby przesunął łącznik.
– Do czego to służy? Nie rozumiem.
– Pierwsze dwie cyfry wskazują hrabstwo Santa Teresa. Ostatnie pięć to kierunkowy do kostnicy. To numer identyfikacyjny ciała, które mamy w lodówce. Mówiłem, że mamy dwóch, których trzymamy od lat. To Franklin.
– Ale dlaczego Blackman?
Kelly uśmiechnął się, zaciągając się głęboko skrętem, zanim odpowiedział.
– Franklin jest czarny. To chyba taki żart Bobby’ego.
– Jest pan pewny?
– Jestem. Proszę sprawdzić, jeśli mi pani nie wierzy.
– Sądzę, że szukał tam rewolweru. Nie ma pan pojęcia, od czego mógł zacząć?
– Nie. To duży budynek – osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt pomieszczeń, od lat nie używanych. Spluwa mogła znajdować się wszędzie. Bobby pracował na zmianie sam. Mógł biegać po budynku, dopóki ktoś nie spostrzegł, że nie ma go w pracy.
– No cóż. Muszę się zwijać. Doceniam twoją pomoc.
– Nie ma sprawy.
Pojechałam do biura. Kelly Borden powiedział mi, że chłopak o nazwisku Alfie Leadbetter będzie pracował w kostnicy na zmianie od trzeciej do jedenastej. Był kumplem Kelly’ego, który przyrzekł powiadomić go telefonicznie, że się pojawię. Znów wytaszczyłam maszynę do pisania, by sporządzić kilka notatek. O co tu chodzi? Co zwłoki Murzyna mają wspólnego z morderstwem Dwighta Costigana i szantażowaniem jego żony?
Zadzwonił telefon i automatycznie, niczym robot, podniosłam słuchawkę, gdyż głowę miałam zajętą bieżącą łamigłówką.
– Tak?
– Kinsey?
– Przy telefonie.
– Nie byłem pewien, czy to ty. Tu Jonah. Zawsze odpowiadasz w ten sposób?
Skupiłam się.
– Boże, przepraszam. Co mogę dla ciebie zrobić?
– Obiło mi się o uszy coś, co chyba powi
– Jasne. O co chodzi?
– Spotkałem właśnie faceta, który pracuje w drogówce; mówi, że dziś po południu chłopcy z laboratorium zbadali jego samochód. Przewody hamulcowe przecięto na cacy. Całą sprawę przejął wydział zabójstw.
Dokonałam podobnej rewizji poglądów, jak kilka minut temu, gdy dowiedziałam się, co znaczy nazwisko Blackman.
– Co?
– Twój przyjaciel, Bobby Callahan, został zamordowany – Jonah tłumaczył cierpliwie. – Przecięto przewody, przez co niemal cały płyn hamulcowy wyciekł, a on wpadł na drzewo, bo brał zakręt i nie mógł zwolnić.
– Myślałam, że autopsja określiła przyczynę jako atak.
– Może doznał ataku, gdy zauważył, co jest grane. Z tego, co wiem, to się trzyma kupy.
– No tak, masz rację. – Przez chwilkę sapałam tylko do ucha Jonaha. – Ile by to zajęło?
– Co, przecięcie przewodów czy wyciek płynu?
– I to, i to, skoro już wspomniałeś.
– Hm, jakieś pięć minut, by przeciąć przewody. Nic wielkiego, gdy ktoś wie, gdzie ma szukać. To drugie zależy od różnych czy
– Więc tamtej nocy ktoś przeciął przewody.
– Zgadza się. Dzieciak nie mógł zajechać za daleko.
Zamilkłam, rozmyślając o wiadomości, jaką Bobby zostawił na sekretarce. W noc śmierci widział się z Kleinertem. Przypomniałam sobie, że i Kleinert o tym wspominał.
– Jesteś tam jeszcze?
– Nie wiem, co to wszystko znaczy, Jonah – powiedziałam. – W tej sprawie zaczyna się przełom, a ja nie mam pojęcia, co się właściwie dzieje.
– Jak chcesz, to wpadnę i obgadamy wszystko.
– Nie, jeszcze nie. Muszę zostać sama. Zadzwonię do ciebie później, gdy zdobędę więcej szczegółów.
– No dobra. Masz mój domowy numer, no nie?
– Lepiej, jak podasz mi go jeszcze raz – powiedziałam i zapisałam numer na kartce.
– A teraz posłuchaj – rzekł. – Przyrzeknij, że nie popełnisz żadnego głupstwa.
– Jak mogę popełnić coś głupiego? Nawet nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. – Poza tym „głupstwo” potwierdza się dopiero po fakcie. Zawsze podnieca mnie obmyślanie strategii działania.
– Do stu diabłów, wiesz, o czym mówię!
Zaśmiałam się.
– Masz rację, wiem. I uwierz mi, zadzwonię, gdy coś się zdarzy. Szczerze mówiąc, moim jedynym celem życiowym jest ochrona własnego tyłka.
– No cóż… Miło się tego słucha, ale w to wątpię.
Pożegnaliśmy się i odłożyłam słuchawkę. Lecz nie cofnęłam ręki od telefonu.
Spróbowałam wykręcić numer telefonu Glen. Czułam, że powi
Podniosła słuchawkę, a ja jej opowiedziałam, co się okazało, łącznie ze sprawą Blackmana z notesu Bobby’ego. Z konieczności powiadomiłam ją o wszystkim, co dotyczyło szantażowania Noli. Do diabła, a czemu by nie? To nie pora na tajemnice! Wiedziała już, że Nola i Bobby byli kochankami. Więc jest w stanie zrozumieć, czego chłopak podjął się w interesie Noli. Nawet pozwoliłam sobie wspomnieć o współudziale Sufi, choć wciąż nie byłam co do niego przekonana. Podejrzewałam, że była kurierem, przemycającym wiadomości między Nolą a Bobbym, doradzając mu, być może, gdy jego uczucie zderzyło się z młodzieńczą zapalczywością.
Przez jakiś czas milczała, zupełnie jak ja niedawno.
– Więc na czym stanęło?
– Jutro pogadam w wydziale zabójstw, opowiem wszystko, co wiem. Niech sobie łamią nad tym głowę.
– Uważaj na siebie – ostrzegła.
– Nie ma obaw.
ROZDZIAŁ 26
Gdy dotarłam do kompleksu medycznego, mieszczącego się w starym budynku okręgowym, wciąż pozostawało jakieś półtorej godziny do zapadnięcia zmroku. Wnioskując z liczby dostępnych miejsc na parkingu, większość gabinetów już pozamykano, a personel rozszedł się do domów. Kelly powiedział, że na tyłach znajduje się drugi parking, wykorzystywany nocą przez personel utrzymujący czystość. Nie widziałam powodu, by parkować w takiej odległości. Zatrzymałam się tak blisko wejścia, jak tylko udało mi się podjechać, i zauważyłam, że tuż obok stoi – przypięty łańcuchem do poręczy – rower. W ten sposób uwięziono starego schwi
Zabrałam latarkę i pęk wytrychów, zatrzymując się, by na kamizelkę nałożyć sweter. Pamiętałam chłód panujący w budynku i wyobrażałam sobie, że po zachodzie słońca będzie jeszcze gorzej. Zamknęłam samochód i podeszłam do wejścia.
Zatrzymałam się przy podwójnych drzwiach i wcisnęłam guzik dzwonka. Po chwili rozległo się buczenie, zwolnił się zamek i weszłam. W przedsionku cienie zaczęły się już zbierać, pomyślałam o opuszczonej stacji metra z futurystycznego filmu. Panowała tu podobna atmosfera sędziwej elegancji: posadzka z marmurowej mozaiki, wysokie sklepienia, piękna stolarka z płowożółtego orzecha. Część wyposażenia musiała pochodzić jeszcze z lat dwudziestych, kiedy wzniesiono ten gmach.
Przeszłam przez sień, zerkając beznamiętnie na tablicę ście