Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 46 из 54

Roześmiałam się.

– W życiu roi się od podobnych wydarzeń. Musiałeś wybierać. Mogłeś zostać mechanikiem samochodowym. Zamiast tego jesteś gliniarzem. A wiesz, co ja miałam do wyboru? Psychologię albo bawienie dzieci. Miałam gdzieś i to, i to.

– Żałuję teraz, że cię znów zobaczyłem.

Czułam, jak mój uśmiech zamiera.

– No cóż, przykro mi z tego powodu. Bo to moja wina. – Patrzyliśmy na siebie zbyt długo, więc wstałam, otrzepując dżinsy. – Muszę już iść.

On też wstał i wymieniliśmy parę pożegnalnych słów. Wkrótce potem się rozeszliśmy. Cofnęłam się kilka kroków, patrząc, jak wraca na posterunek. Następnie ruszyłam do swego biura, powracając myślą do sprawy Henry’ego Pittsa. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu mówić o tym z Rosie. Oczywiście, będę musiała powiadomić policję, gdzie znajduje się Lila. Była naciągaczką prawie od dwudziestu lat i z pewnością nie zdołałaby zreformować Henry’ego i uczynić go szczęśliwym człowiekiem u schyłku dni. Zamierzała okpić go z zimną krwią, łamiąc mu serce. Co za różnica, jak ją złapią i kto ją wsypie? Lepiej, by stało się to teraz, nim wyciągnie od niego ostatniego centa.

Maszerowałam pośpiesznie, ze spuszczoną głową, ale gdy dotarłam do rogu Floresty i Anacondy, skręciłam gwałtownie w lewo i ruszyłam na posterunek policji.

ROZDZIAŁ 24

Od godziny i czterdziestu pięciu minut przebywałam na posterunku. Na szczęście dział osób zaginionych i dział oszustw nie mieszczą się blisko siebie, więc nie musiałam bać się, że wpadnę znowu na Johana. Z początku Whiteside był na lunchu, potem miał pilne zebranie. A kiedy wyjaśniłam mu sytuację, musiał zadzwonić do hrabstwa w północnej części Nowego Meksyku, gdzie wydano trzy nakazy. Czekając na odpowiedź, skontaktował się z szeryfem okręgowym z jakiegoś małego miasteczka pod San Francisco, próbując zdobyć informację na temat wydanego w Marin nakazu aresztowania. Piąty nakaz, wydany w Boile w Idaho, zarzucał jej jakieś wykroczenie i tamtejszy detektyw powiedział, że w żadnym wypadku nie jest w stanie po nią przyjechać. Szósty nakaz, z Twin Falls, wydano na podstawie bliżej niesprecyzowanych zarzutów. A zatem, jak dotąd, Lila Sams mogła cieszyć się wolnością.

O trzeciej dwadzieścia z hrabstwa Marin nareszcie nadeszła odpowiedź na telefon Whiteside’a, w której potwierdzono ważność nakazu i obiecano, że ktoś ją odbierze po aresztowaniu. Swą pomoc zaoferowali głównie dlatego, że jeden z ich pracowników, przebywający na wakacjach w Santa Teresa, zgodził się eskortować ją do Marin. Whiteside powiedział, że gdy tylko kopia nakazu nadejdzie teleksem, wyśle oficera z patrolu, by ją aresztował. Tak naprawdę nie musiał mieć w ręce nakazu, ale chyba zdążył wyczuć, że Lila może się jeszcze wywinąć. Dałam mu adres Mozy i mój oraz szczegółowo opisałam Lilę Sams.

Gdy wróciłam do domu, była trzecia czterdzieści. Henry siedział na długim krześle na podwórku za domem, otaczały go książki. Spojrzał znad swego notatnika, kiedy wyszłam zza rogu.

– A, to ty – powiedział. – Myślałem, że może Lila. Powiedziała, że wpadnie się pożegnać przed wyjazdem.

O zgrozo!

– Wyjeżdża?

– No cóż, „wyjeżdża” to złe słowo. Na kilka dni jedzie do Las Cruces, ale ma nadzieję wrócić pod koniec tygodnia. Chyba wyniknął jakiś problem dotyczący posiadłości, której jest właścicielem, i musi uporządkować sprawy. To parszywa niedogodność, ale co można zrobić?

– Ale jeszcze nie wyjechała, prawda?

Sprawdził zegarek.

– Z pewnością jeszcze nie. Jej samolot odlatuje o piątej. Powiedziała, że musi pójść do wydziału ksiąg wieczystych, a potem wrzucić do walizki kilka szpargałów. Czy chciałaś z nią porozmawiać?

Potrząsnęłam głową, nie potrafiąc zdobyć się na słowa, których nie mogłam mu jednak oszczędzić. Zauważyłam, że planuje nową krzyżówkę, zapisując wstępne hasła. Na górze strony zamieścił już dwa tytuły: „Rzecz elementarna, drogi Watsonie!” oraz „Już w domu, Holmesie”.

Uśmiechnął się skromnie widząc, że zauważyłam.

– Ta jest dla potomków Sherlocka, chowających się w tłumie – powiedział. Odłożył notatnik, jakby czyjś wzrok krępował jego ruchy. – No dobra, a co u ciebie?

Robił wrażenie chodzącej niewi

– Stało się coś, o czym powinieneś wiedzieć – powiedziałam. Wydobyłam komputerowy wydruk i wręczyłam go Henry’emu.

Spojrzał.

– Cóż to takiego?

Nagle wpadło mu w oko nazwisko Lili, bo przyjrzał się dokładniej papierowi. Jego oblicze stygło w miarę, jak kojarzył fakty. Skończył czytać i pokiwał ręką w niezrozumiałym celu. Milczał jakiś czas, a potem zwrócił się do mnie.

– Cóż. Wyszedłem na głupca, prawda?





– Daj spokój, Henry. Nie mów tak. Ja tak wcale nie myślę. Zaryzykowałeś, a ona mimo wszystko dała ci odrobinę szczęścia. No tak, później okazało się, że niezła z niej szachrajka. Ale to nie twoja wina.

Gapił się na papier niczym dzieciak, uczący się literować wyrazy.

– Co skłoniło cię, byś się tym zajęła?

Choć może istniała taktowna wymówka, żadna nie przyszła mi do głowy.

– Nie lubiłam jej, szczerze mówiąc. Chyba chciałam cię obronić, szczególnie gdy mówiłeś, że chce robić z tobą interesy. Po prostu nie wierzyłam, że jest na poziomie, no i okazało się, że nie jest. Mam nadzieję, że nie dałeś jej żadnych pieniędzy?

Zwinął wydruk.

– Zamknąłem dziś rano jeden z moich rachunków.

– Ile?

– Dwadzieścia tysięcy gotówką – powiedział. – Lila mówiła, że zdeponuje je na razie na wspólnym koncie. Naczelnik banku kazał mi się dwa razy zastanowić, ale pomyślałem, że jest po prostu konserwatywny. Jak się okazuje, nie był. – Jego zachowanie stało się teraz bardzo formalne, co niemal złamało mi serce.

– Skoczę do Mozy, może uda mi się jej przeszkodzić, zanim odleci. Chcesz tam iść ze mną?

Potrząsnął głową, jego oczy błyszczały. Odwróciłam się na pięcie, by odejść szybkim krokiem.

Truchtem pokonałam przestrzeń dzielącą mnie od domu Mozy. Jakaś taksówka toczyła się wolno, kierowca sprawdzał numery domów. Ja i ona dotarliśmy pod dom Mozy dokładnie w tym samym czasie. Zjechał do krawężnika. Podeszłam od strony pasażera, zaglądając przez otwarte okno. Jego twarz przypominała piłkę plażową, uszytą ze skóry człowieka.

– To pani chciała taksówkę?

– Jasne. Lila Sams.

Porównał ze swym kalendarzykiem.

– Zgadza się. Ma pani jakieś bagaże? Bo mógłbym pomóc.

– Tak naprawdę nie potrzebuję taksówki. Sąsiad zaoferował się podrzucić mnie na lotnisko. Oddzwoniłam, ale chyba dyżurny nie powiadomił pana na czas. Przepraszam.

Obrzucił mnie spojrzeniem, potem wydał przeciągłe westchnienie, zamaszystym ruchem wykreślając adres z kalendarzyka. Ze złością zmieniał biegi i kręcił głową, wyjeżdżając na jezdnię. Boże, z takimi gestami mógłby występować na scenie.

Pokonując dwa schodki naraz, wspięłam się na werandę. Stała w otwartych drzwiach, z niepokojem obserwując odjeżdżającą taksówkę.

– Co mu powiedziałaś? To była taksówka Lili. Musi dostać się na lotnisko.

– Serio? Mówił, że pomyliły mu się adresy. Szukał Zollingera, o jedną ulicę za daleko, jak sądzę.

– Lepiej, jak spróbuję z i

– Może mogłabym pomóc – powiedziałam. – Czy jest u ciebie?

– Nie będziesz więcej rozrabiać, Kinsey. Nie pozwolę na to.

– Ja nie rozrabiam – odparłam. Minęłam salon i wyszłam na korytarz. Drzwi do pokoju Lili stały otworem.

Wszystkie rzeczy osobiste znikły jak kamfora. Jedną z szufladek, w której ukryła podrobione prawo jazdy, położyła na wierzchu etażerki, jej tylny panel był goły. Taśma maskującą leżała zwinięta jak guma do żucia. Jedna z walizek czekała gotowa przy drzwiach, a druga, wypełniona do połowy, leżała otwarta na łóżku. Obok niej zauważyłam białą, plastikową portmonetkę.