Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 54

– To moja żona – oznajmił Phil, gdy mechanizm zamykający drzwi warczał pod naszymi stopami.

Reva Bergen wspięła się mozolnie stromym podejściem, objuczona sprawunkami. Zauważyłam zdziwiona, że Phil nie rusza się, żeby jej pomóc. Spostrzegła nas, gdy dotarła do werandy. Zawahała się, jej oblicze nic nie wyrażało. Nawet z tej odległości dawała się rozpoznać pewna nieostrość jej spojrzenia, wyraźniejsza, gdy w chwilę potem wynurzyła się tylnymi drzwiami, by do nas dołączyć. Była blondynką o pozbawionym wyrazu spojrzeniu, charakterystycznym dla niektórych kobiet po pięćdziesiątce. Oczy miała małe i niemal pozbawione rzęs. Brwi blade, skórę również. Była krucha i koścista, jej dłonie wyglądały niezgrabnie, niby rękawice ogrodnicze obciągające wąskie nadgarstki. Oboje tak całkowicie różnili się od siebie, że szybko wyrzuciłam z wyobraźni obraz ich małżeńskiego łoża, który mi się mimowolnie nasunął.

Phil przedstawił mnie i wyjaśnił, że badam sprawę wypadku, w którym zginął Rick.

Uśmiechnęła się złośliwie.

– Bobby’ego dręczą wyrzuty sumienia?

Phil wmieszał się, nim zdołałam sformułować odpowiedź.

– Przestań, Reva. Przecież nic złego z tego nie wyniknie. Sama mówiłaś, że policja…

Odwróciła się gwałtownie i wróciła do środka. Phil, zażenowany, wepchnął ręce do kieszeni.

– A niech to. Zachowuje się w ten sposób od wypadku. Życie tak ją nakręciło. Sam nie byłem zbyt elastyczny we współżyciu, lecz ta sprawa złamała jej serce.

– Muszę już lecieć – oznajmiłam. – Ale chciałabym, żeby pan zrobił jeszcze jedno, jeśli łaska. Usiłuję dowiedzieć się, co się wtedy mogło dziać, jak na razie bez rezultatu. Czy Rick dał wam do zrozumienia, że Bobby ma kłopoty lub coś go gryzie? Albo że sam ma jakiś problem?

Phil potrząsnął głową.

– Całe życie Ricka było dla mnie problemem, ale to nie miało nic wspólnego z wypadkiem. Mimo to zapytam Revę i dowiem się, czy coś wie.

– Dzięki – powiedziałam.

Uścisnęłam mu rękę i wyłowiłam z torebki wizytówkę, by wiedział, jak się ze mną skontaktować.

Odprowadził mnie do drogi, gdzie powtórnie podziękowałam za lunch. Wsiadając do auta, spojrzałam w górę. Reva stała na werandzie, gapiąc się na nas.

Ruszyłam z powrotem w stronę miasta. Wpadłam do biura, by sprawdzić automatyczną sekretarkę – żadnych wiadomości i pocztę – same śmieci. Zaparzyłam filiżankę świeżej kawy i wysunęłam przenośną maszynę do pisania, aby zapisać aktualne szczegóły, dotyczące prowadzonego śledztwa. Była to żmudna praca, zważywszy na mizerne efekty moich poczynań. Mimo to Bobby miał prawo wiedzieć, jak spędzam czas opłacany trzydziestoma dolarami za godzinę. Miał prawo wiedzieć, na co idą jego pieniądze.

O trzeciej zamknęłam biuro i przespacerowałam się do biblioteki publicznej, zmuszona po drodze minąć dwie przecznice, skręcić i przejść kolejne dwie. Zeszłam na dół do czytelni czasopism i poprosiłam o gazety z zeszłego września, teraz umieszczone na mikrofilmie. Znalazłam wolną maszynę i usiadłam, nawlekając pierwszą rolkę. Druk był biały na czarnym tle, wszystkie fotografie wyglądały jak negatywy. Nie miałam pojęcia, na co mogę się natknąć, więc z musu wertowałam strona po stronie. Bieżące wydarzenia, wiadomości, polityczne komentarze, pożary, zbrodnie, fronty burzowe, ludzie rodzący się, umierający i wstępujący w związki małżeńskie. Czytałam kolumny poświęcone osobom zaginionym i odnalezionym, sprawy osobiste, towarzyskie, sportowe. Mechanizm przewijający film był trochę uszkodzony, więc artykuły lądowały na piętnastocalowym ekranie z lekko rozregulowaną ostrością, wywołując chorobę lokomocyjną o słabym nasileniu. Wokół mnie ludzie żonglowali czasopismami lub siedzieli w niskich fotelach, czytając gazety przytwierdzone do pionowych, drewnianych lanc. Jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu było buczenie mojego urządzenia, okazyjne kaszlnięcie, szelest przewracanych stronic.

Zdołałam przejrzeć gazety z pierwszych sześciu dni września, nim moje zdecydowanie osłabło. Powi

W drodze do domu wpadłam do supermarketu po mleko, chleb i papier toaletowy, pośpiesznie objeżdżając wózkiem wszystkie stoiska. Tyle pięknej, lirycznej muzyki płynęło z głośników, że poczułam się jak heroina z komedii romantycznej. Gdy już znalazłam wszystko, czego potrzebowałam, podeszłam do ekspresowej kasy, gdzie można skasować najwyżej dwanaście towarów naraz. Stało nas pięcioro w kolejce, wszyscy liczyliśmy ukradkiem zawartość koszyków sąsiadów. Mężczyzna przede mną miał zbyt małą głowę w porównaniu z ogromem twarzy, jak niedopompowany balon. Towarzyszyła mu mała dziewczynka w wieku jakichś czterech lat, w nowiutkiej sukience, za dużej o kilka rozmiarów. Sukienka wyglądała jakoś ubogo, ale nie wiem dlaczego. W tym stroju dziewczynka wydawała się karlicą: talia na wysokości bioder, dolny rąbek sukienki sięgający kostek. Trzymała dłoń mężczyzny z pełnym zaufaniem, uśmiechając się do mnie nieśmiało z taką dumą, że też musiałam się uśmiechnąć.





Po powrocie do domu czułam dojmujące zmęczenie i bolała mnie lewa ręka. Są dni, gdy niewiele myślę o tej ranie, są też i

Wymamrotałam „Halo”, dłonią przecierając twarz i odgarniając włosy.

– Kinsey, tu Derek We

– Derek, jestem pogrążona we śnie.

– Bobby nie żyje.

– Co?

– Zdaje się, że pił co nieco, ale jak na razie nie mamy pewności nawet co do tego. Jego samochód wypadł z drogi i roztrzaskał się o drzewo przy West Glen. Sądziłem, że zechcesz to wiedzieć.

– Co? – powtórzyłam, ale nie potrafiłam zrozumieć, o co mu chodzi.

– Bobby zginął w wypadku samochodowym.

– Ale kiedy? – spytałam, chociaż co to za różnica. Zadawałam pytania po prostu dlatego, że w żaden i

– Trochę po dziesiątej. Nie żył już, jak przywieźli go do Świętego Terry’ego. Muszę zejść na dół i go zidentyfikować, lecz nie ma wątpliwości.

– Czy mogę w czymś pomóc?

Zdawał się wahać.

– No cóż, tak naprawdę, mogłabyś. Starałem się złapać Sufi, ale chyba gdzieś wyszła. Służba doktora Metcalfa już go poszukuje, prawdopodobnie będzie tu niedługo. Może byś tymczasem posiedziała z Glen? Ja pojadę prosto do szpitala i zbadam, jak przedstawia się sytuacja.

– Już jadę – powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.

Umyłam twarz i wyszorowałam zęby. Przez cały czas mówiłam sama do siebie, ale niczego nie czułam. Wszystkie moje wewnętrzne procesy były tymczasowo zawieszone, podczas gdy mózg zmagał się z faktami. Fatalna informacja nie znajdowała dostępu do mojego umysłu. To niemożliwe. Nie. Bobby nie żyje? To nieprawda.

Pochwyciłam kurtkę, torebkę i kluczyki. Wszystko pozamykałam, zapaliłam silnik i ruszyłam. Czułam się jak dobrze zaprogramowany robot. Kiedy skręciłam w West Glen Road, spostrzegłam kilka samochodów i poczułam chłodny dreszcz u podstawy kręgosłupa. Stało się to na dużym zakręcie, ślepym zaułku tuż przy „slumsach”. Ambulans zdążył już odjechać, lecz wozy patrolowe wciąż były, ich radia charczały w nocnej ciszy. Gapie stali po zaciemnionej stronie drogi, podczas gdy uderzone drzewo kąpało się w blasku reflektorów, poszarpany pień sam wyglądał na śmiertelnie ra