Страница 17 из 141
– A więc rzeczywiście siadamy w ostatnim rzędzie – stwierdził drugi podając ramię kobiecie. – Będziemy mogli się zdrzemnąć. On używa przeźroczy, więc będzie ciemno.
– Nie, idźcie sami, ja przyjdę za kilka minut. Naprawdę muszę wysłać parę telegramów, a nie mam zaufania do telefonistek, że czegoś nie pomylą.
Drzwi się otworzyły, trójka wyszła z windy. Dwaj mężczyźni ruszyli razem przez hol, kobieta w stronę recepcji. Bourne szedł za nią, podświadomie czytając tekst na trójkątnej tablicy stojącej kilka metrów dalej:
Witamy
Uczestników Szóstej Światowej Konferencji Ekonomistów
Program dzisiejszego dnia:
13.00 Pan James Frazier, poseł do parlamentu, Zjednoczone Królestwo, sala 12
18.00 dr Eugenio Bertinelli, Uniwersytet Mediolański, Włochy, sala 7
21.00 Obiad pożegnalny wydany przez przewodniczącego, sala przyjęć
– Pokój pięćset siedem. Telefonistka powiadomiła mnie, że jest telegram.
Mówi po angielsku. Kobieta o kasztanowych włosach, która stała teraz obok niego przy ladzie recepcji, mówi po angielsku. A więc Kanadyjka, bo przecież wspominała, że spodziewa się wiadomości z Ottawy.
Recepcjonista sprawdził przegródki na pocztę i wrócił z telegramem.
– Pani doktor St. Jacques? – spytał wyciągając kopertę w jej stronę.
– Tak, bardzo dziękuję. – Kobieta odwróciła się, by przeczytać telegram.
– Czym mogę panu służyć? – recepcjonista zwrócił się do Bourne’a.
– Chciałbym zostawić ten list dla Herr Stossla. – Położył na blacie firmową kopertę hotelu.
– Herr Stossel będzie dopiero o szóstej rano. Kończy pracę o szesnastej. Czy mogę w czymś pomóc?
– Nie, dziękuję. Proszę tylko dopilnować, żeby dostał mój list. – Nagle Jason uprzytomnił sobie, że to jednak Zurych, więc dodał: – To nic pilnego, ale mój list wymaga odpowiedzi. Rano więc skontaktuję się z Herr Stosslem.
– Ależ naturalnie, proszę pana.
Bourne chwycił walizkę i ruszył przez hol w stronę wyjścia. Rząd szerokich szklanych drzwi prowadził na kolisty podjazd, za którym widać było jezioro. Pod daszkiem osłaniającym wyjście, w świetle jego lamp stało kilka taksówek. Słońce już zaszło, nad Zurychem zapadała noc. Samoloty jednakże odlatują stąd w różne punkty Europy jeszcze dobrze po północy.
Nagle przystanął, wstrzymał oddech. Ogarnęło go coś w rodzaju paraliżu. Za szklanymi drzwiami zobaczył coś nieprawdopodobnego, nie wierzył własnym oczom. Na podjeździe, przed pierwszą taksówką zatrzymał się brązowy peugeot. Drzwi się otworzyły i wysiadł mężczyzna – morderca w czarnym deszczowcu i wąskich okularach w złotej oprawie. Przez drugie drzwi wysiadła następna postać. Nie był to jednak tamten kierowca czekający przy krawężniku Banhofstrasse na cel, którego nie rozpoznał, lecz i
Jak? Jak udało im się go znaleźć?… Nagle Bourne coś sobie przypomniał i ogarnęły go mdłości. Takie to było niewi
„Czy zadowolony pan z pobytu w Zurychu?”, spytał Walther Apfel, kiedy czekali, żeby Koenig odszedł i zostawił ich samych.
„O tak. Mam pokój z widokiem na jezioro. To ładny widok. Bardzo spokojny i odprężający”.
Koenig! To Koenig słyszał, jak on powiedział, że ma pokój z widokiem na jezioro. Ile było hoteli mających pokoje z oknami wychodzącymi na jezioro? Zwłaszcza takich, w których mógł się zatrzymać ktoś posiadający konto bankowe z szyfrem o trzech zerach. Dwa? Trzy?… Odgrzebał w pamięci nazwy: Carillon du Lac, Baur au Lac, Eden au Lac. Czy były jakieś i
Ani chwili czasu. Już za późno. Widział, co się dzieje za szklanymi drzwiami; mordercy, niestety, też. Zauważył go drugi. Wymienili kilka słów nad dachem peugeota, pierwszy poprawił okulary w złotej oprawie, obaj wsunęli ręce do ogromnych kieszeni, chwycili za niewidoczną broń. Podeszli razem do wejścia, rozdzielili się tam w ostatniej chwili i zajęli skrajne pozycje po obu stronach rzędu szklanych drzwi. Flanki obstawione, zasadzka gotowa – Bourne nie może wybiec na zewnątrz.
Czy oni uważają, że mogą wejść do zatłoczonego holu i tak po prostu zabić człowieka?
Oczywiście, że tak! Tłum i hałas to tylko ich sprzymierzeńcy. Oddanie tu dwóch, trzech, czterech wytłumionych strzałów z niewielkiej odległości to to samo co urządzenie zasadzki w biały dzień na ruchliwym placu – łatwo można uciec w ogólnym zamieszaniu.
Nie może pozwolić, by się zbliżyli! Cofnął się, w głowie miał gonitwę myśli, był w największym stopniu wzburzony. Jak mogą? Dlaczego wyobrażają sobie, że nie pobiegnie po ochronę, że nie zawoła policji? Odpowiedź jednak była jednoznaczna, podobnie paraliżująca jak pytanie. Mordercy wiedzieli na pewno o czymś, czego on może się tylko domyślać. Nie będzie szukał tego rodzaju ochrony, nie może szukać pomocy u policji. Jason Bourne musi unikać wszelkich przedstawicieli władz… Dlaczego? Czy jest poszukiwany?
Jezu Chryste, dlaczego?
Obaj wyciągnęli ręce, każdy z nich otworzył parę skrajnie usytuowanych drzwi, drugą rękę trzymając w kieszeni, zaciśniętą na metalu. Bourne odwrócił się: są windy, przejścia, korytarze, dach i piwnice – na pewno można się wydostać z hotelu na kilkanaście sposobów.
Czy naprawdę? Czy mordercy, którzy teraz przedzierają się przez tłum, wiedzą o czymś, czego on może się tylko domyślać? Czy w „Carillon du Lac” są tylko dwa lub trzy wyjścia? Ubezpieczani przez ludzi znajdujących się na zewnątrz, sami bez trudu zastawiają pułapkę, w której chcą wykończyć samotnego, uciekającego człowieka.
Samotny człowiek; samotny człowiek to łatwy cel. A gdyby nie był sam? Gdyby ktoś mu towarzyszył? Dwoje ludzi to co i
Czuł w kieszeni ciężar broni, ale sam fakt, że ją ma, był niewielkim pocieszeniem. Podobnie jak w banku – użycie jej, choćby tylko wyciągnięcie, demaskowało go. No, ale dobrze, że jest. Przesuwał się do tyłu, coraz bliżej środka holu, po czym skręcił bardziej w prawo, gdzie znajdowało się o wiele więcej ludzi. Była przedwieczorna pora, odbywała się międzynarodowa konferencja, robiono tysiące niezobowiązujących planów; między ludźmi z towarzystwa a światkiem kurtyzan wznosiła się bariera spojrzeń wyrażających już to aprobatę, już to naganę, wszędzie zaś tworzyły się grupki o przypadkowym składzie.
Pod ścianą znajdował się marmurowy blat, za którym urzędnik przeglądał kartki żółtego papieru pomagając sobie ołówkiem trzymanym jak pędzel. Telegramy. Przed blatem stało dwoje ludzi – starszy otyły mężczyzna i kobieta w ciemnoczerwonej sukni; pyszny kolor jedwabiu stanowił wspaniałe dopełnienie jej tycjanowskich włosów… Kasztanowych włosów. Była to ta sama kobieta, z którą jechał windą, ta, która żartowała na temat podatków Cezara i wojen punickich, a potem stała obok niego przy recepcji i prosiła o swój telegram.
Bourne obejrzał się. Mordercy dobrze sobie radzili w tłumie; przepraszali grzecznie, lecz stanowczo, przesuwając się coraz dalej – jeden po prawej, drugi po lewej, jakby brali Bourne’a w kleszcze. Dopóki mają go na oku, mogą go zmuszać do ucieczki na oślep, nie w jakimś obranym kierunku, a to może się źle skończyć, bo nagle znajdzie się w punkcie, z którego nie będzie wyjścia. A wtedy rozlegną się stłumione trzaski, na ich kieszeniach pojawią się czarne osmalone prochem dziury…